Oczami Bezdomnego Psa

poniedziałek, 16 maja 2011

W ostatnim poście… tfu, wpisie![1] - zacząłem opowiadać o tych bezogoniastych w mundurach i nie skończyłem. Musiałem się dowiedzieć, po co przyjechali. No to już wiem! Chodzili i oglądali sobie nas. Bardzo dokładnie. Okazało się, że szukali kandydatów na psy policyjne. Nieźle –robota ciekawa, zawsze pełna micha, własny bezogoniasty i zapewniony byt na emeryturze. Ale to na razie kości na latarni: niby dobrze oświetlone, doskonale widoczne, ale spróbuj doskoczyć!

A tymczasem przyszła wiosna. Wszyscy aż się rwą do lasu, na spacery, i my, i bezogoniaści. My – wiadomo – kości rozprostować, pobiegać, powąchać… Pisałem już o tym. A bezogoniaści? Ciszy szukają, spokoju, kontaktu z naturą. I znajdują: tu drzewa się zielenią, tu krzaki, tu sterta gruzu, tu dziesiątki metrów izolacji, z której ktoś wybebeszył kabel, tu jagody kwitną, a tam siedzi mastif w starym fotelu, tu rozwalony telewiz… Stop! Mastif?! Rzeczywiście! Szczeniaczek dwumiesięczny, spanikowany do obłędu, gotów gryźć wszystko i wszystkich!... Bezogoniasta pilnowała malca, żeby nie uciekł, a jej towarzysz pognał do domu (niedaleko, na szczęście!) po rękawice. No i zabrali malucha, i dostarczyli do schroniska. Przerażony, nastroszony, a tu badania, szczepienia, kwarantanna… Skąd się wziął w lesie, na tym połamanym fotelu? Nie wiadomo, ale widać, że przeżył niejedno. Po paru dniach odtajał, nawet bawić się zaczął. Nazwaliśmy go Goliat. A tymczasem wieść poszła w lud i bezogoniaści zaczęli się po niego zgłaszać. Telefony się urywały… Ale póki trwa kwarantanna, malec musi zostać w schronisku. No to zaczęły się narzekania, ba, nawet wymysły, że na handel, że po znajomości[2]…

Wcześniej trafił do nas szczeniak labrador. Nie rozpieszczali go właściciele, brał w skórę, aż wył, więc uciekał, gdzie mógł, wreszcie zaczął chować się pod schodami u sąsiadów. Raz, drugi… W końcu sąsiedzi spakowali malca i przywieźli do nas. Kulał wyraźnie. Podczas badań okazało się, że przynajmniej od trzech tygodni miał złamaną łapę i tak, biedaczek, chodził. Teraz posiedzi tu trochę, wyzdrowieje i chyba pójdzie do ludzi. Młody jest, urodziwy, ufny mimo wszystko… Wart nowego domu[3].

Tak jak dwa persy, które też tu trafiły. Jeden biały, nawet dobrze się nie rozejrzał po schronisku i już znalazł właściciela. Drugi, szary, został nieco dłużej. Sierść miał tak skołtunioną, że trzeba go było ogolić do gołej skóry. Ale i na takiego golasa znalazł się chętny. Po paru dniach już go nie było.

Raptem dzień siedział z nami wypielęgnowany chiński grzywacz, przyniesiony przez dwie dziewczynki. Właścicielka przyszła po niego na drugi dzień. Okazało się, że uciekł. Przywitali się bez czułości i poszli do domu. A może na jakąś wystawę po medal. Tak tu sobie myślimy, że chyba wiemy, dlaczego uciekł[4].

Był też przez chwilę malutki york. Szczeniaczek, prześliczny… I bardzo chory na nosówkę… Szkoda…

Natomiast z Sarą było tak. W schronisku żyła pięć lat – i nic! Nikomu się nie podobała. Aż wreszcie trafiło się młode małżeństwo, któremu suczka-kundelek wpadła w oko. Zabrali ją. I wróciła na drugi dzień. Wtedy dopiero okazało się, że niedoszła właścicielka ma, hm… kłopoty z sobą, mąż wolał więc nie ryzykować i odprowadził zwierzę z powrotem. Psia tragedia. Ale trwała tylko kilka godzin, bo pewna dojrzała, poważna bezogoniasta zdecydowała się zabrać Sarę. I tym razem był to strzał w dziesiątkę. Mieliśmy wieści od niej. Ma dobrze. Należało się jej!

A niedawno był telefon z zajezdni, że autobusem jedzie sobie pies. Bez biletu, oczywiście. I tyranizuje. Pasażerowie boją się go wyprosić. Kierowca przyklejony do kierownicy pilnuje rozkładu jazdy, więc nie może pilnować psa. Więc trzeba przyjechać i zabrać gapowicza. Miejsce spotkania – na pętli. Autobus był na miejscu pierwszy. Kierowca otworzył drzwi pies wysiadł. Chwilę kucał na trawniku w wiadomym celu a potem udał się w nieznanym kierunku. A na co miał czekać? Dojechał, gdzie chciał. Że bez biletu? Mały był, nie mógł dosięgnąć do automatu. Tylko dlatego naraził MZK na straty[5].



Wrrredaktor Cygan




[1] Post albo wpis… – wolę używać tego drugiego określenia. „Post” źle się kojarzy. Zwłaszcza nam w Schronisku, którzy przeszliśmy niejedno, zanim tutaj trafiliśmy.


[2] Po znajomości – to chyba znaczy, że znajomość była, była, była i – już po znajomości. Ale może chodzi o coś innego.


[3] Wart nowego domu - okazuje się, że mam intuicję, ale nie wszystko wiem: mały już jest w nowym domu!


[4] Dlaczego uciekł – no właśnie! Kto z Was zgadnie i napisze to w komentarzach, dostanie moją fotkę!


[5] Straty – na razie nikt nie dopomina się o zwrot kosztów przejazdu zwierzęcia

2 komentarze:

  1. Ufff... Bardzo ciekawie się Twoją opowieść Cyganie czyta. Ale smutek, smutek niesamowity człowieka ogarnia na tę bezradność. fajnie tam macie, wiesz ? do lasu chodzicie przynajmniej, możecie na chwileczkę zatem wyrwać się za płot schroniska, wasi koledzy z "daleka-niedaleka" nie mają takiego przywileju, niestety.

    Co do grzywacza to domyślam się, że życie psa-zabawki na wystawy mu się nie podobało, na nieszczęście nie on jeden wiedzie taki żywot.
    Pozdrowienia !

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba uciekł dlatego że jego pani się nad nim znęcała ?

    OdpowiedzUsuń