Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 22 maja 2016

...oczy takie smutne...

...dni temu kilka, wieczorową porą w schronisku nie było spokojnie. Samochodu jednego brakowało, stróż wyglądał co jakiś czas, czy już wraca. Długo nie wracał.

W końcu światła zaświeciły się na początku lasku - jedzie. Powoli jeździdło toczyło się do bramy, stróż wyszedł, żeby otworzyć, co by nie trzeba było wysiadać, bo to i szybciej. A przecież wracali z interwencji! Różnie mogło być!

Zajechali, wysiedli, zanieśli zawiniętego w kocyk psiaka w przygotowane dla niego miejsce... Zobaczyli, że stoję w drzwiach biura, więc zaczęli iść w moim kierunku, żeby poczochrać mnie po łbie i podrapać po plecach... ale zamiast tego tylko pogładzili mnie po policzkach, minęli i powiedzieli "Chodź, Larsi, opowiemy ci... komuś musimy...".

.....opowiadali, a ja widziałam coraz mniej. Jakiś czas siedział z nami Ares, ale w połowie wyszedł, Aro z Dżokejem poprowadzili Noskę na spacer, Hepi na szczęście spała. Kiedy skończyli historię, mogłam tylko się w ich oczy patrzeć, nie powiedziałam nic, nie było co tutaj powiedzieć... Położyłam im łeb na rękach, mam nadzieję, że zrozumieli, że nie było w tej chwili wdzięczniejszej ode mnie istoty na ziemi...

...a było to tak...

Nasi się dowiedzieli, że kawałek od nas mieszka sobie pies. Nie sam, bo dwunożnego też ma. Ten czterołap miał wypadek jakiś czas temu i od tamtej pory nikt nie widział, żeby się ruszał. Widać go od czasu do czasu leżącego w coraz wyższej trawie... Zdaje się, że psioweta u niego nie było, a i on od wypadku go nie odwiedził.

Jeszcze tego samego dnia pojechała ekipa! Zatrzymali się u kogoś, kto właśnie w tej sprawie dzwonił. Ten ktoś powiedział, że to, że będzie wiadomo, kto zgłosił ma tak głęboko gdzieś schowane, że naprawdę go to nie interesuje. Nie wiem, gdzie sobie to schował, ale takie stwierdzenie jest tak rzadkie, że najwidoczniej faktycznie to dobry schowek.

Kiedy nasi poszli pod wskazany adres... Kiedy zapytali o psa po wypadku... i wreszcie, kiedy weszli do tego budynku, gdzie leżał... Musieli się bardzo mocno w sobie zebrać... BARDZO mocno... Wiecie, żeby nagle im ręce nie zaczęły na około machać, czy coś... W takich sytuacjach bywa różnie, a tu trzymać się trzeba...



Podchodzili bliżej, i bliżej, a ciałko na brudnym (chociaż to zbyt kurtulalne.. kulturalne określenie!), materacu się nie ruszało. Tylko łepek się podniósł na chwilę..


...oczy były takie smutne...

Nasi słuchali właściciela i musieli bardzo ręce wciskać w kieszenie... Zaciskali też mocno zęby i dużo myśleli, zanim powiedzieli cokolwiek...

Psiaczkowi na imię Dżeki. Leży tak, bo faktycznie po tym wypadku bardzo zaniemógł. Łapa się mu złamała, a potem też chodzić przestał. Misek nie miał w pobliżu, ale właściciel w ręcznikowych szeleczkach go wynosił na dwór i tam dawał mu jeść i pić. Raz dziennie. Nie był u weterynarza, bo przecież na pewno by psa uśpił, a to przecież jego zwierzak i ma go już 16 lat!

Kiedy był wypadek...?
......
jakby tak policzyć...
...
.....
..
ze dwa lata temu.....
..
DWA LATA.


Dżeki był pokryty pchłami i kleszczami jakby to one miały sprawiać, że będzie mu ciepło. Mimo to zwierzak cały się trząsł. Może go tak swędziało też wszystko... Wyobraźcie sobie, że coś nagle zaczyna Was swędzieć. Jak się o pchłach wspomni, to zazwyczaj samo z siebie zaczyna. I wyobraźcie sobie, że nie możecie się podrapać. Ani ręką, ani nogą, ani widelcem, patykiem, pisadełkiem, niczym... A to swędzi dalej. N i e w y o b r a ż a l n i e.

Nasi nie dyskutowali nawet. Popisali w papierach, w samochodzie rozłożyli kocyk, na kocyk położyli psa i pognali do lecznicy przy akompaniamencie psich śpiewów... Wiedział, że coś się dzieje...


Kiedy psiowet zwierzaka zobaczył... To najpierw zatkał mu uszy, żeby ten nie usłyszał tych wszystkich nieładnych zdań pod adresem właściciela. Potem badał, oglądał, macał... Nasi głaskali Dżekusia po łebku, a kiedy przestawali, ten wyciągał go ile tylko dawał radę, patrzył wielkimi oczami, jakby chciał wykrzyczeć, żeby go nie opuszczać teraz, że jeszcze chwileczkę, małą, malusią, żeby jednak głaskać, nawet jednym palcem, najmniejszym, żeby BYĆ przy nim.... Tak bardzo potrzebował kontaktu, tak bardzo, tak długo się natęsknił... Tylko oczami mógł prosić o uwagę i prosił tak, że nasi musieli ukradkiem swoje policzki wycierać...

...oczy miał takie smutne...

....Dżekiego trzeba było pożegnać....
Był tak wyniszczony, w jego łapkach nie było żadnego życia... Ani pół mięśnia... Psiowet stukał, pukał w nie i nic, ani na sekundę nie było reakcji... Tylne łapki w małych guzikach, bezwładne jakby były ze szmatek uszyte i wcale nie należały do żywego stworzenia... Przednie za to sztywne, połamane kiedyś, to się zrosły tak, jak leżały... Kilogramów też mu brakowało... jeszcze drugie tyle powinno go być, ale nawet tysiące pcheł i obżartych kleszczy nie mogły wagi podnieść...


...do schroniska przyjechało już tylko zmęczone ciałko...

Ciężko przeżyć taką historię. Mnie tam nie było, tylko nasi mi opowiedzieli, ale do dzisiaj mam nie chce mi to ze łba wyjść. Tak bardzo niesprawiedliwe, tak bardzo za późno ktoś zareagował... Tak bardzo nie można przestać o tym myśleć, wwierca się to w myśli, a kiedy oczy się zamyka, to widzi się te powykręcane łapki...

...Dżeki już biega beztrosko, tarza się w trawie, kąpie w stawie, potem w pięknym słońcu suszy futerko obgryzając kość... Majka z Hedarem pilnują, żeby zapomniał o ostatnich dwóch latach, zabierają go na długie przeloty omijając miejsce, w którym każdy z ostatnich kilkuset dni był męką i czekaniem... Nie będę pisać głośno, na co pewnie w końcu zaczął czekać, ale nawet to... nawet ona nie chciała po niego przyjść... Tam, gdzie teraz jest, nie ma samochodów, nie ma pcheł, kleszczy ani brudnych materacy... Jest beztroska, ciepło i radość.

...już po wszystkim...

1 komentarz:

  1. ...aż brak słow ...choc wiem że juznie cierpi tam za tęczowym mostem ale ten czas od wypadku!!!!!!o rany...co ci ludzie mają w głowach to chyba ich uspic należy!!!!!!

    OdpowiedzUsuń