Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 13 listopada 2011

Powoli rok się kończy. Na razie jeszcze ciepło i miło, ale stare psy już czują, że zaraz zaczną się przymrozki, szron się pokaże, będzie coraz dłużej leżał, a potem zacznie śnieżyć…


No to jak taki koniec roku się zbliża, to można zaczynać podsumowania. Co się zdarzyło przez te ostatnie miesiące…


Przede wszystkim zdarzyły się remonty. Trochę już pisałam na ten temat. Wygląda to, nie szczeknę, dość interesująco. Jak sięgnę pamięcią wstecz, nigdy tyle się tutaj nie remontowało!


Najpierw nasi bezogoniaści wzięli się za domek wolontariuszy. Bo był potrzebny. I straszył. No i z cieknącej rudery, po której wiatr hulał i woda się lała, zrobili całkiem przytulne gniazdko. Chyba je pokazywałam, nie pamiętam, ale co szkodzi pokazać jeszcze raz? No to teraz ten domek wygląda tak:
  Dach przełożony, gdzie trzeba – nowe dachówki, nowa blacharka, elewacja naprawiona, całość pomalowana…. Nowe drzwi, nowe okna… Już go wolontariusze używają, choć uroczystego otwarcia jeszcze nie było. Bezogoniaści gadają o nim na razie i chyba czekają, aż się domek lepiej urządzi w środku. Tam zresztą też są zmiany, widzicie?
 Nowe tynki, kafelki, oświetlenie; stoją nowe ławki, sprytne takie, można je otwierać i trzymać tam ubrania robocze, jest jakieś biureczko, wieszaki na ścianach. Na razie tyle, same najpotrzebniejsze rzeczy, bo na resztę bezogoniaści muszą zdobyć więcej tego, co nie śmierdzi. Wtedy dokupią jeszcze jakieś biurko, dwa komputery, drukarkę, laminarkę (nie wiem, co to i po co to, ale widać potrzebne), wstawią wieszaki na smycze i kagańce, jakieś regaliki, stoliki, czajniki… I najważniejsze, do zrobienia natychmiast – coś do ogrzewania: jakiś piec elektryczny albo „kozę”…Jeszcze się nie zdecydowali.

Potem bezogoniaści wzięli się za dach w budynkach biurowo-gospodarczych. Tam też była ruina. Dużo przygotowali tutaj szpitalik, takie miejsce, w którym zjawy mogły robić różne nieskomplikowane zabiegi, opatrunki zmieniać, zastrzyki dawać chorym zwierzakom itp. no i to pomieszczenie prawie natychmiast zaczęło przeciekać, bo dach dziurawy. Więc się wreszcie wzięli za ten dach. I na całości położyli papę. Tak to wygląda:
  Naprawili przy okazji murki, które z tego dachu wystają, a niektóre zburzyli całkiem, bo już się do niczego nie nadawały, i zbudowali nowe. I jest ślicznie!

Wszyscy byli zadowoleni oprócz Trikolorki, która – jak już pisałam – mieszka sobie na dachu. Jak się tam zaczęli kręcić jacyś nowi bezogoniaści, zrywać starą papę i kłaść nową, to kocica się obraziła, nastroszyła i gdzieś wlazła! Niezłą kryjówkę sobie znalazła, bo chociaż łaziłam po całym schronisku i szukałam, nie mogłam jej znaleźć. Pokazywała się tylko od czasu do czasu, żeby coś przekąsić i przepadała znowu. Jak się skończyły roboty – wróciła. Spodobało się jej widocznie, bo znów sobie tam siedzi i z góry patrzy, co się w schronisku dzieje.
Wreszcie zabrali się za wiaty, w których mieszkamy. To ogromna robota, kosztowna, i w dodatku nie da się jej wykonać za jednym razem. Bo z remontowanej wiaty trzeba usunąć psy. No to robią po kawałku. Na pierwszy ogień poszła wiata nr 1. Nie była remontowana od czasu, gdy ją postawili prabezogoniaści. Stare wiaty były zbudowane głównie z siatki. A ona dawno już pordzewiała, podarła się, była łatana, zwykle byle jak… O wystające metalowe zadziory niejeden pies się poranił.
 No i niedawno bezogoniaści wyprowadzili psy z jednej połowy wiaty. Na jakiś czas umieścili je w kojcach z innymi psami. (Było trochę problemów, bo wiecie, nie każdy pies będzie mieszkał z innym psem… My tu też mamy sympatie i antypatie, jak w życiu, jak wśród bezogoniastych… Były przepychanki i pretensje: Ja z nim w jednym kojcu? Za Doga! Bierzcie go, albo pogryzę!... I takie tam…)


Potem bezogoniaści powycinali w tej połówce wiaty stare elementy tak, że zostały tylko słupy nośne i dach, pomalowali te słupy, wyrównali podłoże (do tej pory była goła ziemia) i wyłożyli płytkami. Zwozili je i zwozili. Narobili się przy tym, nie powiem, jak woły! Bo niektóre płytki były normalne, takie chodnikowe, ale inne – ogromne! I ciężkie jak nie wiem co! Wsadzili takie dwie na wózek, którym zwykle przewożą budy albo inne ciężkie przedmioty – i nowy wózek się rozleciał! Musieli nosić w rękach. No, ale poradzili sobie. Potem jeszcze wyremontowali betonowe podmurówki, bo się sypały…


Na koniec z daleka przyjechało paru bezogoniastych i przywieźli nowe ściany i przegrody kojców zrobione z metalowych prętów. I zamontowali wszystko. Nawet szybko im poszło.


A później powstawiali budy do tych nowych kojców, sprowadzili mieszkające tam psy – i gotowe! Lokatorzy w nowych kojcach się rozejrzeli, sik-sikiem zaznaczyli, co należy i zaaprobowali: da się żyć!
 

Można się brać za drugą połowę wiaty. Ale to jeszcze nie teraz, bezogoniaści znów muszą zgromadzić środki.


Jak zgromadzą, to napiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz