Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 24 sierpnia 2014

O psie, który pojechał na Święto Czekolady

Poszłam sobie na przebieżkę wieczorkiem, sprawdzić, czy wszystko na terenie schroniska jest w porządku. Wiecie, taka rola stróża...

Sprawdziłam jedną wiatę sprawdziłam drugą... przebiegam obok budynków...

- PSSST! Buulba!

- Hę!? Kto mnie woła i dlaczego nie śpi?

- Ja wołam! Napisałaś już posta na bloga..?

- Co za "ja"? Nie mamy psa o takim imieniu chyba... Nie napisałam posta, miałam zamiar to zrobić po powrocie z obchodu.

- No ja! Mila! Z tego pomieszczenia obok Sabana! Byłam dzisiaj na wycieczce. Napisz o mnie coo...? O Czarku pisałaś! Tak wtedy krzyczał, że był, że go wzięli, że tak fajnie... To ja też byłam dzisiaj i było ekstra-super-w dechę! Napisz też o mnie, cooo...? Buuulbuuusiuuu...

- Aaaa to tyyyy! Byłaś na wycieczce?? Już cię się wszystko pogoiło? Trafiłaś do nas przecież w połowie łysa, z łańcucha...

- Pfff, już dawno jestem zdrowa! Sierść mam pięęęknąąą! I dzisiaj byłam na wycieczce. Opowiedzieć? Opowiem, cooo...?

- Dooobra, opowiadaj...

- Ohohoho! To super!

Bo wiesz co, dzisiaj było Święto Czekolady w takim małym miasteczku niedaleko. Nasi załatwili sobie tam miejsce, żeby promować nasze Schronisko i ogólnie sami też się promowali, pokazywali co robią i dlaczego i zachęcali, żeby się przyłączyć, bo jeszcze sporo zwierząt potrzebuje pomocy!

Nie wiedziałam nawet, że mnie wezmą, słyszałam, że zupełnie inne psy były w planie, ale ostatecznie to do mnie wkroczyła wolontariuszka w akcjowej koszulce (czerwonej z wielkim logo) z szelkami! Jak mnie już ubrali, przeszłam się na spacer i potem od razu otworzyli wielkie blaszane pudło na kółkach i kazali się pakować do środka. Nie wydawało się szczególnie fajne, więc ODROBINĘ się wzbraniałam, ale na to też mieli sposób... Oderwali mi cztery łapy od ziemi i nagle jakimś cudem siedziałam już w środku. W sumie tak strasznie nie było...

W trakcie jazdy nawet mi się podobało, raz się gapiłam za okno, innym razem fascynowało mnie tyle ciekawych rzeczy z przodu! 

Jednak to właściwie nie było nic szczególnego w porównaniu z tym, co działo się na miejscu!

...naaajpierw rozkładali namiot...



...opornie im to szło, a ja właściwie sobie pomyślałam, żee...



...tak lubię tarzać się w trawie! Tyle lat zmarnowałam na łańcuchu!

Jak skończyłam, okazało się, że oni dalej rozkładają...



...a jak już namiot stał, to zaczęło się rozkładanie ulotek...


 Na koniec sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko jest ładnie i wszyscy są przygotowani.



Wszystko było jak należy! Nawet był plakat z moją historią i zdjęciami, jak jeszcze nie byłam tak pięęęknaaa! Nasi mogli się wykazać, co chwilę opowiadali, objaśniali, zachęcali...



Czasami przechodziły psy. Wtedy nic innego mnie nie interesowało!



Najczęściej jednak przechodzili ludzie. Podchodzili, pytali, wysłuchiwali opowieści o mnie. Najlepsze jednak było to, że wiedzieli, po co mają ręce!



Tyle głaskania w ciągu jednego dnia to nie wiem, czy miałam...

 
Zainteresowanie nami było ogromne!  Nasi się dwoili i troili, żeby każdemu wszystko objaśnić i żeby każdy opuścił nas z masą ulotek!





Czasami, kiedy był spokój, pozwalaliśmy sobie na szaleństwo! 



Bywało, że ja sama szukałam odpoczynku i udawałam, że mnie nie ma w namiocie...



...udawało się to tylko w połowie...



O samym miejscu też mogę trochę opowiedzieć! Nasz namiot akurat był naprzeciwko sceny i często o nas wspominali.


 
 Było kilka stoisk z czekoladą, w końcu to jej święto było! Nie mam jednak pojęcia, czemu tak się wszyscy zachwycali, nikt mi nie dał spróbować. Mówili, że psom nie wolno, czy jak... 

Były też konie! Zaczaiłam się na nie raz... Przechodziły całkiem blisko!



Po kilku godzinach takiego szaleństwa tylko na chwilę się położyłam...



...ale mnie tak ugłaskali... jak chyba nigdy nikt wcześniej... Padłam jak szczeniak!



Po małej drzemce byłam znów gotowa do działania! HA!



Poćwiczyłam sztuczki. Prosiłam o smaczki na siedząco...



...i na stojąco...


...robiłam sobie zdjęcia z Panem Ciastkiem i Batonikiem...



...albo po prostu napawałam się wolnością, trawą, ludźmi gotowymi mnie głaskać i bawić się ze mną...



Po kilku godzinach takiej pracowitej sielanki złożyli namiot, akurat, jak zaczynało padać. Ja tam się deszczu nie boję, ale nie protestowałam, bo sama byłam padnięta. To był chyba najbardziej pełny wrażeń dzień mojego życia! W samochodzie, to już całkiem nic mnie nie interesowało. Żadne widoki, przednia szyba, rozmowy, nic...



 ...prawie od razu zasnęł...


- Zasnęłam chyba... Mila..?

- Chrrrr... chrrr....

- Ach... Mila odpadła w połowie zdania.

Nic dziwnego, taki dzień! Ile by dała za setki takich męczących dni? Pełnych zabawy, głaskania, szaleństwa, tarzania się po trawie... Może to był pierwszy taki dzień w jej życiu? Oby jak najszybciej była to dla niej codzienność...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz