Oczami Bezdomnego Psa

czwartek, 20 października 2011

Siedzę w biurze. Jeszcze wcześnie, bezogoniaści dopiero co przyszli. Na dworze pada, wyjść się nie chce, zimno… No to siedzę.

Telefon!

No to słucham. A słuchać straszno!

- Dziń doobry! Schroniisko?

- Tak, schronisko. Witam pana. Czym mogę służyć?

- Pani, coo mam zroobić, żeby wzioońć ood was psaa? Bo mój zaa nic nie szczeeka, choleera! Tyylko by za kuraami gaaniał, pazuraami aż zieemie drze!...

- Lata sobie pański pies luzem po obejściu?

- No niee, sieedzi na łańcuuchu… Pani, mniee by taaki szczekajooncy się naadał… Co by stróżoował, a nie kuury duusił, zaraaza!

- A z tym starym co pan chciałby zrobić?

- Coo ja z nim zroobie, jak noweego weeznę ? Aano, cóóś tam zroobie!...

- Ale co, konkretnie?

- Noo, ja jeeszcze nie myyślał, no pomyyśle…

- A ten nowy? Też na łańcuch?

- A peewnie, że na łańcuch, a coo! Bęedzie mi swoboodny laatał za droobiem?!

- No dobrze, ale co z tym starym?...

- Ze staarym?... No właaśnie, paani, on już staary, zdeechnie niedłuugo… Zaara! A mooże wy by wymieniili mnie tego stareego na jakieego noweego, paani, co?...

- Proszę pana, psy to nie rzeczy, ich się nie wymienia! Niech pan pomyśli, pies żył u was tyle lat, to przecież jak domownik, a pan go chce wyrzucić jak stary kalosz? Albo jeszcze gorzej!...

- Znaaczy, nie daacie?

- Nie, pan już ma psa. Można wiedzieć, gdzie pan mieszka?...

- To do widzeenia!...

- Proszę pana!… Wyłączył się…[1]



Siedzę w biurze. Jesień pełną gębą, ale ładnie dzisiaj, słonecznie. Pojadłam, dałam się podrapać bezogoniastym, niech mają, co tam…

Można wyjść.

Telefon.

No to jeszcze posłucham.

- Schronisko dla bezdomnych zwierząt. Dzień dobry. Czym możemy służyć?

- Ej, zabierzcie mi spod klatki to stado psów, co się tu wałęsają! Wyje to, szczeka i sra na chodnik i na trawniku.

- To bezpańskie psy, czy może mieszkańców bloku?

- A skąd ja mam wiedzieć, pani? Dwa dni, psia krew, gonię je. Odlecą kawałek i znów wracają!

- A ma pan może suczkę?...

- Nie mam żadnego psa.

- A z sąsiadów któryś może ma?...

- No, jest tu taki jeden, co ma. Sukę. Chyba…

- Widzi pan, jak on ma suczkę, to ona może mieć cieczkę. I to całkiem normalne, że psy się zlatują. Bo czują sukę w rui…

- Pani, g…no mnie to obchodzi! Ja chcę mieć spokój!

- Tylko że nawet jak wyłapiemy te, to zlecą się inne. Póki suczka ma cieczkę…

- Albo je, … mać, weźmiecie, albo je tu pozabijam, cholery!...

- Proszę pana…

- Żadne tam proszę pana! Wezmę bejsbola i zatłukę kundle pieprzone!... To jak?...

- Proszę podać adres.

- … … … … …

- Dobrze. Za pół godziny podjadą nasi pracownicy.

- No!

- Do widzenia panu!

- No!

Koniec połączenia…

Słuchać straszno![2]








[1] A my możemy tylko mieć nadzieję, że…


[2] Pojechali. Rzeczywiście pod blokiem siedziało pięć kundelków. Złapali jednego szczególnie agresywnego i jedną suczkę (co ona między nimi robiła?...). Miała widoczną grzybicę, więc się ją tu podleczy… Reszta uciekła. Na jak długo?... Pan od bejsbola nosa nie pokazał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz