Oczami Bezdomnego Psa

środa, 10 września 2014

Do zimy daleko, a u nas dziś biało!

- Dawaj, Hedar, dyktuj, a ja będę pisać.

- Aaaleee cooo...?

- Pół nocy mi o kocie nawijałeś!

- Noo too nie zapamiętałaaaś...?

- Tyle o ile... Dawaj, bo będzie pół postu dyskusji i będziesz marudził, że nudzę!

- Nooo to teen...

Zaraz przed zamknięciem biura przyszedł pan. Na brzuchu miał splecione dłonie, a spomiędzy palców wystawały mu jakieś białe strzępki. Tak to od dołu wyglądało... Nie chciało mi się wstać do tego, stwierdziłem, że przecież i tak prędzej czy później będzie musiał te dłonie rozsupłać i wtedy się okaże, co się tam kryje...

HA! Dobrze, że nie wstałem tak pochopnie! Pan rozplótł dłonie iiii na biurko postawił takie o coś:



Kocisko! Znaczy kocię... znaczy nie do końca, bo nie było małe, ale wielkie też nie, to jak to nazwać? Kocurzątko, niech będzie. Kłaczory długie, bialuśkie całe, jakby z pralki wylazł, aaaale te ślipiaaa! Nawet ja muszę przyznać, że się gapiłem jak zaczarowany! Dostał imię Drako.

Kocurzątko było całkiem niedzikie. Dawało się głaskać, na ręce brać, obracać na strony wszystkie, żaden tam bezdomny! Pan, który go przyniósł powiedział, że ten biały model siedział od kilku dni blisko jego domu. Aż szkoda, bo ufne to, aż do przesady! Nie poznałby na pewno, że pędzący i szczerzący się pies wcale nie chce się z nim zaprzyjaźniać i opowiedzieć mu najnowszego dowcipu zasłyszanego przy śmietniku.

Jednej rzeczy kocię nie potrafiło - chodzić na wszystkich łapach. Dziwne w sumie, co to za czworonóg, który tylko na trzech chodzić umie?? Ten jednej używać nie chciał.

Nie przeszkadzało mu to pozwiedzać trochę...


Po przejściu przez biurka, krzesła i parapety, najbardziej upodobał sobie drukarkę. W kąciku, ciepła, a koty jakimś cudem najchętniej położą się na rozpalonym grillu, chociaż byłoby na dworze 30 stopni w cieniu...

Niewiele sobie robił z tego, że pół schroniska głowiło się, gdzie on chociaż jedną noc spędzi. Nie wiadomo, czy czegoś ze sobą nie przywlókł, więc nie mógł trafić do kociarni. Był pomysł, żeby go umieścić w jednym z pomieszczeń, ale z kolei nie było sierściuchowego, plastikowego pudła, żeby tam przesiedział. Chyba nie myślał, że dostanie cały pokój dla siebie! 

Kierownik się głowił, opiekunowie rwali włosy z głowy (a żaden nie miał ich tyle, co Drako), a kot?
... jak to kot...


Ostatecznie kicur trafił tymczasowo do domu tymczasowego. Wyjaśniła się też sprawa tego trójłapego chodzenia. Czwarta łapa była złamana, ot co. W dodatku w dwóch miejsach! Dalej jednak nie wyjaśniła się sprawa jego domu, nikt się nie chce przyznać do takiego wypasionego i rozkudłaconego kocura...

- ...i tak to było, Bulbuusiuu. Jak mi poszło?!

- Ekstra! Jak pójdę na urlop, możesz mnie zastąpić!

...a tak na serio... jeszcze jedną historię mam, na biało! Co prawda teraz na brudno-biało, ale jak się porządnie tu i ówdzie wyszoruje, to ohohoho! Będzie się za czym obejrzeć!

Zaczęło się tak...

Pewna pani pojechała z rodziną na grzyby... Nie widzę nic ciekawego w grzybiarstwie... ale ludzi jakoś ciągnie do lasu raz do roku... Tutaj się okazało, że bardzo dobrze, że akurat tą panią zapędziło między sosny! Kiedy jechali na miejsce, zauważyli psa. Daleeeeko daaleeeko stał, więc stwierdzili, że pewnie jest tutaj z właścicielem, który też zbiera brązowe kapelusze i pies na niego czeka.

Kiedy jednak ta pani z rodziną wracali z lasu okazało się, że pies dalej czeka... Zrozumieli, że to czekanie to już na nic... Kiedy się zbliżyli, zobaczyli brudne, kiedyś może białe futerko, a sam pies (suka znaczy) był chuuudyyyy, że strach. Nie namyślali się długo (bo nad czym?!), tylko od razu pojechali do sklepu, kupili coś do jedzenia, do picia, pojemnik i natychmiast wrócili do lasu. Suczka co prawda na ich widok uciekała. ale nie poddawali się. Rzucali jej jedzenie, ona łykała wszystko w całości, pewnie nie miała nawet pojęcia co je, wszystko by wtedy wciągnęła! Zostawili jej wodę pod drzewkiem i pojechali, nie mieli jak jej zabrać ze sobą, ale wiedzieli też, że jej nie zostawią samej.

Wieczorem jeszcze przywieźli jej kolację, nic więcej zrobić nie mogli...


Na drugi dzień od razu pani zgłosiła gdzie trzeba i komu trzeba, że taki problem jest, że suczka, że w lesie, że przecież tak nie można, że ona by przygarnęła sama, ale teraz nie może, ma już cztery psy... Tylko zanim ta cała biurowakracja (jakoś tak) się skończyła (pani zadzwoni tu, a teraz tam, a teraz my jeszcze gdzieś, a potem już tylko wypiszemy papier...), to skończyły się godziny urzędowania... Przyszło tylko zawieźć suczce kolację... Przy okazji jeszcze dolać wodę, zostawić posłanko i obiecać, że to już ostatnia noc taka!

Kiedy już wszystko było ugadane, kiedy wszyscy byli zwarci i gotowi, że suczkę złapać... suczka wyparowała! Zniknęła, zapadła się w mech, nakryła igłami, nie wiadomo! Nie było i koniec. Jeździła ta pani i rano, i wieczorami, i popołudniami, chodziła, wołała, nic!

Przypadkiem też wyjaśniło się, skąd suczka w środku lasu się wzięła. Ta pani, która tak poszukiwała Białej-Zakurzonej trafiła na panów, którzy wycinali las. Powiedzieli oni, że owszem, wiedzą, o którego psa chodzi, bo jeden z nich go uwolnił... skąd go uwolnił!? Aaa, no z worka! Niech to Tyson, jakiego worka!? aaaa, no znaleźli w lesie worek, a w środku coś wierzgało kopytami. No to otworzyli worek, ze środka wyskoczyła ta psia zjawa... A dalej? Dalej nic nie robili, pies pogalopował w las, a oni nie zgłosili tego nikomu...

Ta pani ani myślała zostawić tak tej sprawy. To, że suczka uciekła, nie mogło oznaczać, że ona spać spokojnie teraz będzie! Wręcz przeciwnie... Chodziła dalej, zostawiała informacje, pytała... Aż dostała telefon! Jakiś pies się błąka! Duży, biały! Pani przyjedzie i sprawdzi, może ten!

TEN!!! Ale była radość! Cieszyła się pani, która odnalazła "swoją" zgubę!


Cieszyło się nawet brudne futro!


Teraz już się potoczyło szybko. Psina została złapana i przytrzymana, przyjechał samochód... I tak suczka trafiła do nas... Brudna, chuda, z jednym całym i z drugim uchem tylko do połowy. Z uśmiechem na paszczy, ale i ze strachem w oczach...Wybiegała z budy, żeby się przymilić, polizać policzek, a potem od razu wbiegała do budy, żeby za chwilę znów wybiec. Ciągle niepewna...



...do schroniska przychodziła rodzina. Szukali psa podobnego do labradora i nawet jeden wpadł im w oko, ale ostatecznie został adoptowany przez kogoś innego. Ta rodzina przychodziła więc dalej, wciąż raczej się skłaniali ku labradoropodobnym... Aż stanęli przy białej, brudnej suczce z jednym uchem całym, a drugim do połowy... Mona spojrzała na nich tak, że już wiedzieli - bez niej nie mogą wyjść!

Kiedy już umowa została podpisana (jeszcze nie taka bardzo na stałe, bo u nas dwa tygodnie każdy ma na odbiór psa własnego, ale tutaj się chyba nikt nie zgłosi...), wyszli wszyscy za bramę na krótki spacer przed podróżą do domu... i całe szczęście, że ten spacer był! Okazało się, że pan, który między innymi psa znalazł, pędził do Mony sprawdzić, jak się miewa. Zdążył dojechać, żeby się z nią pożegnać! Opowiadał, jak to było i mówił, że pani, która się tak starała, żeby Monie pomóc, siedzi teraz w domu i tylko łzy wyciska... Pewnie, że jej żal było, że nie może się pożegnać, ale głównie ze szczęścia płakała.


To właściwie niesamowite, że bezpański fragment historii Mony był tak krótki! Tak cudownie niesamowite! Mogło skończyć się inaczej, mogła tak smutno patrzeć zza krat jeszcze wiele tygodni... Teraz trzymamy sobie nawzajem z Hedziem kciuki, żeby tam wszystko gładko poszło.

Ech... każdy schroniskowy pies powinien mieć tak krótki "zakratowy" epizod...

-----------------

HA! Ale żeby nie było tak wszystko na biało... Zakończenie będzie czarne-podpalane! Hedziaszek ostatnio przechodzi samego siebie. Poranki wyglądają tak:

Wchodzi ktoś znajomy do biura i Hedziutek zaczyna:
- Oooooo dooobrze, że jeeeesteś, nie byłem na spacerze jeszcze! Skandal, prawda??
i ktoś bierze Hedziaszka, bo przecież szkoda psa.


Hedar zaraz po wyjściu z biura, natychmiast kieruje się do bramy (bliżej ma całkiem ładne poletko trawiaste), a jaki głuchy się wtedy robi! Na spacerze ani myśli tylko tak, w jedną ścieżkę wejść. Lezie do przodu, na przywołania nawet przystanie i się odwróci, ale łapy dalej dreptają do przodu. Zawrócony co prawda dwa kroki zrobi, do pierwszego krzaka, aaaaaleee potem jest obierany poprzedni kierunek, a co!

No, kółeczko zrobi, wróci zadowolony, położy się (w przejściu, a jakże).

Niedługo potem drzwi się otwierają... Wchodzi ktoś znajomy do biura iii...
- Oooooo dooobrze, że jeeeesteś, nie byłem na spacerze jeszcze! Skandal, prawda??
i ktoś bierze Hedziaszka, bo przecież szkoda psa...Cała zabawa zaczyna się od nowa.


W ten sprytny sposób, Hedar jest najbardziej wyprowadzonym psem w schronisku!

2 komentarze:

  1. To nie pierwszy raz kiedy ktoś wyrzucił persopodobnego z domu. W Zielonej Górze niedaleko ulicy Chmielnej jakieś niecałe dwa lata temu moja córka wracając ze szkoły kilka dni pod rząd widywała persopodobnego, juz niestety pokołtunionego mega wielkiego kocura pałętającego się koło śmietników. W końcu ktos tam z mieszkających obok powiedział jej, że to kot wyrzucony przez starszą panią bo sobie " nie mogła z nim poradzić". No cóż, kotek został złapany i pojechał mieszkać do Lipna, do pięknego domu z ogrodem, a w tym Lipnie (tym obok Żielonej) pobił wszystkie wiejskie okoliczne koty zanim został wysterylizowany;p Teraz już zyje spokojniej ale co jego to jego ;) Kotek okazał się przepięknie umaszczony czarno-srebrny i wcale niestary...Na imię ma Klakier i chyba lepiej trafić nie mógł bo nikt go stamtąd na pewno nie odda: )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten sierściuch był właściwie w niezłym stanie. No prócz łapy i brudnych uszu... Nie wiadomo, czy postanowił na balkonie sprawdzić, czy wysoko do ziemi, czy faktycznie właściciele już zobaczyli, że pełno białych włosów mają na meblach... Niech mu się teraz dobrze żyje!

      Usuń