Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 7 września 2014

Empatia nierówno wymieszana

- Buulbaa, co ty za słowo wytrzasnęłaś...

- które?

- no przecież nie "wymieszana", bo to akurat wiem co znaczy, codziennie mam w miseczce wymieszane różne dobra i niedobra (będę pluł tabletkami, BO TAK)... Co to ta empatia? To z mięsem?

- głupiś... wszystko ci się musi z jedzeniem kojarzyć? Empatia to taka cecha jest. Na przykład - jeśli widzisz, że przynoszą do schroniska kota ze złamaną łapą, to jest ci smutno i źle?

- yyyy....

- JEST. To jest właśnie empatia. Albo kiedy nie warkolisz na Klajda, bo wiesz, że byłoby mu przykro, a tego nie chcesz. NIE PATRZ się tak na mnie, oczywiście, że LUBISZ Klajda i NIE CHCESZ mu sprawiać przykrości! To też jest empatia.

Dwie historie opowiem. Na początek o tym, jak bardzo chce się mieć psa. Tak bardzo, że "nieważne jak, ale ja z nim wychodzę".

Pewnego dnia przyszło do schroniska dwoje ludzi. Rozejrzeli się, spodobał im się Hacziki.


Nic dziwnego, piękna bestia! Do tego przymilny, przyjacielski, cudo! Problem był jeden, ale za to poważny... Państwo, którzy chcieli go adoptować byli troszkę... tego no.. jakby to napisać... trrrroszkę nnnieeetrzrztrz...nietrzrzrz...nietrzeźwi... Nie bardzo, ale jednak... Osobom nietrzeźwym nie wydajemy czworonogów, ciekawe, co bym im do picia dawali... Wyszli, ale przysłali znajomego. Również "znieczulony"... Nasze schronisko przecież nie takie straszne jest! Pokręcił się, pokręcił... Wydawało się, że wyszedł... I całe szczęście, że pracownik schroniska był niedaleko bramy, bo zobaczył Haczikiego prowadzonego przez "znieczulonego" za obrożę przez plac, prosto do bramy! Oooo paaaaanie, tak się bawić nie będziemy! Hacziki do kojca, a państwu dziękujemy...

Teraz historia druga.

Kilka tygodni temu sprawa zaczęła się typowo... Zgłoszenie - błąkający się pies. Suka znaczy. Pracownik pojechał, psa przywiózł. Nic specjalnego. Wpisana na listę psów, karta założona, imię nadane - Kora. Następnego dnia przyjechał właściciel suczki z koleżanką (dziewczyna, która pomaga nam czasami, zna schronisko, więc wiadomo - w tej sprawie też pomóc chciała, bo dobre serce ma). Też właściwie nic nie było w tym dziwnego. Psy czasami się gubią, uciekają, potem się odnajdują (zazwyczaj), lub trafiają do schroniska i zostają odebrane (to akurat nie "zazwyczaj", ale jednak...). Psina wróciła do domu, koniec historii...mógłby być, ale nie jest.

Kilka dni później przyszedł pan, przyprowadził suczkę, bo się sama błąkała. Znajoma taka.. Tak, to ten sam pies!


Coś ten właściciel chyba jej nie pilnuje jak trzeba... W dodatku nie można było się do niego dodzwonić, ale pomogła znów znajoma dziewczyna. Ściągnęła kolegę do schroniska, po odbiór psa.

Niestety okazało się, że pozornie zwyczajna historia zaczyna się komplikować - chłopak ma problemy mieszkaniowe. W miejscu, w którym mieszkał do tej pory, pies nie jest mile widziany... Na szczęście absolutnie nie wchodziło w grę "nie chcą mnie z psem, więc psa oddam", ale od razu zaczęło się poszukiwanie mieszkania z opcją "pies mile widziany". Już nawet takie lokum było znalezione, więc tylko do jutra! Do pojutrza! Maksymalnie kilka dni Kora wyjątkowo pomieszka w schronisku i jak tylko wszystkie papiery podpiszą, suczka wróci z właścicielem do domu.
 
Ta koleżanka, która towarzyszyła przy rozmowach, rozpisała całą historię na jakimś... Bejsie, Hejsie, czy Fejsie... Słyszałam, że jak ktoś nie jest tam zarejestrowany, to nie istnieje... Psia kostka, ja też nie jestem tam zarejestrowana! Muszę to nadgonić! Skoro to takie fajne miejsce do ogłaszania różnych rzeczy i chwalenia się, i opowiadania historii, a potem tyle ludzi czyta i pomagać może, a potem...
 
- Buulbaa, może potem się uFejsisz... teraz opowiadaj, całej nocy nie mamy!
 
Echm... Dobra. No to wracając do tematu - historia Kory poszła w miasto, ale niestety nie znalazł się nikt, kto mógłby pomóc. W takim razie niech psina posiedzi te kilka dni, a potem do domu!
 
Faktycznie, za jakiś czas właściciel zgłosił się ponownie. Tylko znów sprawa nie chciała być prosta... Korę dopadło choróbsko tak poważne, że zamiast w schronisku, pomieszkiwała w lecznicy. Do domu iść nie mogła, ale przecież jak się wzmocni, wydobrzeje, jak najbardziej może wrócić do kanapowego życia!


...tutaj historia Kory, ze skomplikowanej zamienia się w smutną...
 
Właściciel więcej nie napisał, nie zadzwonił, nie odebrał ani psa, ani telefonu. Koleżanka, która na początku starała się znaleźć tymczasowe miejsce dla Kory - próbowała na wszelkie sposoby się skontaktować z właścicielem suczki. Cóż, teraz i ona dla "opiekuna" psiny stała się niewidzialna. Nikt psa nie odwiedzał. Może to my jesteśmy dziwni i myślimy, że skoro własnego psa ma się w schronisku, to się do niego przyjeżdża, a jeśli nie można, to chociaż się dzwoni z pytaniem, jak zdrowie i czy czegoś nie potrzeba, czy wszystko w porządku; wyjaśnić można, dlaczego się nie odwiedza, dlaczego Kora jest skazana na obcych ludzi, może jakiś wypadek losowy, cokolwiek...
 
Szkoda, że tak wyszło. Szkoda, że znajoma dziewczyna, która starała się pomóc, zna doskonale, wręcz OD ŚRODKA, domowy hotel dla psów, który w dodatku się ogłasza co jakiś czas, że może wziąć do siebie psa, nawet z problemami... Nie można pomóc znajomemu psu nie licząc kosztów nawet, jeśli jedyną możliwą opcją jest pobyt psa za kratami...?


Kora czeka. Może powoli przestaje liczyć na zobaczenie znajomych twarzy. Jej są niepotrzebne wyjaśnienia. Wystarczyłaby jedna, ta jedyna twarz, którą tyle lat mogła oglądać. Zapomniana przez właściciela... Szkoda, że nawet historia z "Fejsa" zniknęła...

Z jednych empatia aż się wylewa, u drugich wystarcza jej na zbyt krótko... Szkoda, że nie można tego kupić w sklepie, na słoiczki czy batoniki, w cieście, kotlecie, herbacie, do kupienia na każdym rogu... Trzeba wbijać każdemu z osobna do głowy, że jak się ma cztery nogi, to też się czuje, też jest przykro, smutno i źle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz