Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 15 stycznia 2012

Pogoda jak w listopadzie. Mżawka paskudna. I od razu łupią mnie stawy! Nie ma mowy, kijami z biura mnie dziś nie wygonią! Byłam siku i wystarczy!

Bezogoniaści latają od rana po wiatach, jak co dzień, w biurze spokój przynajmniej. Korzystam, siedzę i piszę. Jak wróci ten biurowy bezogoniasty, to mnie pogoni, ale póki co…

Psy wyją, szczekają, nażarły się już i chcą na spacer. O co jak o co, ale o spacery umieją się dopominać. Na różne sposoby! O:

kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie



Niezłe, co? Najgłośniej wrzeszczy Loren. Szczeniak jeszcze, ma ze sześć miesięcy, ale już całkiem spory. Będzie z niego duże psisko.

I pociecha dla jakiegoś mądrego bezogoniastego. Mądrzejszego niż ten jego dotychczasowy! Przyprowadził go w same święta. I zostawił. Dlaczego? Bo mu pies w ogrodzie pożarł egzotyczne drzewka! Ot, powód! Gdyby się bawił ze szczeniakiem, jakiegoś gryzaka mu podsunął, wytłumaczył, co wolno, a co nie, to nie byłoby problemu! Ale taki to uważa, że jak nałoży do michy i wypuści psa na dwór, to wszystkie obowiązki wobec niego już ma wypełnione… I są efekty. Psiak w schronisku. Niech sobie taki lepiej małpę kupi – będzie mu bardziej pasowała do egzotycznych drzewek!...

Zdenerwowałam się…

Aha, idzie biurowy bezogoniasty, muszę odejść od klawiatury… Zdrzemnę się pod biurkiem, albo co…

Znowu wszystkich wywiało! Był jakiś telefon jak spałam i dwoje naszych pojechało na interwencję. Samochód w centrum potrącił psa. I oczywiście ani myślał się zatrzymać! Nasi wzięli go z ulicy i zawieźli od razu do zjaw. Miał mocno stłuczoną łapę. Coś mu w niej pękło… Opatrzyli go i do schroniska. I zaraz pojechali na inna interwencję, do sąsiedniego miasta, bo tam się stało coś poważnego. A nasi zaraz pojechali dalej, do sąsiedniego miasteczka, bo tam stało się coś poważnego. Mówili przez telefon, ale nie usłyszałam, o co chodzi. A ten potrącony siedzi w szpitaliku. Nazwaliśmy go tu Raff. Fajny pies, na pierwszy rzut oka.


Potem przyszedł obcy bezogoniasty i przyniósł szczeniaka. Malutką suczkę. W obróżce, takiej przeciw pchłom. Ktoś ją chyba tłukł, bo ma nieciekawe ślady na pyszczku. A potem wywalił z domu, a ona, głupiutka, wylazła prosto na ulicę, pod koła temu bezogoniastemu. Na szczęście zdążył zahamować, zabrał ją i przywiózł do nas. Leżałam sobie na podłodze, a on gadał i trzymał ją nade mną. Po minie się zorientowałam, że smarkata zaraz się zleje ze strachu. No to wstałam i szczeknęłam. Ten obcy się przestraszył i odskoczył, ale nasi bezogoniaści zorientowali się, o co chodzi i poprosili go, by wyniósł małą na dwór. I sami poszli za nimi. Wezmą na obserwację, zrobią fotkę… Może poszczęści się jej i nie zostanie tutaj długo… O, wracają! No to ja z powrotem pod biurko…



Rzeczywiście, zrobili jej fotkę. Już ją mam!

Później już do końca dnia nie mogłam się dorwać do komputera, dopiero teraz, wieczorem, jak już bezogoniaści poszli sobie z biura. A stróż kręci się między wiatami i coś tam naprawia…

2 komentarze:

  1. jakie śliczne te ogoniaste!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. coniektórzy to żywego stworzenia do rąk nie powinni dostać-małpy szkoda...

    OdpowiedzUsuń