Oczami Bezdomnego Psa

środa, 18 kwietnia 2012


Była sobie wioska. Nie za duża, nie za mała. A po niej błąkał się młodziutki kundelek. Może tam się urodził, może skądś przywędrował. Kręcić się zaczął wokół jednego gospodarstwa, w którym już był dorosły pies. Mieszkał sobie w budzie. Polubił kundelka, dawał mu czasem podżerać z własnej miski, pozwalał, by młodzik sypiał w jego budzie… Ale bezogoniastej gospodyni nie podobało się to – goniła kundla, gdy tylko go zobaczyła… No to odszedł. Niedaleko. Po sąsiedzku była placówka straży pożarnej. Przeniósł się tam. Ze strażakami jednak lekko nie miał. Próbowali się go pozbyć, ale złapać młodego nie potrafili. Goniony zewsząd przestał ufać ludziom i umiał im uciekać. Wreszcie dowiedzieli się o sprawie nasi bezogoniaści i pojechali na tę wieś. Kundla złapali i przywieźli do schroniska. Dostał tutaj imię Mervin.
                       
No i siedzi u nas. Wycofany, nieufny, nieszczęśliwy… Pewnie z czasem się zmieni.

Był u nas niedawno młody bezogoniasty z problemem – chciał oddać do schroniska swoją kotkę. Była wysterylizowana, a mimo to zaczęła nagle bardzo mocno znaczyć teren. Mówiąc wprost, sikała po całym mieszkaniu. No i bezogoniaści nie potrafili sobie z tym poradzić. Nasza bezogoniasta zaczęła wypytywać: czy do mieszkania doszło jakieś nowe zwierzę – pies, kot, papużka, rybki w akwarium? Nie! To może zmieniono meble – kanapę, fotel, kocie legowisko? Nie! No to może na świat przyszło małe bezogoniaściątko? Też nie! A może kotka po prostu daje znać, że jest chora – pęcherz, nerki… po sterylizacji zdarza się… Byli z nią państwo u lekarza?... Yyy… nie przyszło nam to do głowy!... To może zamiast oddawać od razu zwierzę do schroniska, warto byłoby zasięgnąć opinii weterynarza?... Noo, właściwie tak. To pójdziemy z nią do lecznicy… Bardzo słusznie, proszę pana!
I bezogoniasty poszedł sobie.
Bez komentarza.

            Jakoś tak w marcu, na początku, przyszła do schroniska bezogoniasta, żeby sobie znaleźć sierściucha. Czemu nie, prosimy bardzo! Wybrała, zabrała – poszła!
                       
            Parę dni temu zameldowała się z nim u zjaw: kot nie je, ślini się, pomiaukuje, pewno chory!
No to badania, prześwietlenie…
Pewnie, że chory!... No maaasz! Jak miałam wcześniej kota, to nie chorował. Dopiero ten schroniskowy byle jaki. A co mu jest?... Pani kot ma w żołądku metalowy przedmiot! Operacja konieczna!... Operacja? A ile to będzie kosztować?... Tyle a tyle… O, nie! Ja rencistka, mnie nie stać. Niech sobie schronisko płaci, jak to ich kot!... Już nie ich – pani go adoptowała… Ale płacić nie będę. Ja go wzięłam, żeby myszy łapał, a nie, żeby mi wydatków przyczyniał! To już poczekam, aż kot zdechnie! Dawajcie zwierza!... Nie, proszę pani. Skoro tak podchodzi pani do swego zwierzaka, to my go pani nie oddamy. Niech pani podpisze zrzeczenie się zwierzęcia!... A pewno, że podpiszę! Po co mi taki kot!...
Teraz sierściuch jest już po operacji. Miał w żołądku taką metalową blaszkę, jaką się zamyka, na przykład, foliową torbę z chlebem. No, klips taki… Nazwaliśmy go więc Klips. Siedzi w szpitaliku i dobrzeje.
Trudno, stary, może za następnym razem…

            A Laura, o której pisałam niedawno, ta schorowana delikatna sierściuszka, poszła do domu zastępczego. Bardzo dobrze, nie będzie już od innych zwierząt łapała infekcji. Ale to wciąż tylko dom zastępczy. Wciąż szukamy jej tego prawdziwego! Popatrzcie sobie na nią jeszcze raz!
                       

3 komentarze:

  1. Smutna rzeczywistość...
    aż serce się kraje
    i płakać się chce. ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze chciałam pomagać zwierzętom w potrzebie ale nie mam JAK pieniędzy na tyle nie mam aby wspierać finansowo a w mojej najbliższej okolicy nie ma schroniska do którego mogłabym regularnie zaglądać i udzielać się jako wolontariuszka nad czym ubolewam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń