Oczami Bezdomnego Psa

czwartek, 3 maja 2012

Gdy trafił do schroniska był w nie najlepszej formie i schorowany. Miał guzy, które trzeba było usuwać operacyjnie. Pewnie dlatego dostał imię Guzik.
                       
Po powrocie od zjaw szybko wrócił do siebie i humor odzyskał, i wigor, i gotów był do adopcji. Tylko że nikt go nie chciał. Mimo że to rasowy stafford. No i dwa lata przesiedział z nami. To żywiołowy pies, przyjazny dla bezogoniastych i zwierząt, ale i swoje za uszami ma. Na spacery chodził zawsze na grubej smyczy, bo gdy tylko mógł, zaraz łapał ją w zęby i nie tyle dawał się prowadzić, co sam próbował prowadzić bezogoniastego. Cienka smycz nie zawsze wytrzymywała nacisk jego zębów.
            Aż ostatnio przyjechała młoda bezogoniasta z trójką małych dzieci, żeby sobie wybrać psa. I Guzik wpadł im w oko. Poszli na spacer. Mama, uprzedzona o przyzwyczajeniach Guzika, trzymała go mocno i ruszyli. Nie wracali dość długo. Nie tyle zobaczyliśmy, co usłyszeliśmy, że idą. Wszyscy gadali, śmiali się, skakali, a psa prowadziła mała córeczka tej bezogoniastej. Guzik był wniebowzięty. Szybko załatwiono wszystkie formalności i pies pojechał. Dość daleko, za granicę. Trzymaj się, Guzik!

Krócej siedział u nas Troy, owczarek. Silne zwierzę, niegłupie, dobrze ułożone. Takie o:
                       
Znaleziono go na ulicy. Nawet nie próbował zbytnio uciekać, gdy bezogoniaści go łapali. Wszedł ponoć grzecznie do samochodu, grzecznie wysiadł w schronisku, choć było widać, że nie czuje się pewnie. No i zaczął do nas przywykać. Jego fotka trafiła na stronę schroniska i po paru dniach znalazła się jego własna bezogoniasta. Okazało się, że wraz z drugim psem uciekł z domu. Ten drugi, niestety, gdzieś się zapodział, a Troy trafił do nas.
            Bezogoniasta przyjechała po niego, a on, biedak, nie wiedział, co z sobą robić. I cieszył się, i wskakiwał do budy, i wyłaził, żeby się połasić, i nie wiedział, czy ma wyjść z kojca…. Pewnie głupio mu było i pogubił się zupełnie.  W końcu bezogoniasta wzięła go na smycz i zabrała. Szedł przy nodze, ani na długość nosa się od niej nie oddalił. Z tych emocji nawet się z nami nie pożegnał. Wsiedli do samochodu i pojechali.

            Tego samego dnia trafiła do nas kotka. Biedny sierściuch w ciąży.
                      
            Przywiozła ją bezogoniasta, która ma nieduży sklep. Znalazła kotkę pod schodami. Tam próbowała zamieszkać. Zupełnie nie bała się ludzi, garnęła się na ręce, mruczała. Widać, że miała dom i prawdopodobnie ktoś ją wywalił, gdy zaciążyła. Dzikich kotów do schroniska się nie przyjmuje, no, chyba że są chore albo ranne, ale co innego taka oswojona… Sama pewnie by sobie nie poradziła zwłaszcza, gdy pojawiłyby się małe sierściuszki. No i została…

            Poza tym zaczęły się szkolenia dla tych bezogoniastych, którzy wzięli sobie psa ze schroniska. Przychodzi taki jeden trener i pracuje z nimi. Mówi i pokazuje, jak się mają dogadywać ze zwierzęciem. Przez ostatnie dwa dni dwie grupy pracowały po kilka godzin. Działo się!

Wpierw trochę pogadali, pooglądali swoje psy, bo z nimi przyszli, i do roboty. Takie, wiecie, najprostsze wskazówki, jak się mają bezogoniaści zachowywać: jakie miny robić i jak łapami machać, żeby pies raczył spojrzeć, jak wołać, żeby zechciał posłuchać… No i potem treser przegonił bezogoniastych między słupkami – taki slalom. Niby po to, żeby psy nauczyć, jak w tłoku omijać przechodniów. Dla nas żadna sprawa, ale bezogoniaści niech się uczą, przyda się im! A potem łazili po deskach. To miały być niby schody. Bo psy ponoć nie dają sobie rady ze schodami. Co to znaczy – nie dają sobie rady? Pewnie, gryźć schodów żaden mądry pies nie będzie, ale wchodzenie? Żadna sprawa. Tylko jamniki mają kłopoty z tymi swoimi krótkimi łapkami. I całkiem małe psiaki, ratlerki jakieś… No i chore… Albo takie, co nigdy schodów nie widziały… Hm… to może jednak psom też się takie ćwiczenia przydadzą…
            I jeszcze inne rzeczy robili. Nie wszystko widziałam, bo skorzystałam z okazji, kiedy wszyscy bezogoniaści byli zajęci. Zwędziłam jednego mazaka. Czerwonego. Wiałam, aż się kurzyło, bo zauważyli. Wlazłam do swego schowanka i tam zostawiłam. Do głowy im nie przyjdzie, żeby tam szukać… Ale przez parę godzin wolałam się w biurze nie pokazywać.
Oj, czego ja nie robię dla sztuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz