Oczami Bezdomnego Psa

środa, 16 maja 2012


Sierściuchów w schronisku zawsze jest mniej, niż psów. Co nie znaczy, że jest ich mało. Ale są falami. Nazbiera się ich, nazbiera – a potem ta gromada maleje, czasem bardzo szybko. Ostatnio przyszedł taki czas, że mnóstwo kotów poszło do nowych domów i kociarnia świeci pustkami. Niedawno jednak było tu parę ciekawych mlekopijów.

Chyba przez trzy miesiące mieszkał u nas Leoncjo. Młody kocurek zgarnięty z ulicy. Ktoś go wywalił z domu, więc się błąkał po mieście. Jako domowy kot bezogoniastych się nie bał i dał się złapać bez problemu.

Wreszcie znaleźli się na niego chętni. Para czterdziestolatków. Przyszli, obejrzeli, gotowi byli wziąć. Nasza bezogoniasta, jak zawsze, opowiedziała im o kocie, o tym, jak może się zachowywać w nowym miejscu, czego oczekuje od właścicieli i takie tam różności-ważności. Patrzyli na nią, jakby z księżyca spadła. Kot to kot, nie?... No i podpisali umowę, i zabrali Leoncja.
A na drugi dzień bezogoniasta przyniosła go z powrotem! Mąż kazał oddać, bo ten kot jest głupi jakiś taki!... A co takiego robi?... Po telewizorze skacze! Więc chcielibyśmy wymienić go na innego… Naszą bezogoniastą, choć zwykle jest spokojna, szlag trafił! No i palnęła mówkę. Nie podnosząc głosu, grzecznie, ale stanowczo: Zwierzę to nie rzecz, którą się wymienia. Poza tym wiedzieliście państwo, że w nowym otoczeniu kot może robić różne rzeczy, bo jest rozkojarzony: może się boi, może poznaje nowy teren, może sprawdza, co mu wolno… a może po prostu robi to, co robił w swoim dawnym domu! Nie dajecie państwo szansy zwierzęciu i chcecie je oddać jak jakąś rzecz. W zasadzie bez powodu. A za to, zgodnie z umową adopcyjną, jest kara pieniężna!...
No i ustalono, że Leoncjo wróci do tych bezogoniastych i spróbują sobie ułożyć jakoś życie… Siedziałam, słuchałam, głową kręciłam… No cóż, może się uda… Ale wcale pewna nie jestem…

Trochę wcześniej przyszła do schroniska inna bezogoniasta. Wyłapała dwa dzikie koty i przyniosła do schroniska – weźcie je sobie. A co te koty robiły?... Przeszkadzały! Właziły na taras i sikały na kafelki! O!... A ja sobie nie życzę, żeby na moje kafelki blebleble… No to znowu tłumaczenie, że dzikich kotów, zgodnie z ustawą się nie zamyka w schronisku – mają prawo żyć na swobodzie. A taras wystarczy spryskać „Akyszem” czy „Stop-odorem”… Jest tych środków sporo, kosztują parę groszy. Koty nie lubią tych zapachów, więc będą się trzymały z daleka… To znaczy, że nie weźmiecie ich?! No to ja sobie inaczej poradzę!!...
Wyglądała na taką, co gotowa trucizny użyć, więc nasi bezogoniaści ulegli. Koty zostały. Wysterylizowano je i zaczął się czas oswajania. Z kocicą nie wychodziło – bała się, prychała, uciekała, pokazywała pazury… Zamieszkała w wolierze, a po jakimś czasie nasi wypuścili ją niedaleko schroniska. Pewnie sobie poradzi. A jak nie, to zawsze może się kręcić w pobliżu i przychodzić na żarcie… I wychodzi na to, że sobie poradziła: pokazała się raz i drugi, a potem zniknęła…
Z samczyka natomiast zrobił się przytulas. Lgnął do bezogoniastych, mruczał – szybko zorientował się, że przy nich wcale nie jest źle. I doczekał się, że ktoś go sobie zabrał.
Będzie miał z niego kupę radości, bo kocurek jest jak marzenie – o, taki!
          

Krócej siedziała w schronisku Milan. Srebrnobiała dwulatka. Miła, przylepna – bardzo kocia.
           
Nie pamiętam, dlaczego od razu trafiła do szpitalika. A tam wiadomo, ciasno, malutkie kojce-klatki. Żywy, energiczny kot ma przerąbane. A ona, biedaczka, musiała tam siedzieć parę tygodni. No i zaczęła wariować. Prychała, drapała, boczyła się, za wszelką cenę próbowała wydostać się na zewnątrz…
Niedawno pojawiła się u nas całkiem sympatyczna bezogoniasta. Szukała towarzyszki dla kotki, którą już miała w domu. Najlepiej takiej młodziutkiej. Ale zobaczyła Milan, usłyszała trochę o niej – i wzięła! Bardzo dobrze!

            A na koniec coś innego. Przyszły do schroniska dwie bezogoniaste. Znam je z widzenia, bo pojawiają się u nas po karmę dla kotów. Są karmicielkami bezdomnych sierściuchów. I pokazały naszym pismo, które dostał ich znajomy, też karmiciel. To było pismo od zarządu wspólnoty mieszkaniowej takiego dużego wieżowca, w którym on mieszkał. A w tym piśmie… Nasza bezogoniasta czytała na głos, a mi szczęka opadła. Zarząd oskarżał tego karmiciela, że jest powodem bałaganu przy budynku, bo karmi te koty. A one chodzą i zanieczyszczają. I miauczą. I przeszkadzają. I roznoszą choroby. I śmierdzą, i… Litania była dłuższa. W związku z powyższym obciążamy Pana kosztami sprzątania posesji – wynagrodzeniem sprzątającego, kosztami zużycia sprzętu, kosztami środków czyszczących, odkażania itd…
            Wcześniej grupa osób z tego bloku wymyślała karmicielowi, wyzywała od najgorszych, utrudniała życie, jak mogła. Gdy to nie poskutkowało, poskarżyli zarządowi. I stąd to pismo. Bezogoniaste, które pismo przyniosły do schroniska mówiły, że takich oburzonych dokarmianiem jest garstka, większość lokatorów nie ma nic przeciwko, część nawet pochwala… Ale wolą cicho siedzieć, bo zarząd…
            Nasza bezogoniasta zaraz łaps za słuchawkę i dzwoni do tego przewodniczącego zarządu. A ten się oburza i burczy, że w trosce o dobro lokatorów, że kto to widział, że higiena… No to nasza bezogoniasta przeczytała mu fragmenty nowej ustawy o bezdomnych zwierzętach i pan przewodniczący spuścił z tonu – nie wiedział!... Będzie musiał porozmawiać z zarządem, przedstawić sprawę jeszcze raz, jak ona wygląda w świetle prawa… Nasza bezogoniasta zasugerowała, żeby ją zaprosić na takie zebranie, to dokładnie wyjaśni, jakie prawa mają bezdomne zwierzęta, a jakie obowiązki względem nich mieszkańcy domów.
            No i teraz czekamy na zaproszenie. A karmiciel kotów dał sobie spokój. Niech się kto inny naraża zarządowi!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz