Oczami Bezdomnego Psa

środa, 23 maja 2012


Było parę dni deszczowych, no to z dworu wracałam mokruteńka. Z wierzchu, oczywiście, bo mam gęstą sierść, która głębiej wody nie przepuszcza. Właziłam do biura i stawałam między biurkami naszej bezogoniastej i naszego bezogoniastego. Zerkałam na nią, potem na  niego, a oni na mnie. I jak już wiedziałam, że patrzą, to zaczynałam się otrząsać… Po chwili oni byli mokrzy, a ja sucha. Zaraz wrzask się robił, podskakiwanie, narzekania. A ja ogon do góry i maszerowałam na korytarzyk, na swoje legowisko. I leżałam sobie, a oni tam na mnie pomstowali. Ale tak sobie myślę, że im się to podoba. Przecież patrzyłam na nich, a oni na mnie. Mieli czas, by zwiać, ale siedzieli… Niczego sobie bezogoniaści!

Ale ja nie o tym miałam… Też o nich, ale nie o tym. Oni coraz częściej działają poza naszym schroniskiem. I tak je, wiecie, reprezentują. Jeżdżą na różne zjazdy, kursy, robią imprezy… Niedawno byli w schronisku w innej miejscowości. Pisałam już o nim. Przyjechali tu kiedyś do nas wolontariusze z tamtego schroniska na szkolenie, jak pracować z psami. Nauczyli się zakładać obroże, smycze, wychodzić na spacer i inne takie. No a potem nasi bezogoniaści pojechali we czwórkę, by tam pomóc im właśnie powyprowadzać zwierzęta na pierwszy spacer.
Z samego rana wszyscy spotkali się w tamtym schronisku i zaczęło się zakładanie obróżek. A jak już pies miał obróżkę, to na smycz go i marsz! Po kolei.
Tylko to nie było takie proste. Tamte psy w większości nigdy jeszcze nie czuły obroży na szyi, nigdy nie wychodziły z ciasnych kojców, więc zaraz poczuły, że dzieje się coś niezwykłego. Zaczął się straszny rwetes! Nasi bezogoniaści zrozumieli, że lepiej będzie, jak na początek sami będą zakładać obroże, a potem wepną smycze i dadzą psy wolontariuszom. Niech wtedy z nimi idą.
Niektóre psiaki dawały sobie założyć obroże bez problemu – nawet im się to podobało.
          
            Na spacerze też. Chociaż niekiedy pies chciał swoje, a bezogoniasty – swoje.
                       
            Schody zaczęły się później, gdy już się niby trochę uspokoiło. Wtedy wolontariusze zaczęli wchodzić do kojców z naszymi bezogoniastymi i samodzielnie wpinać psom smycze. W jednym z takich kojców było pięć psiaków. Wolontariusz zapiął jednemu z nich smycz i zamiast od razu wyjść, stanął i patrzy, jak inni sobie radzą. Wtedy jeden z psów, dominujący chyba, spostrzegł tego na smyczy i rzucił się na niego…  I draka. Pozostałe się dołączyły! Zanim nasi bezogoniaści porozdzielali je, zdążyły się pogryźć… To był najgorszy moment. Potem już było spokojnie.
            W sumie udało się założyć około 50 obroży (więcej nie było) i wszystkie te „zaobrączkowane” psy wyprowadzić na pierwszy, krótki spacer.
            Teraz nasi będą tam jeździć co tydzień. Parę wizyt i wolontariusze z tamtego schroniska zaczną sobie radzić sami.
            Aha! Jednej suczce potrzebna była natychmiastowa pomoc lekarska. Była chora, szwankował jej mocno żołądek, wymiotowała w budzie… napisałam, „w budzie”? Mieszkała sobie tak:
                      
           
            Za to teraz będzie weselej. W niedalekim mieście, w Domu Kultury, ktoś wpadł na pomysł, by zrobić dużą imprezę, z której dochód przekazany zostanie dwóm schroniskom: naszemu i jeszcze jednemu, z innej miejscowości.
                       
Nasi bezogoniaści wzięli, oczywiście, udział w przygotowaniach. No i impreza się odbyła.
            Pogoda nie dopisała, więc trzeba ją było zrobić w budynku. Na zewnątrz prezentowali się tylko goście na motocyklach. Wozili ludzi, hałasowali, bawili się doskonale. I mieli nasze schroniskowe proporczyki!

            A potem był kiermasz, licytacja ciekawych eksponatów, zbiórka pieniędzy do puszek prowadzona przez wolontariuszy, i domowe ciasto, i występy, występy, występy… Śpiewał jeden znany bezogoniasty, występował znany kabaret, zespoły muzyczne, taneczne, wokalne, byli przebierańcy… I duuużo ludzi! Nasza główna bezogoniasta bardzo dziękowała organizatorom i było trochę wzruszeń, i w ogóle…
            Z naszego schroniska żaden pies nie pojechał na imprezę – trochę daleko. Za to z tego drugiego schroniska były dwa psiaki: jamnik w mundurze i taki psiak bez nogi, po wypadku. Troszkę panikowały, ale przyzwyczaiły się… Bezogoniaści mieli nadzieję, że znajdą sobie domy na tej imprezie, przynajmniej ten bez nogi – ale nie wiem, czy się udało…
                       
            Wiem za to, że udała się impreza. I pieniądze ze zbiórki, kiermaszu i licytacji też się udały! Już są u nas, a nasi bezogoniaści zastanawiają się, na co je wydać. Na pewno się nie zmarnują!

            I tak powinno być. Ktoś dla nas – my dla kogoś! Nasi bezogoniaści organizują szkolenia dla tych, którzy w okolicznych miastach wyłapują bezdomne psy na ulicach. Już są chętni do wzięcia w nich udziału. Pewnie niedługo się zacznie. 

Stary wiejski kundel trafił do schroniska. Jest głuchy, więc wiele z tego, o czym gadamy, do niego nie dociera. Ale jak mu się głośniej szczeknie, to słyszy. No i usłyszał nas śpiewających pieść „Nie skacz, Mewka”… Zainteresował się, bo nie znał tej pieśni – nigdy dotąd nie był w schronisku. Ale wiedział, że istniała ”Xięga…” Wiedział, że w niej zamieszczony był również hymn psów takich jak on sam, psów-stróżów, psów ogrodnika. No i sam się nauczył naszej pieśni schroniskowej, a nas – w zamian – tego swojego hymnu. I oto kolejna pieśń została ocalona od zapomnienia. Tu ją prezentujemy.

    kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz