Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 12 października 2014

Jednak nie taki człowiek straszny!

"Dzień Dobry, możemy zabrać jakieś psy na spacer?", "Pewnie, zaraz zapniemy Szorstka i Tiki!".

"Kto to idzie tutaj? Kto to idzie i merda ogonkiem, a kiedyś chciał mi pożreć aparat? Wiruś? Niemożliwe!"

"Ojej, a co to tak radośnie maszeruje? Wygląda jak Blejk...", "Ależ to jest Blejk, fajny teraz, prawda?"

Czasami zwierzaki, które do nas trafiają, od samego wejścia są radosne, dają radę, jeszcze nie wiedzą, gdzie są i po co, ale nie załamują się. Czasami jednak czworonogi mają kiepskie wspomnienia, albo ktoś je skrzywdził, albo jeszcze niedawno miały właściciela i nie rozumieją, dlaczego nagle teraz nie mają, bo był przecież najważniejszy na świecie i jedyny! Czasami niektóre psy nie miały okazji w ogóle poznać człowieka...

Tiki to suczka, która myślała, że to normalne, że właściciel czasami się tak zdenerwuje (chociaż nie wiadomo na co, bo przecież grzeczny pies był...), że musi na małym czworonogu złość wyładować...


 Pierwsze spotkanie w schroniskowym kojcu z człowiekiem było dla niej baaardzooo stresujące. Nie wiedziała, czego chce ta dwunożna panienka z czymś wielkim i czarnym zawieszonym na szyi, w dodatku w ręku trzymała jakiś dziwnie szeroki sznurek z metalowymi trzymadełkami na końcach... Kucnęła potem, coś powiedziała, wyciągnęła rękę i pogłaskała z boku. Wcale nie bolało! Tiki więc powolutku, powoluśku się przysunęła, została podrapana po grzbiecie... OOOoooo jaaakie to było przyjeeemneee! Już były tańce na tylnych łapach, stepowanie, uśmiech na pysku, cuudoownee! Jednak jeden nagły ruch i już Tiki była na drugim końcu kojca. Potem wszystko zaczynało się od nowa. Zdjęcia udało się zrobić i wydawało się, że jest już wszystko w porządku, ale nie minęło pół godziny, jak przyszła do Tiki druga osoba, z takim czarnym, małym urządzeniem do sprawdzania tych fasolek, co wszczepiają zwierzakom i potem wiadomo, czyje są. To się suczce nie podobało, bo z jakiej racji mają jej jeździć po karku jakimiś zimnymi plastikami!? Dali jej spokój, jak zagroziła, że jeszcze raz ktoś ją dotknie tym ustrojstwem, to zeżre to w całości i jeszcze się obliże na koniec! Wątpię, że zrozumieli dosłownie, ale chyba przekaz był dostatecznie jasny...

Zaa tooo teeeraaazz.... Wystarczy podejść do kojca Tiki, trochę ją chociaż przez kraty podrapać, a ona HYC! przednie łapy kładzie wysooko, jak najwyżej sięgnie, na siatce i klatę przysuwa do drapanka! Bezwstydna jedna! Przy tym tak się uśmiecha i tak jęzor wystawia, że doprawdy, nie przystoi tak suczce... Nawet jej chciałam uwagę zwrócić, ale Szorstek, jej kolega z kojca mnie powstrzymał, powiedział, że ona mu czasami takie historie z byłego domu opowiada, że strach... Niech korzysta teraz z tego drapanka, jak chce...

Najczęściej jest tak, że pies po prostu nie ma pojęcia, co się od niego chce, nie wie, gdzie jest i co tutaj robi, i co ma robić, i jak się zachować. Na wszelki wypadek będzie udawał groźnego!

Wiruś taki właśnie był!

Taaaki byyył odwaaażny, taaki grooźny! Do czasu zapięcia na smycz... Jak wyszedł z kojca, wyszedł na spacer, to już zupełnie inny pies! Uśmiechnie się, ogonkiem merdnie, zupełnie normalnie, po psiejsku! Teraz dumnie wychodzi na spacery, cały w skowronkach, pupą kręci na prawo i lewo, a jak jeszcze spotka kogoś znajomego! Pełnia szczęścia! Oj witałby Wiruś swojego człowieka, za każdym razem, kiedy ten by wracał do domu po pracy, pięknie by witał...

Blejk był za to psem, który chyba nigdy nie miał okazji poznać człowieka bliżej... Mieszkał z koleżanką Fobką pod drzewami, w jakiejś bocznej uliczce w pobliskim mieście. W ciepłe dni może i było ciepło na ściółce, nisko były gałęzie, przytulnie. Obok stały miski, magicznie się jakoś same napełniały wodą i karmą. Zbliżała się jednak zima i nie można było pozwolić, żeby psy do ziemi przymarzły! Nie jest łatwo złapać psa, który nie zna ludzi. Dwa razy trudniej złapać dwa takie dzikusy! Gdyby jednak się to nie udało, nie pisałabym o Blejku, prawda?


Takie miał wieelkie oczy, kiedy u nas zamieszkał... Z budy nie wychodził, tylko głowę wystawiał. Obszczekiwał, jak coś się działo, pewnie! Ale jak tylko widział, że dwunożny się zbliża, to zaraz do budy gnał, mało łap nie gubiąc po drodze!

Po kilku miesiącach ciężkiej pracy wolontariuszy, dzięki ich ogromnej cierpliwości, teraz Blejk wygląda tak:


Pierwszy do spaceru, do drapanka po grzbiecie, do wymiziania, do podreptania noga w nogę, łapa w łapę z człowiekiem! Dwunożny najlepszym kumplem Blejka, a co! Teraz ma psiak zadanie - pokazać Fobce, że nie ma co się tak zamykać i obrażać na ludzi... Fobka nie jest taka odważna, ale nie ma reguły, że na takiego psa potrzeba trzy miesiące oswajania, dwa kilogramy wytrwałości i osiem litrów cierpliwości. Przepisu nie ma, trzeba po prostu robić swoje i czekać...

Uczą się czworonogi u nas, że nie każdy człowiek to jakiś potwór, że nie każde wyciągnięcie ręki musi oznaczać, że będzie bolało, że nic złego ich tutaj nie spotka. Wręcz przeciwnie - spacerki, mizianka, drapanka, zabawy, ciepłe budy i pełne miski. I stawanie na głowie (chociaż zwierzaki tego nie widzą), żeby wszystkie znalazły jak najlepsze domy i przede wszystkim przecudownych opiekunów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz