Saba u nas została Sabą II. Tak wyglądała i w takich okolicznościach nasi poznali ją pierwszy raz:
Łańcuch przybity tak po prostu do ziemi, budy brak. Jak deszcz pada, to zawsze mogła zadek schować pod dach szopy. Jak szczęśliwie znalazła dobre miejsce, to i głowa się mieściła... Ludzi widywała, pewnie, że tak, ale co to za przyjemność obserwować tak z daleka? Mogła się prosić o głaski, na przykład podczas chwil, kiedy przynoszone było jedzenie, ale pewnie na błagalnych spojrzeniach się kończyło, po co głaskać psa, skoro jest do pilnowania, a nie tarmoszenia! Phi! Do tego te uciążliwe problemy z żołądkiem... co zrobić, do jedzenia było, co było, żadna rewelacja, a i psioweta nikt nie wołał, szkoda fatygi!
Saba w schronisku odżyła, zaczęła dostawać odpowiednie jedzonko, to i problemy zniknęły! Pozostało to niesamowite spojrzenie pełne tęsknoty za człowiekiem, którym obdarzała każdego, kto przechodził obok jej kojca.
Długo u nas nie pomieszkała, takie miała cudowne szczęście! I teraz doszukajcie się tej smutnej Saby, z byle jakim, wychodzącym futrem, z ciężkim łańcuchem u szyi w czarnej jak smoła (łącznie z językiem!) psiolasce imieniem Mara, lubiącej się bawić, pojętnej, inteligentnej, spokojnej i ciekawskiej...
O tej psiolasce pisała kiedyś Sonia, o TUTAJ. Prędziuchno przedstawię o co chodziło. Pewien pan miał dom, przy domu kilka desek skleconych w COŚ na kształt budy (bo roli nie spełniało to żadnej), do budy przypięty był łańcuch, a do łańcucha mały piesek. Suczka znaczy. I pewnego dnia pan stwierdził, że pooo cooo mu ten pies! Mało szczeka, mały wyrósł, nie odstraszy, ani nic. Nie porzucił, nie przywiązał do drzewa, ale... postanowił sprawdzić, co wygra, jeśli urządzi pojedynek czegoś twardego z psią głową.... Pewien, że z psa zostało tylko ciałko, bo życie uszło, wyniósł na pole. Okazało się, że życia w psiolasce jeszcze trochę zostało, więc jak tylko świadomość wróciła, podreptała do swojego "pańcia" z powrotem... "Pańcio" widocznie się wzruszył niezwykle, bo psiolaskę jak gdyby nigdy nic przypiął do łańcucha, jak dawniej...
Nasi się dowiedzieli o sprawie, psa zabrali natychmiast! Przywieźli do nas...
Złamana czaszka, złamana szczęka, oko... trzeba było usunąć, tak było lepiej. A w środku wciąż był radosny piesek, znaczy psiolaska, pełna miłości do ludzi. Do dzisiaj NIE WIEM, jak jej tego deską nie wybili ze łba, skoro wybili kości i oko... ale miłości do ludzi się nie udało... I bardzo dobrze! Bo Nikitka pojechała pewnego dnia do domu! Ma super psiekstra dom i brata Kubusia.
I spójrzcie na to zdjęcie wyżej... I na to niżej:
Tutaj zgadnąć łatwo, po języku można poznać! Śladu po "tępokrawędziastym narzędziu" nie ma, tylko ten brak oka i brak idealnej kulistości głowy może... Ale czy to ważne, jeśli Nikita zamieniła kata i kilka byle jak skleconych desek na to?:
Nikita i Kubuś mają siebie, mają swoich dwunożnych, nie mają już papugi......... ale mogła nie zaczepiać Kubusia! Nikita nie da bratu zrobić krzywdy, taka to psiolaska jest! I czyż nie mogła trafić tak od razu...?
O kolejnej psiolasce też było nie raz. Na przykład TUTAJ. Bija adoptowana ze schroniska jako szczeniak, potem odebrana, bo zamiast mieszkanka, czy też porządnego kojca z porządną budą trafiła na to:
Jak ktoś myśli, że tam w tej malutkiej dziurze było coś fajnego do spania, od razu rozwieję wątpliwości - nie było. Tylko to wielkie, dziurawe, przewiewne coś plus maaasaaa śmieeeciii. Bija wróciła do nas zanim zdążyła szczeknąć. Na początku było z nią kiepsko, bo nieufna była strasznie! Musiał mieć "pańcio" ciężką rękę bardzo przy "głaskaniu".... Na szczeście szybko doszła do siebie i zaczęła szaleć! Nie miała możliwości na łańcuchu, więc u nas aż miło było patrzeć, że zamieniła się w radosną, pełną energii psiolaskę! Trochę musiała się naczekać na nowy dom, ale za to trafił jej się psioraj na ziemi!
Iiii spójrzcie na zdjęcie wyżej... na tego przestraszonego, rocznego podrostka na klepisku, przywiązanego do CZEGOŚ, co jest NICZYM, a miało być budą.
....i spójrzcie tu:
Niepodobna...? A może tutaj?:
Taaak, to Bija... I po przygodzie łańcuchowej i schroniskowej okazało się, że od razu załapała, co to jest mieszkanie, dlaczego się wychodzi na dwór, że są zabawki i nie-zabawki, że jedzenie się dostanie zawsze o stałej porze i nie trzeba przy tym wariować, ani nic... I że pod kocykiem jest taaaak cieeepłooo.... Bija nie może się doczekać zimy, bo wie, że po porządnym zmarznięciu na spacerze będzie mogła pod kocykiem się rozgrzać...
Nadrabiają łańcuchowce, których jedyną rozrywką była obserwacja świata z jednego kawałka ziemi... Często bez ani jednego spaceru, często z jednym głaskiem na kilka dni, czy też wcale. Bez możliwości szaleństwa, zabawy, bez powodów do radości... Później uczą się bawić, szaleć, biegać, poznają beztroskę, ciepłe posłanka... I zastanawiamy się, jak takie zmarzluchy, które teraz kochają kołderki i kocyki przetrwały czasami lata w kiepskich budach bez słomy, a czasami nawet i takiego podstawowego wyposażenia nie miały... Niech zapominają o tym szybko, niech uczą się nowego życia, niech nadganiają szczenięctwo, chociażby w wieku lat kilkunastu... Każdemu się należy, każdy zasługuje na to, żeby dobro do niego wreszcie przyszło za tę całą psią miłość i wierność do dwunożnych, którzy mieli własnego psa za nic, chociaż ten kochał i za siebie i za nich...
I najcudowniejsze, że dostały szansę, a przecież były podwórkowe, nie znały mieszkań, nie znały ludzi od dobrej strony, czasami ciężko doświadczone przez los... Dla ich dwunożnych nie było to ważne... Przywrócili nam wiarę w ludzi przywracając ją tym czterołapom...
Dziękuję z całego psiego serca, które się ciągnie od nosa do ogona i rozciąga na cztery łapki... TYLE do Was mam miłości, chociaż może nie widać tego po mnie... ale jestem psiofacet poważny taki... Tutaj się przyznaję, że często chlipię ze wzruszenia, jak oglądam takie wieści i próbuję się doszukać podobieństw...
Dziękuję.
Wasz Tyś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz