Saban i Mahad dłuuuuuugooo szukali domu. Bardzo długo. Mieli swoje specjalne ulotki, mieli wydarzenie, na blogu było o nich kilka razy...
Ten w czarnej masce to Saban. I to właściwie on miał tego pecha i skądś podłapał... białaczkę. Kocia białaczka to takie paskudztwo, że może zarażać inne koty, ale psy, chomiki, świnki morskie i inne sierściaste mogą spać spokojnie - nic im nie będzie. Ten bardziej biały kocur to Mahad. On miał mniejszego pecha, to białaczki nie miał, ale miał za to małego peszka - skumplował się z Sabanem... Nie zaraził się od kolegi, ale wystarczyło, że razem mieszkali - to też odstraszało. Ech... Mijały miesiące, koty dostawały... kota w izolatce. Miały swoje własne pomieszczenie z zabawkami, ale cóż - nikt nie miał czasu, żeby z nimi siedzieć godzinami, więc wiadomo, że im się nudziło. Wieszał się Saban na drzwiach i machał łapką do każdego, kto zajrzał do budynku. Żal było naszym, ale starali się jak mogli, żeby dom znaleźć...
Aż tu dnia pewnego, jedna z naszych z Miasta Ciuchci i Pary postanowiła przyjechać do nas, żeby adoptować jednego chorego kotka... Wtedy jeszcze nie chodziło o żadnego z tych, co wyżej. Przyjechała, porozmawiała i okazało się, że ten, po którego przyjechała już właściwie prawie jedzie do pewnego domu, więc nasza zdecydowała, że w takim razie zapozna się z Sabanem - wszak on też jest kotem specjalnym... Jak poznała jednego, to i drugiego kocura, a jak zdecydowała się na jednego... to przecież Mahada nie zostawi! Zwłaszcza, że kocury przyzwyczajone do siebie, dobrze się dogadują. A jak w domu już mieszka pies, zamieszka jeszcze jeden kot, to i drugi już nie robi różnicy! I tak Sabanowo-Mahadowa kociarnia wyjechała do domu, gdzie zaaklimatyzowała się błyskawicznie!
Saban zachowuje się całkiem zdrowo, tylko czasami się budzi z zieloną girlandą na nosie... Najważniejsze, że dwa kocury się ze sobą nie nudzą! Razem jedzą, razem się ganiają po nocach, spanie też synchroniczne:
A pies? Psiolaska znaczy, całkiem w porządku! Może do zabaw jest dla sierściuchów za szybka, ale jak wraca zmęczona po spacerze to wtedy oba są odważne i same zaczepiają! Warto było czekać na taki dom...?
Saban mówi, że WAAAAAAAAAAAAAAAAARTO!
A teraz o innej naszej dwunożnej. Takiej dwunożnej, co to tylko patrzy, który starszy, chorszy, który specjalnej troski... I tak do jej świata wkroczył... Bazylek.
Dostałem ostatnio dłuuuugi list od Bazylkowej-i-nie-tylko Pańci, a że napisała tak, że nijak nie umiem i nie wiem, co skreślić, i zresztą nie chcę, bo wszystko jest napisane tak ciepło, że wszyscy muszą przeczytać, to cytować będę:
"Od początku mojego wolontariatu ciągnęło mnie do tych najbardziej w kąt zaszytych, najbiedniejszych, starszych, najbardziej omijanych - czasem z powodu ich urazu psychicznego, czasem z powodu jakiejś „inności”, czasem choroby. Tak było z moim Bazylkiem, którego mimo paru miesięcy pobytu w schronie nie kojarzyła większość pracowników i (nielicznych wtedy) wolontariuszy. Był sobie staruszek, który nie szczekał (okazało się, że prawie nie słyszy), kaszlał i leżał w kącie (poza przeziębieniem miał bardzo chore serduszko), nawet do jedzenia nie biegł zbyt ochoczo (miał gnijące zęby…). Ale to na mój widok przez kratę podawał mi łapkę… Wybrał mnie, i został moim przyjacielem. Przez pięć lat wspólnego życia dowodził mi każdego dnia, że warto było! Miałam jego bezbrzeżną miłość, okazywaną na każdym kroku, miałam obrońcę i przytulaka, mądrego i pełnego optymizmu. Dlatego mogę śmiało zachęcać wszystkich: może ze staruszkiem częściej będziesz odwiedzać weterynarza, może spacerować będziecie wolniej i bardziej „krajoznawczo”, ale każdy Twój trud oddany Ci będzie, człowieku, tysiąckrotnie. Staruszek jak już zrozumie, że jesteś JEGO, będzie kochał i dawał całego siebie, a nawet więcej! I nie zajmie Ci wiele czasu w życiu, może rok, pięć, może tylko chwilkę – jak Gryziu (inny staruszek, którego ostatnim wspomnieniem byłyby kraty kojca, a nie ta nasza dwunożna... dopisek: Bidziu). Ale to będzie niezwykła chwila!.."
Bazylek całkiem niedawno odszedł... tak wiecie... z Majką... Odwiedza jeszcze swoją-naszą dwunożną...
Miałem jednak dzisiaj o sierściuchach pisać! Na chwilę wkradł się Bazylek. To teraz wracam do tematu! Napiszę tylko szybko, że mieszkała u nas taka jednak sierściuszka, chora, spondelylozę miała czy coś... Chodzi o to, że sztywnieje jej kręgosłup i przestaje przypominać taki prawdziwie koci, giętki... I się chyba ludzie bali, bo Leska czekała i czekała... A jak jej się czekało i jak to się stało, że przestała czekać opowie znów ta nasza!
"Przy zaglądaniu na stronę Schroniska zobaczyłam info o dorosłej kotce, która cierpi na paskudną chorobę, od razu zerknęłam. Nie jestem już zbyt aktywnym wolontariuszem, ani moja kondycja, ani codzienne obowiązki już na to nie pozwalają, ale cóż, poszłam pogłaskać bidulkę. Ogłoszenie zachęcające do jej adopcji ukazywało się już od kilku miesięcy – bez skutku. Okazało się, że jest gorzej, niż myślałam. Lesia leżała nieruchomo w swojej budce.
Próby pocieszenia jej, pogłaskania przez opiekunów przeważnie kończyły się gryzieniem. Wyglądało to jak poważna reakcja bólowa na każdy dotyk, związana z postępem spondylozy. Kocia miała pusty wzrok, nie chciało jej się za bardzo jeść, miała kłopoty z wypróżnianiem, jeśli wstawała, by zrobić parę kroczków do kuwety lub do miseczki, odbywało się to na niepewnych łapkach… Podeszłam, pomyślałam: a co tam – i zagadałam…
Smutna była Lesi odpowiedź - ale pozwoliła mi się pogłaskać! Byłam zaskoczona, przecież tyle ostrzeżeń słyszałam… Nie ugryzła mnie tego dnia, ani następnego, zaczęła nawet podnosić się na mój widok. Niestety, rokowania co do jej stanu były bardzo ostrożne. A kiedy na moich oczach spróbowano dać jej pospacerować po kociarni, zobaczyłam przerażone nieszczęście, które nie było zdolne nawet do jednego kroku! Nie było tego w planie, ale cóż… leżeć i dostawać jeść może równie dobrze w moim domu, prawda? Leki podawać umiem, drogę do weta znam. Teraz tylko przekonać do pomysłu domowników i już… A, nie „już”. Nasza kotka rezydentka, uratowana przez dobrych ludzi przed śmiercią pod śmietnikiem, jest przecież nosicielką kociego kataru! Okazało się jednak, że możliwe jest zabezpieczenie nowego kota przez dodatkowe szczepienie. I tak się stało.
To, co przeżyliśmy później jest najlepszym dowodem na to, że DOM jest najlepszym lekarstwem na bezdomniackie problemy. Bo Lesia już chwilę po otwarciu kontenerka w domu okazała się całkiem ruchliwym, ciekawskim gościem. Grzecznie ominęła syczącą gospodynię i obeszła wszystkie dostępne kąty. Po chwili okazało się, że poziom podłogi, to za mało, i po prostu wskoczyła sobie, tak! wskoczyła! na moje kolana! A godzinę później było jej wszędzie pełno! Jej – biednego, bólem skręconego biedactwa, bez sił w łapkach!
Jak wielka była jej depresja w schronisku…
Teraz Leska – Lesia - Bulbulina bez skuchy wskakuje na parapet, na kanapę, nie odpuści żadnym kolanom, żadnym chętnym do miziania rękom. Jest miłą gadułką i dyplomatką, z kotką-rezydentką są już w świetnej komitywie i razem zaczęły buszować w „psim sektorze”. Grzeczna, mądra, rozumie zasady panujące w domu, zakazów nie trzeba jej długo powtarzać, nie robi problemów z zabiegami zdrowotnymi, bo jednak obserwować i wspierać trzeba stale, taki kręgosłup już nie wyzdrowieje. Ale nie ma bólu! Za to jest spory apetyt, otwarcie i wielkie wyczulenie na domowników. Lesia wybiega z Szarusią na schody...
...gdy ich ludzie wracają do domu, zagaduje, gdy zbyt długo tkwi się w jednym miejscu, wylizuje do czysta każdą – również nie swoją – miseczkę; właściwie jedyna niedogodność, to jej „słabsza trafialność” do kuwetki, ponieważ Lesia nie zgina się tak jak zdrowy kot. Ale i na to znalazł się sposób.
Nie wiem, co będzie, spondyloza nie mija, wręcz przeciwnie, usztywnia ciało i dodaje dolegliwości, ale cóż, częściej się wszyscy uśmiechamy, więcej „traktorków” w domu rozbrzmiewa, psią nudę rozprasza ciekawski koci nosek – czegóż chcieć więcej?
Prosimy o dobre myśli i trzymanie kciuków za jak najdłuższy czas bez komplikacji! I bardzo wszystkim polecamy Kaszmira i inne dorosłe koty schroniskowe, czekają na swoją szansę u Was!
Cudownie opisane, prawda?? O kurczaki, muszę się pilnować, bo jeszcze konkurencyjnie mnie ktoś w blogowaniu zastąpi! Oooo nieeee.......
A tak na serio - ja jeszcze dopiszę, że Leska ma taką specjalną umiejętność. Na hasło "Leeesiaa, chodź, tabletki trzeba wziąć!" - sierściucha wybiela kropki! O:
...i potem ta nasza dwunożna może chodzić i szukać, i znaleźć nie może, bo przecież sierściuch biały w czarne kropki ma tabletę dostać, a nie taki śnieżny... hyhyhyhyhy!
Ooooj, sierściuchom się udało... Takie domy, że choroby uciekają! Tyle dobra tam jest i ciepła, i miłości, i dobrych myśli, że żadne dolegliwości nie mają już miejsca!
Dooom jest lekiem na caaaałe złoooo i nadzieją na przyyyszły roook... Ktoś by musiał taką piosenkę napisać, dobry tekst!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz