Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 5 lutego 2012


Przymroziło, nie? Ale ja nie o tym…

Chyba nie było psa czy bezogoniastego, który nie lubiłby Penny. Młoda suczka, trochę owczarkowata z dodatkami, biało-ruda z odrobiną czerni tu i tam. Taki pies z sercem na łapie.
Gdy trafiła do schroniska, ujęła wszystkich, każdy z nas chciał, by zamieszkała po sąsiedzku w wiacie…
           
Przejęła się nią szczególnie jedna nasza bezogoniasta i szybko znalazła jej dom: dostatni, z poważnymi i uposażonymi właścicielami, pod lasem, z podwórzem wielkim jak pastwisko. Miała tam do towarzystwa jednego czy dwa inne psy. Żyć, nie umierać!
Okazało się, że prawie umierać. Niewiele czasu minęło i wpadła pod samochód własnych bezogoniastych. Na własnym podwórzu. Odtąd kulała mocno na tylną łapę, ale wydobrzała i znów była wesołą, radosną suczką.
Łaziła sobie, gdzie chciała. Właśnie, dom pod lasem, tyle co przez drogę, niech sobie pieski luzem latają po świecie. Na spacery bezogoniaści nie mieli czasu.
No to hulaj dusza! Z domu przez podwórze i drogę hyc, w zarośla! Jak się zdążyło. A jak nie, to pod samochód! No i jakiś samochód przetrącił Penny ponownie tę samą tylną łapę.
Zagoiło się, jak na przysłowiowym  psie.
Potem nadszedł Nowy Rok! Świętowanie! Tu strzelają, tam strzelają, Penny przeraziła się huków i zwiała do lasu. Nikt jej nie szukał. Trafiła do schroniska.
Zdarzyło się, że tydzień temu przyszła do nas bezogoniasta, która przestała z nami pracować, ale wpada czasem w odwiedziny. Ta, która znalazła Penny dom. I zaraz poznała suczkę. Natychmiast telefon do właścicieli…. Ooo! To ona żyje? Znaleźliśmy na drodze przejechanego psa, wydawało się nam, że to ona, no, ale skoro nie, to oczywiście, przyjedziemy, odbierzemy, zapłacimy, co trzeba…
No i przyjechał bezogoniasty, zapłacił za pobyt psa w schronisku, ponarzekał, że w domu nikt nie ma czasu i jak się coś z psami stanie, to on musi za tym chodzić, a przecież i on nie siedzi, tylko pracuje, wciąż biegiem, czas pogania, a w ogóle to taki czas, że, panie, właśnie, o…
Zabrał Penny. A my się zastanawiamy, czy ta suczka ma szczęście, czy po prostu psie szczęście…?

            Fakira wszyscy tu szanowaliśmy. Stary był, miał z dziewięć lat. Ostatnio zrobił się już całkiem głuchy. Ale śliczny był. Nieduży, rudobrązowy z białym, właściwie siwym pyskiem i wielkimi uszami. Śmialiśmy się, że wygląda jak nietoperz. Spędził z nami sporo czasu. A bezogoniaści robili, co mogli, żeby znaleźć mu dom.
     
Wreszcie udało się! Wzięła go jedna bezogoniasta.
Na miesiąc. Potem stwierdziła, że musi iść do szpitala, więc niech pies wraca do schroniska. Nasi poprosili ją, żeby raczej postarała się znaleźć psu dom zastępczy, a oni w tym pomogą, niechże staruszek już do schroniska nie wraca. Bezogoniasta ponarzekała, ale zgodziła się.
Dalszą historię znamy z opowiadań. Znalazła taki dom u znajomej, zaprowadziła tam Fakira. Ale ten ponoć wył całą noc, więc ta nowa pańcia na drugi dzień oddała psa właścicielce. A po paru dniach na spacerze, na peryferiach, właścicielka zemdlała, a Fakir – jak opowiedziała - uciekł! I już się nie znalazł. Stary, głuchy, bezbronny pies nie nauczony życia na swobodzie… Wszyscy go teraz szukają. Na razie – i oby tylko na razie! – bez skutku…

A w międzyczasie mieliśmy wizytę. Wieczorem to było. Podszedł do bramy schroniska niezwykły pies. W sukni! W dodatku dziwacznej, długiej, kolorowej takiej! Byłam akurat w pobliżu, więc ukłonił się nisko, mruknął coś jak: „Konbanwa, Majka-ko!” i podał mi przez pręty rulonik ryżowego papieru. A potem odszedł z ukłonem mrucząc: „Oyasumi nasai…”. Pewnie nie dalibyśmy sobie rady z wymalowanymi tam znakami, gdyby nie to, że ktoś zapobiegliwy[1] załączył do tekstu również tłumaczenie. My dodaliśmy tylko przypisy.


[1] Pewnie bezogoniasta tego psa. Dziś już wiemy, że przywiozła go z Japonii, gdzie była wiele lat i tańczyła w takim klubie „Idź idź”. 

kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie


kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz