Oczami Bezdomnego Psa

środa, 15 lutego 2012


Łażę często do psiego szpitalika. Bo koty mają swój, ale tam chodzę rzadko. Do środka nie włażę – bezogoniaści nie wpuszczają, ale pod szpitalik. Siedzi tam teraz sporo zwierzaków. Niby mogą z sobą pogadać, ale o czym? Co każdemu z nich dolega? Pewnie, o życiu w ogóle też mogą – sporo przeszły. Ale najbardziej to chciałyby wiedzieć, co nowego się wydarzyło. No to przynoszę im wiadomości. A sama dowiaduję się, co z ich zdrowiem i przekazuję wieści do wiat, gdzie mają znajomych. I jakoś leci…   

Szpitalik mamy nieduży. Przydałby się większy – bezogoniaści już myślą, co by tu można było w tym celu zrobić. Poczekamy – zobaczymy. Na razie mieści się w nim osiem psów naraz. Mają kojce, mniejsze, niż te w wiatach, ale przecież nie są tam, by biegać. Każdemu coś dolega. Ostatnio stale w nim pełno. Zwykle siedzą tam psy po zabiegach, ale teraz, gdy takie mrozy na dworze, trafiają tam i takie krótkowłose, którym zimno najbardziej daje się we znaki. Bo szpitalik jest ogrzewany.
          
            Przy samym wejściu siedzi Dredzik. Nieduży foxterierek, prawie rasowy. Gdy trafił do schroniska, był jednym wielkim, brudnym kołtunem sierści. Stąd to jego imię. Spod tych skudlonych kłaków niewiele było widać. Prócz tego, że ma paskudne rany na pyszczku. No to został ogolony do gołej skóry – tylko na czubku ogona została mu kępka sierści. I do szpitalika. Siedzi tam teraz, wcierają mu maść w pyszczek i czekają, aż się zagoi. Innych ran, chwalić Doga, nie miał. Jak mu włosy odrosną, będzie całkiem szykownym psiakiem.
                      
            Do kojca obok trafił Gorge. Stary, ni to rudy, ni brązowy kundel. Od niedawna w schronisku. Widać po nim przejścia.  Blizny na ciele i na pysku, ale już zagojone. Stare jakieś sprawy. On sam nie chce o nich gadać. W ogóle nie chce gadać. Stroszy się tylko i warczy na bezogoniastych, próbuje nawet gryźć, mała bestia! Nie chciał jeść, więc po pewnym czasie trafił do szpitalika. Bierze antybiotyki i jest na diecie. Może wraz z chorobą mina mu i złe humory…
                       
            Dalej jest Marlowe. Też kundel, brudnobiałej maści. Przyjechał do nas słaby, potłuczony, z bardzo spuchniętym okiem – może skopany, może samochód go potrącił. Też dostał antybiotyk, maści jakieś, kropelki. No i opuchlizna mu zeszła. Wciąż ma trudności ze wstawaniem, ale widać, że jest coraz lepiej. Bezogoniastych lubi, daje się głaskać. Za to wyraźnie przeszkadza mu schroniskowy harmider. Gdy w wiatach psy się rozszczekają, warczy niezadowolony. Chyba nie lubi naszego towarzystwa.
                       
            Naprzeciw niego siedzi Argon. Białobeżowy kundelek. Gdy go przywieźli, zaraz wpadł mi w oko, taką ma śliczną sierść. W dodatku zaprowadzili go do fryzjera na strzyżenie i czesanie. Ależ pięknie wygląda! Jak się trochę podtuczy, to mógłby od razu reprezentować schronisko na psich konkursach piękności! Ale póki co jest strasznie chudy i słaby. Musiał się długo błąkać po ulicach. Ten dla odmiany kocha wszystkie psy. Bezogoniastych zresztą też. Kocha, jak się go tuli albo głaszcze, przylepa jedna. Oby znalazł sobie odpowiedni dom!
                       
            No i jest Gold. Przywieziony z jednego z okolicznych miast. Spory pies. Trochę wyżeł, trochę dog. Ale zaniedbany i wychudzony. W wiacie nie chciał jeść, za to załatwiał się co chwila. No to do szpitalika. Strasznie żywy z niego osobnik, więc siedzenie w ciasnym kojcu nie podoba mu się. Niby zabiedzony, ale energii mu nie brakuje – aż rwie się do wyjścia. No to jak mu się wszystko z żołądkiem unormuje, wróci do wiaty i pewnie będzie szczęśliwy.

            Gdy tak tym wszystkim psom opowiadam, co się dzieje w schronisku, to wiem, że są mi wdzięczne. I czuję się potrzebna.
            Ale i tak wolę, kiedy w szpitaliku jest pusto.

Pisałam niedawno o kotach… Niech to kleszcze, wciąż uczę się o nich czegoś nowego. Niedawno sama się przekonałam, na własne oczy i uszy, że koty mają swoje mity i pieśni. Nazywają je opowieściami z Wielkiego Strychu. Zawsze się zastanawiałam, co to jest strych. I nie mam pojęcia. Brzmi prawie tak, jak strach, ale to chyba nie to, bo sierściuchy, jak o nim mówią, to mają rozanielone mordki. Czyli musi to być coś miłego, jakieś dobre dla miauczurów miejsce…
No dobra, przyznam się… Podsłuchiwałam ich, jak o nim gadali. Ponoć pełno na takim strychu ciemnych zakamarków, pajęczyn, starych gratów i tych małych, szarych, piszczących. Tylko że one wieją, jak zobaczą sierściucha. Na takim strychu powstała mruczanka, czyli kocia pieśń, którą teraz przedstawimy.
Przyniósł nam ją pewien psiak, który mieszka w domku niedaleko schroniska i koleguje się z osiedlowymi kotami. Nie chcieliśmy z początku wziąć tego starego, potarganego zwitka papieru, bo co nas obchodzą kocie pieśni, ale w końcu nas przekonał. I, jak się okazało po wnikliwej analizie, miał rację. Ta kartka rzeczywiście pochodziła z zaginionej Xięgi psich pieśni… 

 kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie

1 komentarz:

  1. Najchętniej przygarnęłabym wszystkie - zaraz, od razu. Przygarnęłam już dwie duszyczki i nie wyobrażam sobie bez nich życia!

    OdpowiedzUsuń