Oczami Bezdomnego Psa

środa, 6 lutego 2013


Niedawno przedstawiałam wam Gingera, albo Imbira, bo tak też go nazywają. Leczył się u nas długo, gdy już nasi bezogoniaści zabrali go poprzednim właścicielom, którzy zupełnie się nim nie zajmowali i doprowadzili do tego, że dostał zapalenia skóry i wyłysiał. W schronisku doszedł do siebie i chociaż bardzo przyzwyczaił się do naszych bezogoniastych, to przecież czekał, że ktoś może weźmie go do prawdziwego domu.
                      
I doczekał się! Jedna młoda bezogoniasta przyszła do schroniska i spodobali się sobie. Mimo, że Ginger miejscami dalej jest łysy i nie wiadomo, czy w tym miejscach kiedykolwiek skóra mu odrośnie! No i teraz będzie kundel mieszkał sobie wygodnie w bloku z bezogoniastą, która się naprawdę dobrze zapowiada.
A jak już się wyprowadził, to jego współlokator z kojca, Figaro, został sam. Ale nie cierpiał długo tej samotności, bo nasi dokwaterowali mu Szanię, niedużą, czarną i całkiem jeszcze młodziutką suczkę.
Ktoś ją podrzucił na podwórze pewnym bezogoniastym z niedalekiej wsi, a oni przywieźli ją do nas. No i została. Jest jeszcze trochę nieufna, ale jak się już do kogoś przekona, to mu z rąk nie schodzi. Wiecie, taki typ panny przytulanki. Mam nadzieję, że długo tu nie posiedzi.

No i wreszcie stało się to, na co długo czekaliśmy. Nasz potężny wielkopies, Mamut, wyprowadził się ze schroniska.
   
Przyjechał do nas bezogoniasty w średnim wieku po psa. Chciał dużego, bo takiego sobie z żoną wymarzył. Kawałek drogi przejechał. No i Mamut wpadł mu w oko. Na drugi dzień przywiózł żonę. Ale jej z kolei bardziej podobała się Jenny, też kawał psa, czy raczej suki. No i problem!
                       
Wzięli oba psy na spacer, po kolei, pochodzili, pogadali i – nie zdecydowali się. Odjechali. Cóż, nie pierwszy raz. Mamut jakoś to przebolał, Jenny również.
A zaraz potem Jenny pojechała do zjaw na sterylizację, bo akurat przyszła jej kolej.
A następnego dnia znów pojawiła się ta para – po Jenny. A tu jej nie ma! I będzie ją można wziąć dopiero za tydzień! I co teraz?
Bezogoniaści znów pogadali z sobą i postanowili wziąć Mamuta. Stwierdzili, że widocznie tak musiało być. Tym razem przyjechali ze swoimi dziećmi, jednym już takim podrośniętym i drugim, całkiem malutkim. I tym dzieciom Mamut też się spodobał. I pięknie.
Nasi bezogoniaści podprowadzili Mamuta do samochodu, położyli do środka trochę łakoci i Mamut wszedł. Dwa razy kłapnął paszczą i po łakociach. To po co dłużej siedzieć w aucie? I Mamut wysiadł. I były trudności, żeby go tam umieścić z powrotem. Dopiero po dłuższym czasie dał się przekonać.
No i pojechał. Będzie miał potężny kojec, w którym zamieszka, wielkie podwórze i kawał pól i lasów do ganiania na spacerach. Dobrze mu się trafiło!

Nie gorzej udało się chyba Kangurkowi. Bokserek jak się patrzy, młody, wesoły…
Został znaleziony na jednym z dużych osiedli w naszym mieście. Posiedział u nas niedługo, kilkanaście dni. Przyszła do schroniska młoda bezogoniasta z mężem i psiak zaraz wpadł im w oko. No i wzięli go. Teraz zamieszka w bloku. A niedaleko duży park, za nim las… Czego chcieć więcej?

I Czikicie podobnie się trafiło. Nawet nie zdążyłam jej poznać. Nasi bezogoniaści też nie. Zaraz znalazła sobie młode małżeństwo, mieszkające całkiem niedaleko od schroniska. I poszła. To jeszcze zupełny szczeniak, więc za parę lat tych kilku dni u nas chyba nawet nie będzie pamiętać. Nasi nawet fotki nie zdążyli jej zrobić…

Co jednak szczególnie uradowało mnie, to to, że do domu tymczasowego poszedł Mikrus! Pisałam o nim w poprzednim poście. To ten psiak, co zamieszkał w biurze. A więc mój sąsiad niby. Niechciany!
Nauczona złym doświadczeniem prawie nie odchodziłam od swojej miski. Bo to niby małe, słabe, ale wystarczy łeb odwrócić, albo oko przymknąć i już taki psiak się zabiera za moje chrupki! No to jak się dowiedziałam, że jeden z naszych bezogoniastych bierze go do siebie, to mu z wdzięczności chciałam ręce wylizać, ale nie sięgnęłam, bo on za wysoki. Tylko więc na wszelki wypadek, gdy już wychodził z Mikrusem, odprowadziłam ich do bramy i długo czekałam, czy się któryś nie rozmyśli i nie wrócą. Ale nie, chwalić Doga!...

Jak już się całkiem upewniłam, że poszli, potuptałam z lekkim sercem do biura, napisałam to, co właśnie czytacie, a teraz idę spać, tak porządnie, na oba uszy i oczy!


2 komentarze:

  1. Aż się micha cieszy na tyle dobrych wieści. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A pewnie! Im więcej takich wieści, tym lepiej. A co do michy, to... ech, później napiszę, w poście.A w ogóle to czytałam Twojego bloga i też mi się podoba! A teraz to już idę spać, bo zganiałam się dzisiaj za swym własnym ogonem, jak jakiś głupi szczeniak, o!

    OdpowiedzUsuń