Jest sobie w naszym mieście osiedle domków jednorodzinnych. Starsze już, z tradycją. Wąskie
uliczki, zadbane ogródki, sąsiedzi, którzy znają się całe lata…
Niedaleko
zamieszkała jedna z naszych wolontariuszek. Często przechodziła koło jednego z
tych ślicznych domków i widziała – bo widać z ulicy – że tam w budzie mieszka
sobie pies. Ma budę – to ślicznie. I łańcuch – to już mniej! I żadnej miski z
wodą – a to już całkiem paskudnie! No więc wolontariuszka któregoś dnia
zapukała do tego domku. I wyszła pańcia. Wolontariuszka przedstawiła się, kim
jest, skąd jest – i zapytała, dlaczego psiak nie ma miski z wodą. A pańcia na
to, że śnieg leży, więc pies się może nalizać śniegu! I zamknęła drzwi.
Po paru dniach
śnieg stopniał, ale miski dalej nie było. No to wolontariuszka znów: puk,
puk!... A czego?... Śniegu nie ma i miski nie ma!... A pańcia w krzyk: Na
świecie dzieci głodują, a wy mi tu, że pies wody nie ma!... Xxxx xxxx xxxxx[1]! I
zamknęła drzwi. Niełagodnie!
No i znów
trzeba będzie prosić panów policjantów, żeby się przeszli z naszymi
bezogoniastymi do tej pańci.
A jak skończą
z tą pańcią, to może zajmą się sprawą Wegi. To owczarek długowłosy, młodziutka
suczka, ma pewnie rok. Ładniutka, o taka:
Przywieziono
ją z niedalekiego miasta, gdzie błąkała się jakiś czas po ulicach, aż wlazła
komuś na podwórze i stamtąd – do nas. Bezogoniaści zamieścili jej fotkę na
stronie internetowej schroniska i zaczęło się! Co chwila telefon w sprawie Wegi
– każdy chce ją mieć! Ale że była na kwarantannie, to bezogoniaści musieli się
wstrzymać z bólami. Chociaż nie wszystkim starczało cierpliwości. Zwłaszcza
jeden bezogoniasty potrafił dwa razy dziennie do niej przychodzić! I aż nogami
przebierał, tak mu się podobała.
A suczka do
wszystkich odwiedzających robiła słodkie oczy i popisywała się. Miała zresztą
czym, bo znała podstawowe komendy – potrafiła podejść, siąść, łapę wyciągnąć…
Tylko za smyczą nie przepadała. Może odwykła… No nic, myśleliśmy, przyzwyczai
się na nowo…
Pewnej nocy
śpię sobie, tak po psiemu, na jedno ucho… I nagle słyszę, psy w wiatach
rozszczekały się tak, jak to robią na widok obcego! Wstałam i do drzwi –
zamknięte, oczywiście. No więc do pana stróża! A ten chrapie! No to ja znów do
drzwi i szczekam! I do stróża! Nic z tego, usta otworzył, chrapie-sapie, tak
pogodnie, wiecie, pewnie kotlety mu się śnią… Ugryźć? No nie, dobrze wychowana
jestem. A on nowy, spanikuje, jeszcze po łbie da, albo na stół wskoczy, spadnie
i połamie się… No to ja znów do drzwi, posłuchać, ale tam już wszystko ucichło…
A rano okazało
się, że Wegi nie ma! Skradziona! Co się działo, pojęcia nie macie!...
Zgłoszenie na policję, przesłuchiwanie pana stróża, który oczywiście niczego nie
widział ani nie słyszał (wcale się nie dziwię, hau!), zachodzenie w głowę, kto
i dlaczego ukradł. Były właściciel Wegi? Bez sensu! Mógł przecież zwyczajnie
przyjechać, pokazać dokumenty, spotkać się z psem i udowodnić, że znają się
znakomicie… No to może ten bezogoniasty, który tak często do niej przychodził?
Nasi zaraz pojechali do niego, ale Wegi nie znaleźli. Spotkali za to innego
psa, którego ten bezogoniasty dawniej adoptował z naszego schroniska. Więc
tylko sprawdzili, jak mu się dzieje. Dobrze się dzieje, wygląda świetnie,
warunki ma prawie komfortowe, pozdrowienia przesyła…
No więc kto?
Przecież z wiatrem nie uleciała! Tajemniczy wielbiciel!...
Szukaj Wegi w
polu!...
Właściciel
firmy ochroniarskiej, która pilnuje schroniska przyjechał na drugi dzień. Oj,
przykro mu było. Zaproponował, że założy nam coś, co się nazywa monitoring.
Ślicznie! Tylko że za ten monitoring trzeba będzie więcej płacić… Hm… Moim
zdaniem lepiej by było, gdyby ten właściciel pogonił swoich stróżów do
czuwania, a nie do spania! Ale ja tam się nie znam…
No to jeszcze
na koniec przeczytajcie sobie o psiej wierności. Jak dawniej było, tak jest do
dzisiaj, możecie wierzyć. Zresztą, kto mieszka z psem, ten wie o tym najlepiej.
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz