Dawno nie widziałam Luny takiej uhahanej! Była z wolontariuszami na szkoleniu. Ganiali po
wybiegu i ćwiczyli podstawowe polecenia: waruj, łapa, leżeć… chodzenie przy
nodze, przynoszenie smyczy… takie tam. Wracała do kojca zziajana ale
zadowolona. Szczeknęła po drodze, że druga młodość przyszła i czy nie znam
jakiegoś wolnego samca…
A parę dni
później z samego rana nasi bezogoniaści znaleźli ją w budzie bez życia.
Cichutko przekreśliła swoje jedenaście lat – z czego znaczną część tu, w schronisku.
Znów nas
starych, schroniskowiczów, mniej…
Kręć się,
Luna, niedaleko mostu, żebyśmy cię mogli prędko znaleźć po drugiej stronie…
Potem polazłam
za biurowiec, gdzie stoją stare, zużyte budy. I myślałam sobie. Stare, zużyte
budy, stare, zużyte psy… Większość jeszcze może nie taka stara, ale od wielu
lat w schronisku. Niektóre poznałam chyba lepiej od siebie… Roy, Spajdi, Borys,
Atom, Tina, Skoczek, Innuk… Jeszcze są, jeszcze machają ogonami, gdy jacyś
bezogoniaści przychodzą oglądać psy. Szczekają i patrzą im w oczy. I wracają do
bud… jeszcze nie tym razem… Dla niektórych za żadnym razem…
Była tu
Owieczka. Baaardzo mieszany szpic. Z takim bujnym włosem, że początkowo
bezogoniaści niczego wypatrzyć nie mogli, więc się pomylili i wzięli go za
samiczkę. Stąd imię. Które pozostało. Na początku ścięli mu te kudły, bo się
kołtuniły, ale odrosły mu bardzo szybko. Jak nastali w schronisku nasi
dzisiejsi bezogoniaści, to też go strzygli i czesali – wypielęgnowanemu łatwiej
o dom.
Owieczka to
był ideał psa: wiecznie zadowolony, spokojny, nie wadził nikomu, cichutko
czekał na spacery, które uwielbiał. Zapasł się trochę, bo pojeść lubił, jak
rzadko. A pobiegać – nie! Chodził sobie tylko tak dostojnie człap, człap…
Sporo tu
przeżył. W czasach, gdy schronisko pękało w szwach, siedział w jednym kojcu z
czterema psami, a każdy był silniejszy od niego. Ale nie skarżył się.
Potem już
mieszkał sam, w wygodnym kojcu, w nowej budzie. I w tej budzie, cichutko, jak
to on, odszedł sobie…
Całe
lata spotykałam się tu z Hadesem, prawie całkiem rasowym owczarkiem niemieckim.
Trafił do schroniska w tym samym czasie, co ja. No i mieszkał. Piękny nie był,
fakt. Ale łagodny, spokojny… I wszystkim się interesował.
Też wiele
przeżył. Miał wielu współlokatorów. Oni szli do nowych domów, a on zostawał. I
pewnego dnia przestał jeść. Narzekał, że gardło go boli. Zrobił się agresywny.
Nasi bezogoniaści szybko to zauważyli. No i trafił do zjaw na badania i okazało
się, że ma raka krtani… Nie był młody, ale mimo to postanowiono go operować.
Wydobrzał. Zaczęto gorączkowo szukać mu domu. Zainteresowali się nim różni
bezogoniaści. Maile przysyłali: Biedny psio!... Trzymaj się, Hades! Jesteśmy z
tobą… I takie tam. Ale do domu nikt go nie wziął.
Był cały czas
pod obserwacją. I tak minęły dwa lata. Podczas kolejnego badania okazało się,
że choroba wróciła i są przerzuty…
A potem to już
poszło szybciutko…
Jego buda
długo stała pusta w pustym kojcu. Wreszcie wynieśli ją na zaplecze. Tutaj,
gdzie teraz siedzę…
Zaczęłam
węszyć… O, to ta, z tyłu, zasłonięta innymi. Zapachu już prawie nie czuć,
wywietrzał… Przed budami skrawek błotnistej ziemi – kiełkuje trawa… Czeka na
więcej ciepła…
Czekają i oni.
Roger, Arni, Tyson… Nico, Tiger… Klusia, Cyprys… Z każdym mijającym ich kojce
bezogoniastym, który idzie dalej w poszukiwaniu psiego towarzysza dla siebie -
coraz im bliżej do Tęczowego Mostu. Łatwiej go psu przekroczyć, gdy może,
jeszcze z tej strony, popatrzeć w oczy własnemu bezogoniastemu…
Idzie wiosna…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz