Oczami Bezdomnego Psa

środa, 6 marca 2013

Pożegnania


Dawno nie widziałam Luny takiej uhahanej! Była z wolontariuszami na szkoleniu. Ganiali po wybiegu i ćwiczyli podstawowe polecenia: waruj, łapa, leżeć… chodzenie przy nodze, przynoszenie smyczy… takie tam. Wracała do kojca zziajana ale zadowolona. Szczeknęła po drodze, że druga młodość przyszła i czy nie znam jakiegoś wolnego samca…
                       
A parę dni później z samego rana nasi bezogoniaści znaleźli ją w budzie bez życia. Cichutko przekreśliła swoje jedenaście lat – z czego znaczną część tu, w schronisku.
Znów nas starych, schroniskowiczów, mniej…
Kręć się, Luna, niedaleko mostu, żebyśmy cię mogli prędko znaleźć po drugiej stronie…

Potem polazłam za biurowiec, gdzie stoją stare, zużyte budy. I myślałam sobie. Stare, zużyte budy, stare, zużyte psy… Większość jeszcze może nie taka stara, ale od wielu lat w schronisku. Niektóre poznałam chyba lepiej od siebie… Roy, Spajdi, Borys, Atom, Tina, Skoczek, Innuk… Jeszcze są, jeszcze machają ogonami, gdy jacyś bezogoniaści przychodzą oglądać psy. Szczekają i patrzą im w oczy. I wracają do bud… jeszcze nie tym razem… Dla niektórych za żadnym razem…

Była tu Owieczka. Baaardzo mieszany szpic. Z takim bujnym włosem, że początkowo bezogoniaści niczego wypatrzyć nie mogli, więc się pomylili i wzięli go za samiczkę. Stąd imię. Które pozostało. Na początku ścięli mu te kudły, bo się kołtuniły, ale odrosły mu bardzo szybko. Jak nastali w schronisku nasi dzisiejsi bezogoniaści, to też go strzygli i czesali – wypielęgnowanemu łatwiej o dom.
           
Owieczka to był ideał psa: wiecznie zadowolony, spokojny, nie wadził nikomu, cichutko czekał na spacery, które uwielbiał. Zapasł się trochę, bo pojeść lubił, jak rzadko. A pobiegać – nie! Chodził sobie tylko tak dostojnie człap, człap…
Sporo tu przeżył. W czasach, gdy schronisko pękało w szwach, siedział w jednym kojcu z czterema psami, a każdy był silniejszy od niego. Ale nie skarżył się.
Potem już mieszkał sam, w wygodnym kojcu, w nowej budzie. I w tej budzie, cichutko, jak to on, odszedł sobie…

            Całe lata spotykałam się tu z Hadesem, prawie całkiem rasowym owczarkiem niemieckim. Trafił do schroniska w tym samym czasie, co ja. No i mieszkał. Piękny nie był, fakt. Ale łagodny, spokojny… I wszystkim się interesował.
                       
Też wiele przeżył. Miał wielu współlokatorów. Oni szli do nowych domów, a on zostawał. I pewnego dnia przestał jeść. Narzekał, że gardło go boli. Zrobił się agresywny. Nasi bezogoniaści szybko to zauważyli. No i trafił do zjaw na badania i okazało się, że ma raka krtani… Nie był młody, ale mimo to postanowiono go operować. Wydobrzał. Zaczęto gorączkowo szukać mu domu. Zainteresowali się nim różni bezogoniaści. Maile przysyłali: Biedny psio!... Trzymaj się, Hades! Jesteśmy z tobą… I takie tam. Ale do domu nikt go nie wziął.
Był cały czas pod obserwacją. I tak minęły dwa lata. Podczas kolejnego badania okazało się, że choroba wróciła i są przerzuty…
A potem to już poszło szybciutko…
Jego buda długo stała pusta w pustym kojcu. Wreszcie wynieśli ją na zaplecze. Tutaj, gdzie teraz siedzę…
Zaczęłam węszyć… O, to ta, z tyłu, zasłonięta innymi. Zapachu już prawie nie czuć, wywietrzał… Przed budami skrawek błotnistej ziemi – kiełkuje trawa… Czeka na więcej ciepła…

Czekają i oni. Roger, Arni, Tyson… Nico, Tiger… Klusia, Cyprys… Z każdym mijającym ich kojce bezogoniastym, który idzie dalej w poszukiwaniu psiego towarzysza dla siebie - coraz im bliżej do Tęczowego Mostu. Łatwiej go psu przekroczyć, gdy może, jeszcze z tej strony, popatrzeć w oczy własnemu bezogoniastemu…

Idzie wiosna…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz