Oczami Bezdomnego Psa

środa, 13 marca 2013

Idzie wiosna! Najwyższy czas!


Idzie wiosna! Najwyższy czas!
A jak wiosna, to u nas w schronisku nasilają się roboty remontowe. W tym roku też.
Przy wejściu do schroniska, zaraz po lewej, stała taka duża, ruderowata wiatka na dwa psy. Żył w niej Mamut i Tyciuś, czyli nasze schroniskowe olbrzymy. Gdy one poszły do nowych domów, bezogoniaści postanowili naprawić ją, zabudować porządnie i zrobić tam miejsce pod dachem, w czterech ścianach, dla psów szczególnie potrzebujących. Takich, wiecie, starych, słabych, albo takich, co to są krótkowłose i szybko marzną… No i zbudowali. W środku jest miejsce dla czterech zwierzaków, zaciszne, ciepłe, z małym własnym wybiegiem z tyłu. Patrzę na tę nową wiatę i podoba mi się – żeby i inne tak wyglądały! Jak się ociepli jeszcze bardziej, to nasi otynkują ją, także i  z zewnątrz.


Poza tym wreszcie ruszył remont drugiej części pierwszej wiaty – dotąd zrobiona była tylko połowa. Ten bezogoniasty, który to robi, najpierw przywiózł wszystkie potrzebne materiały. Potem stał i patrzył, ale samo się nie chciało zrobić. A potem był weekend, więc odpoczywał. Ale później wziął się ostro do roboty i są wyniki – aż miło spojrzeć. Teraz już tylko dach został. Ale ciągle nie ma na niego pieniędzy, bo drogi będzie. No to nasi zbierają…
           

            Tak więc przybywa nowości w schronisku i nowych psów też przybywa. Zaprzyjaźniłam się już z Tatarem, owczarkopodobnym, dużym psem. Młody jest, ma ze dwa lata i to takie nienajlepsze chyba. Nie chce szczekać o przeszłości, otrząsa się tylko, gdy o niej wspominam.
                      
Znaleziono go, jak leżał pod bramą pewnej wiejskiej posiadłości. Miał otwarte rany na tylnych łapach, sierść mu tam pozłaziła i żywe mięso było widać, paskudnie… Oczywiście, zaraz poszedł do zjaw, a potem szpitalik… Widuję go rzadko, ale zawsze, gdy się spotykamy, ma uśmiechniętą gębę. Kocha głaskanie. Ale robi wtedy taką głupią minę, że boki zrywać. Zwróciłam mu uwagę, żeby panował nad sobą, bo z taką niemądrą paszczą żaden bezogoniasty go nie weźmie! Obiecał pracować nad sobą. I pracował, póki go znów któryś bezogoniasty nie pogłaskał… Ech, mało miał tego głaskania w życiu, ale jeszcze się nauczy: bezogoniasty głaszcze a pies łaskawie wyciąga się na boczku i zamyka ślepia. Albo patrzy sobie na ptaszki… A co, łaskę robią, że głaszczą?

W największe tegoroczne mrozy przybyła do nas Bura, młoda kotka rasy dachowcowej.
           
Z daleka ją przywieźli i w złej formie. Ktoś ją znalazł na polu. Ledwo łaziła, bo miała mocno poranione tylne łapy i odmrożony ogon. Wyglądało na to, że trzeba będzie jej go amputować, ale skończyło się na strachu. Teraz sierściuch siedzi sobie spokojnie w kociarni, pokumał się z innymi mieszkańcami kocińca i czeka, aż ją ktoś przygarnie. A mruczeć potrafi. Wiele mlekopijów słyszałam, ale takiego warkotu chyba jeszcze nie!

No i wreszcie Pikuś i Misiek III (bo trzeci tego imienia w schronisku). Żyły sobie w niedalekim mieście w domu, w którym na dole były biura, a na górze mieszkania pracowników. Najpierw Misiek, wiele lat, a później dołączył do niego Pikuś.


Polubiły się bardzo. Jeden bezogoniasty położył pod swoimi drzwiami materac i na nim sobie zgodnie mieszkały. Karmiły go obce bezogoniaste, mieszkające po sąsiedzku. Jakoś było. Ale ten bezogoniasty nie sprzątał i w korytarzach zaczęło, co tu dużo gadać, podśmierdywać. I zrobił się problem. Bo urzędnicy z dołu nie chcieli pracować w smrodku. Klienci biura też pociągali nosami z niesmakiem.
Zawiadomiono straż miejską, ta przyjechała, pogadała z bezogoniastym: weź te psy do swojego mieszkania; będziesz dostawał od miasta żywność i darmową opiekę lekarską dla zwierząt… A on że nie, że dał materac i resztę ma w…
No i psy wylądowały w schronisku.
Tu też zamieszkały razem. Ale niedługo, bo Misiek poszedł na operację: miał paskudnego, rozlanego guza, który z karku sięgał mu aż pod szyję. A po zabiegu poszedł do szpitalika. Pikuś tęsknił, ale wiedział, że niedługo znowu będą razem mieszkali[1]. I może znajdzie się ktoś…
Na razie tamte bezogoniaste, co dokarmiały ich, gdy jeszcze mieszkali pod drzwiami na materacu, dowiedziały się, że zwierzaki są w schronisku. Dzwonią często i pytają o ich samopoczucie. A jedna z nich spotkała się z bezogoniastym, który nie chciał ich przyjąć do domu i ponoć nastrzelała mu po twarzy… Hm… Należało się?

A teraz ślicznie skończymy drugi sezon naszego serialu telewizyjnego w scenariuszach pt. „Zdarzyło się psu”. Prezentujemy ostatni odcinek. Miłego czytania prawdziwej, jak zawsze, historii!





[1] Już mieszkają.



aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz