Idzie wiosna!
Najwyższy czas!
A jak wiosna,
to u nas w schronisku nasilają się roboty remontowe. W tym roku też.
Przy wejściu
do schroniska, zaraz po lewej, stała taka duża, ruderowata wiatka na dwa psy.
Żył w niej Mamut i Tyciuś, czyli nasze schroniskowe olbrzymy. Gdy one poszły do
nowych domów, bezogoniaści postanowili naprawić ją, zabudować porządnie i
zrobić tam miejsce pod dachem, w czterech ścianach, dla psów szczególnie
potrzebujących. Takich, wiecie, starych, słabych, albo takich, co to są krótkowłose
i szybko marzną… No i zbudowali. W środku jest miejsce dla czterech zwierzaków,
zaciszne, ciepłe, z małym własnym wybiegiem z tyłu. Patrzę na tę nową wiatę i
podoba mi się – żeby i inne tak wyglądały! Jak się ociepli jeszcze bardziej, to
nasi otynkują ją, także i z zewnątrz.
Poza tym
wreszcie ruszył remont drugiej części pierwszej wiaty – dotąd zrobiona była
tylko połowa. Ten bezogoniasty, który to robi, najpierw przywiózł wszystkie
potrzebne materiały. Potem stał i patrzył, ale samo się nie chciało zrobić. A
potem był weekend, więc odpoczywał. Ale później wziął się ostro do roboty i są
wyniki – aż miło spojrzeć. Teraz już tylko dach został. Ale ciągle nie ma na niego
pieniędzy, bo drogi będzie. No to nasi zbierają…
Tak
więc przybywa nowości w schronisku i nowych psów też przybywa. Zaprzyjaźniłam
się już z Tatarem, owczarkopodobnym, dużym psem. Młody jest, ma ze dwa lata i
to takie nienajlepsze chyba. Nie chce szczekać o przeszłości, otrząsa się
tylko, gdy o niej wspominam.
Znaleziono go,
jak leżał pod bramą pewnej wiejskiej posiadłości. Miał otwarte rany na tylnych
łapach, sierść mu tam pozłaziła i żywe mięso było widać, paskudnie… Oczywiście,
zaraz poszedł do zjaw, a potem szpitalik… Widuję go rzadko, ale zawsze, gdy się
spotykamy, ma uśmiechniętą gębę. Kocha głaskanie. Ale robi wtedy taką głupią
minę, że boki zrywać. Zwróciłam mu uwagę, żeby panował nad sobą, bo z taką
niemądrą paszczą żaden bezogoniasty go nie weźmie! Obiecał pracować nad sobą. I
pracował, póki go znów któryś bezogoniasty nie pogłaskał… Ech, mało miał tego
głaskania w życiu, ale jeszcze się nauczy: bezogoniasty głaszcze a pies
łaskawie wyciąga się na boczku i zamyka ślepia. Albo patrzy sobie na ptaszki… A
co, łaskę robią, że głaszczą?
W największe
tegoroczne mrozy przybyła do nas Bura, młoda kotka rasy dachowcowej.
Z daleka ją
przywieźli i w złej formie. Ktoś ją znalazł na polu. Ledwo łaziła, bo miała
mocno poranione tylne łapy i odmrożony ogon. Wyglądało na to, że trzeba będzie
jej go amputować, ale skończyło się na strachu. Teraz sierściuch siedzi sobie
spokojnie w kociarni, pokumał się z innymi mieszkańcami kocińca i czeka, aż ją
ktoś przygarnie. A mruczeć potrafi. Wiele mlekopijów słyszałam, ale takiego
warkotu chyba jeszcze nie!
No i wreszcie
Pikuś i Misiek III (bo trzeci tego imienia w schronisku). Żyły sobie w
niedalekim mieście w domu, w którym na dole były biura, a na górze mieszkania
pracowników. Najpierw Misiek, wiele lat, a później dołączył do niego Pikuś.
Polubiły się
bardzo. Jeden bezogoniasty położył pod swoimi drzwiami materac i na nim sobie
zgodnie mieszkały. Karmiły go obce bezogoniaste, mieszkające po sąsiedzku.
Jakoś było. Ale ten bezogoniasty nie sprzątał i w korytarzach zaczęło, co tu
dużo gadać, podśmierdywać. I zrobił się problem. Bo urzędnicy z dołu nie
chcieli pracować w smrodku. Klienci biura też pociągali nosami z niesmakiem.
Zawiadomiono
straż miejską, ta przyjechała, pogadała z bezogoniastym: weź te psy do swojego
mieszkania; będziesz dostawał od miasta żywność i darmową opiekę lekarską dla
zwierząt… A on że nie, że dał materac i resztę ma w…
No i psy
wylądowały w schronisku.
Tu też
zamieszkały razem. Ale niedługo, bo Misiek poszedł na operację: miał
paskudnego, rozlanego guza, który z karku sięgał mu aż pod szyję. A po zabiegu
poszedł do szpitalika. Pikuś tęsknił, ale wiedział, że niedługo znowu będą
razem mieszkali[1]. I może znajdzie się ktoś…
Na razie tamte
bezogoniaste, co dokarmiały ich, gdy jeszcze mieszkali pod drzwiami na
materacu, dowiedziały się, że zwierzaki są w schronisku. Dzwonią często i
pytają o ich samopoczucie. A jedna z nich spotkała się z bezogoniastym, który
nie chciał ich przyjąć do domu i ponoć nastrzelała mu po twarzy… Hm… Należało
się?
A teraz
ślicznie skończymy drugi sezon naszego serialu telewizyjnego w scenariuszach
pt. „Zdarzyło się psu”. Prezentujemy ostatni odcinek. Miłego czytania
prawdziwej, jak zawsze, historii!
[1] Już
mieszkają.
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz