Mają pomysły, nie powiem. Kto? Mali bezogoniaści.
Jest w naszym
mieście takie miejsce, które się nazywa biblioteka. Wiem, co to jest, bo
niedawno sami otworzyliśmy własną bibliotekę im. Mieszańca Cygana. Możecie do
niej zaglądać, kiedy chcecie!
Ale te szczeniaki
bezogoniastych mają swoją bibliotekę, w której się spotykali na zajęciach i
postanowili uczcić Dzień Kota – takie święto, które było niedawno. No i
porobiły różne zabawki dla kotów, ze sznurków, z tektury, ze starych szmatek… I
te zabawki sprzedawały na imprezie pt. „Koty górą” w tej bibliotece. A co
zarobiły, to zaraz oddawały na rzecz naszych schroniskowych sierściuchów! I
były tam jeszcze zdjęcia tych naszych mlekopijów, i nasza bezogoniasta
wystąpiła, i robiona była kwesta…
Na tej
imprezie była też kilkunastoletnia bezogoniasta, która w swoim miasteczku,
niedalekim, od roku samodzielnie dokarmia koty! Dziewięć sztuk! Najpierw
wynosiła z domu wszystko, co tylko sierściuchy mogły zjeść, potem wypraszała
karmę od rodziny, wreszcie przeniosła tę akcję do szkoły… I działa! Nasi
bezogoniaści dowiedzieli się w końcu o tym i na tej imprezie w bibliotece
bardzo jej dziękowali, dali sporo karmy i wciągnęli ją na listę karmicieli.
Odtąd co miesiąc, tak jak inni karmiciele, będzie dostawała w schronisku pokarm
dla swoich podopiecznych.
Skoro już o
kotach mowa… Nasi bezogoniaści zwieźli ostatnio do schroniska kilka psów z
jednego zapuszczonego wiejskiego gospodarstwa. Pisałam o tym parę tygodni temu.
Te psy strasznie przestraszyły się nowego miejsca, no i nas, miejscowych psów.
Dlatego trzy najstrachliwsze poszły zaraz do Złotego Zaułka, czyli do małej
wiatki z tyłu, za biurami. Tam innych psów nie widzą (tylko mnie, jak zajrzę do
nich) i nie słyszą (no, prawie…). To kundelki, oczywiście. Drobnica
niewyrośnięta. Najstarsza Bianka, trochę młodsza Atena i smarkacz Maleństwo.
Miały tam dwie wygodne budy, ale korzystały tylko z jednej – razem pewniej się
czuły. I po paru dniach zaczęły dochodzić do siebie – to znaczy wyłazić z tej
budy…
Miało być o
kotach. No właśnie! Ta wiatka przytyka do kociej woliery. Sierściuchy przy
ładniejszej pogodzie chętnie się tam wylegują. Na psy z sąsiedztwa nie zwracają
uwagi. Za to te nowe psiaki – i owszem! Jak się trochę ośmieliły, to zaczęły na
koty poszczekiwać. Bez wrażenia. Aż trafiły na Bertę.
Pisałam już o
niej – to kotka która ma więcej tłuszczu niż mięsa, kości, sierści i rozumu
razem wziętych! Na jej widok rozszczekały się wszystkie trzy i Berta wyszła z
nerw: skoczyła na siatkę, uwiesiła się pazurami, całkiem wysoko i tak nie
zacznie miauczeć i prychać!... Sierść nastroszona, ogon sterczy!... Na chwilę
stała się straszną, dziką Bertą! Biedne kundle pouciekały i schowały się w
budzie. I odtąd zawsze na widok Berty dawały drapaka…
Na
szczęście dla nich stał się mały cud i Berta znalazła sobie dom! Jakaś kobieta
z dalekiego miasta znalazła jej fotkę w Internecie, zadzwoniła, umówiła się z
naszymi bezogoniastymi – i Berta odjechała.
Dalej też
będzie o sierściuchach, ale tylko troszkę. W kociarni mieszka z nimi pies
Sopelek. Taki pies, co to żyje we własnym świecie i z resztą się nie
kontaktuje… Siedzi, je, gdy mu się miskę podstawi pod pysk, zrobi kilka kroków
po pomieszczeniu i znów siada. Na spacer trzeba go wynosić…
Jednym
bezogoniastym odszedł pies, który był z nimi dziewiętnaście lat. Odżałowali i
przyszli do schroniska po innego. Bezogoniasta i jej syn chcieli wziąć Sopelka
właśnie, ale bezogoniasty się nie zgodził – wolał Biankę, co to o niej przed
chwilą wspominałam. No i Bianka poszła, a Sopel został…
Któregoś dnia
ta bezogoniasta z synem przyszli raz jeszcze. Żeby odwiedzić Sopelka.
Posiedzieli z nim, pogadali do niego, pogłaskali i poszli. A po dziesięciu
minutach Sopel dźwignął się z posłania i tup-tup do drzwi! Była przy nim akurat
jedna nasza bezogoniasta – oczom nie chciała uwierzyć! Sopel chce iść na
spacer?!! Otworzyła mu drzwi i psiak wyszedł do kuchni (bo kociarnia sąsiaduje
z kuchnią). Zrobił rundkę dokoła pomieszczenia i wywędrował na dwór. Łapy mu
się trzęsły, bo przedtem sam takich wypraw nie robił – ale szedł. Połaził
trochę po śniegu, poznaczył co trzeba – i na swoje miejsce do kociarni. ..
Coś się w
zwierzaku otworzyło. Bezpieczny się poczuł, dobrze mu się zrobiło – licho wie.
Może jutro znów zapadnie w tę swoją apatię. Ale może nie?...
Poza tym
dzisiaj znowu był ten paskudny dzień, kiedy muszę pożreć tabletkę na stawy.
Wiem, że mi pomaga, ale w smaku jest paskudna! Gorsza od czekolady – i to o
wiele gorsza! Bezogoniaści wiedzą, że mi nie smakuje, więc zawsze podają mi ją
w smakołykach. Ale ja się wycwaniłam! Podadzą we frolikach – to pyszności
wyżrę, a tabletkę zostawię. W szyneczce z własnego śniadania bezogoniasta mi
poda – to jęzorem pomacam, wypchnę z szyneczki, co smaczne – połknę, a tabletkę
na ziemię! No to potem w rybce!... I tak dalej. Zabawa po pachy, brzuszek
rośnie, a tabletkę w końcu jakoś tam przełknę. I tak raz na miesiąc!
Tylko że
ostatnio nasza główna bezogoniasta miała dość tej zabawy i za którymś
podejściem, kiedy zjadłam już pół jej śniadania, a tabletkę trzymałam między
dziąsłem a policzkiem, daleko z tyłu paszczy, wsadziła mi tam łapę, tabletkę
wyłuskała i wprost do gardła – siup! Zjawy by tego szybciej i lepiej nie
zrobiły! Tylko że mi się wtedy paszcza zamknęła – haps! Bezogoniasta rękę
wyrwała i – auuu! Ja pysk rozdarłam – hauuu! Odskoczyłyśmy obie w różne strony
i potem ona palce sobie masowała, a ja próbowałam zwymiotować tę tabletkę… Po
jakimś czasie ją przestało boleć, a ja strawiłam. I zrobiłyśmy zgódkę.
No to teraz
zamieszczę kolejną baśń w rysunkach. Narysowała ją nasza zdolna psunia Ania
Witkowska. Miłego patrzoczytania!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Blog świetny ..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę powodzenia.
Zapraszam : goldheart2012.blogspot.com