Po sierściucha przyjdź! No dooobraaa, dwa dni temu miały swoje święto, więc niech będzie, że nazwę je... kotami... Są nimi, ale zwykle się nie lubimy międzygatunkowo, dlatego na blogu najczęściej są sierściuchami. Jakbyście zapytali Kiarę, to powie, że je baardzo lubi, ale nie doda, że najbardziej wtedy, kiedy chrupią w zębach...
...a one tak czekają...
Przykrzy im się w klatkach. Bananowi też. To jest Banan:
Nie jest żółty i nie obiera się go skórki, nie wiem też, jak smakuje i Kiara z pewnością się nie dowie... Banana podrzucili do schroniska razem z innymi owocowymi sierściucha...eee...kotami. Zakatarzone były tak, że kichanie było słuchać aż u Tysona, a musicie wiedzieć, że on kawałek od nich mieszka. Na szczęście nasi nie z takimi katarami mieli do czynienia i udało się je wyleczyć. Banan nie jest przesadnie wylewny na dzień dobry, ale nie trzeba go długo przekonywać, żeby się przekonał. Jak już wyląduje na rękach, to już tylko chwila od zamruczenia "cały jestem tfuj!". ...i spędza kocurzątko najlepsze miesiące w schronisku, bo żyje raptem dziewięć, a od jakichś pięciu u nas mieszka...
...i nudno im...
...a Czaruś tak lubi sobie pogadać...
Może nie wygląda jakoś szczególnie, ale w chorobie nie każdy jest idealny. Ja też wyglądałem ledwo, jakbym miał trzy łapy już oderwane od ziemi. A może Czaruś tak wygląda zawsze, kto wie? Nie mniej jednak jest niezwykle towarzyski, na ręce się pcha, dzień zaczyna opowiadać zaraz i pyta, jak komuś minął, ale słuchać nie zamierza, bo już snuje opowieść, co będzie robić jutro. Ktoś z nim będzie miał klawe życie!
...i chciałyby mieć coś więcej niż ten kawałek podłogi i człowieka tylko z miseczką, tabletką i nowym żwirkiem do kuwety...
Ciem też o tym marzy...
Ten się chyba urodził na czyichś kolanach, bo przecież by z nich nie złaził! Jak już wlezie, to przebiera girkami, depta, ugniata, żeby potem było mu wygodniej, jak już zapadnie w sen głęboki i będzie śnić o niebieskich myszkach i o tym, że jutro też mu tak samo, leniwie minie dzień... Kolejny idealny sierściu...eee...kot dla każdego, dla całej rodziny, bo im więcej kolan, tym większe prawdopodobieństwo, że któreś będą wolne!
I co z tego, że są miziane, że zabawki mają, że kuwety czyste, że pomiałczeć mogą z innymi, za łapy potrzymać... Co z tego, skoro nie ma tego człowieka, na którego się czeka godzin kilka, żeby potem mieć go przez resztę dnia dla siebie... skoro nie ma do kogo się przytulić, na kim położyć, z kimś stworzyć jedną całość w kawałku futrzastą... skoro nie można monirotować deszczowego podwórka zza szyby siedząc na parapecie w ciepełku... skoro nie można udawać, że za kanapą jest fort, a podłoga to lawa i można poruszać się jedynie po fotelach, krzesłach i stołach...
Dwa dni temu był Dzień Kota. I z tej okazji życzę, żeby każdy dzień ich nowych żyć był takim szczególnym i żeby był w całości takim, o jakim marzą za schroniskowymi kratami...
O nie, o nie. Gdzie jest Dżokej? Gdzie środowy post?
OdpowiedzUsuń