Oczami Bezdomnego Psa

czwartek, 1 września 2011

           Naradzaliśmy się wpierw długo. Bo to duża sprawa. I sami sobie z nią w schronisku nie poradzimy. Ale postanowiliśmy spróbować. No i kiedy już wszystko ucichło, kiedy bezogoniaści w swoich domach  zaczęli się mościć w legowiskach, Owczak wskoczył na budę i nadał: A uuuu phhh… uyiyiyiyiyiyiy… wrrrrhh hhhhrrrw, wow, wow!
           A potem ja, z podwórza, dodałam: Uuuuuauuu, hauha,huhau, wrrryyyuuuu… i tak dalej. Najważniejsze, że wiadomość poszła. Już po chwili usłyszeliśmy, jak z daleka odzywają się inne psy. Te, co mieszkają poza schroniskiem. Potem następne, z dalszych okolic. I inne, już prawie niesłyszalnie…
            To teraz pozostaje tylko czekać, co z tego wyniknie.
           Jak się uda, to ale Cygan będzie z nas dumny. Cygan…

                          y
                       y    y
                    y           y
                 y                  ygan!...
           Cy

           Ale mi tęskno!...
           O, właśnie! A Cygan tęsknił za Arctikiem i niepokoił się, pamiętacie? No to wreszcie Arctic się odezwał. Ależ on pisze, jak jakiś dziki, nieuczony pies! Ledwo zrozumiałam. No ale pisze, że w nowym domu, u jednej naszej bezogoniastej, już się zadomowił. Ma towarzystwo, bo tam już mieszkała jedna suczka, Flora. I stado kotów. Tych to chyba nie lubi, ale na razie nie wchodzą sobie w drogę. Jak on biega po podwórzu, to one siedzą w domu i na odwrót.
           A Arcticowi bezogoniaści zrobili duży kojec w ogrodzie, nad częścią położyli dach i pod nim postawili nowiutką budę. Dwa razy dziennie chodzi na spacer do lasu. A wieczorami, do późnej nocy, gania sobie po ogrodzie z tą Florą. Przysłał parę zdjęć. Popatrzcie!


 

Będzie się jeszcze odzywał.
           Ej, żeby każdemu psu tak się trafiało!
           A u nas to co rusz jakiś alarm. W niedzielę siedziałam sobie w biurze z bezogoniastymi. Oni pracowali nad jakimiś papierami, a ja nad jakąś kością. I naraz telefon.
Dzwoni nasza główna bezogoniasta. I po tym telefonie ci, co siedzieli w biurze, wybiegli, a ja za nimi. Oni w samochód, ja też! Aż się zdziwiłam, że mnie nie pogonili! I pojechaliśmy.
           To się nazywa giełda. Taki duży plac, a na nim bezogoniastych więcej niż psów w schronisku. I niektórzy też siedzą w budach. I mają tam zatrzęsienie różności. A inni bezogoniaści chodzą i oglądają. Coś tam sobie wezmą, coś zostawią, hałas większy niż u nas, jak roznoszą żarcie…
           I w kącie tej giełdy stał sobie bezogoniasty z żoną, z dziećmi i z Poznania. I miał w klatce dwa rude kocięta. Chore na koci katar. Ledwo widziały na oczy. I te chorutkie sierściuszki chciał sprzedać. Jak nasza bezogoniasta to zobaczyła, to zaczęła się dyskusja. A tamten bezogoniasty pił to coś, co paskudnie śmierdzi i po czym bezogoniaści mają krowie oczy. I warczą. To on też zaczął warczeć. I w końcu nasza bezogoniasta zadzwoniła po nas i po policję. Przyjechaliśmy razem. Ten z Poznania miał jeszcze dwa szczeniaki na sprzedaż. I nielegalną hodowlę u siebie w domu. No i teraz będzie miał w dodatku kłopoty! Za nielegalność, za robienie sobie krowich oczu w podróży i za te chore miauczury!
           A te rude sierściuchy trafiły do nas, do schroniska.
           Słyszałam potem w biurze, że nasi bezogoniaści będą częściej chodzić na tę giełdę i w inne miejsca, gdzie się handluje zwierzętami. Spróbuję parę razy wybrać się z nimi.

Majka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz