Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 23 listopada 2014

Ogonek sam merdać zaczyna!

Ludziska to różni są. Już pominę, że jedni tacy, co to mają wszystkich innych prócz siebie w... nooo teegooo... znaczy inni ich nie obchodzą, a drudzy tacy, że oddaliby własną koszulę, buty albo koc, byle tylko drugiemu dwunożnemu albo jakiemuś czworonożnemu było cieplej.

Jak się czasami posłucha w biurze, kiedy przychodzą dwunożni po czworonożnego kumpla, to czasami aż zęby się ostrzą, co by takiego w kostkę... a czasami końcówka ogonka zaczyna sama merdać i oczy się pocą z radości.

Przyszli jedni państwo... Znaczy pan z dzieckiem. Przyszli po małego pieska. Myślę sobie - znów po szczeniaka, no trudno... Też dobrze, że młody nie posiedzi za długo, ale nie wiadomo, co z niego wyrośnie, a z dorosłego to już wiadomo co wyrosło. W każdym razie, poszli z pracownikiem odwiedzić psiaki. Po jakimś czasie wrócili i słyszę, że do domu idzie Kusy!


Przestraszony na początku, ale wystarczyło go pomiziać po policzku i już powolutku coraz bliżej, bliżej, już do głaskania się nieśmiało pchał. No i do domu! Naprawdę do domu!

Słyszę, że umowa już się szykuje i fotografka mówi: "super, że jednak dorosłego psa państwo wybrali, a nie szczeniaka". Na to pan odpowiada: "ale my od początku chcieliśmy dorosłego! Tyle, że mały miał być, ale dorosły".

Cudowne, prawda?

Innym razem - nasza fotografka polazła z tym swoim czarnym ustrojstwem na szyi robić sesje nowym psom (żeby na stronie je umieścić, może znajdzie się stary lub nowy właściciel). Przyszła kolej na Witkacego... Świeżo przyjęty, więc jeszcze nie przyszła kolej na ostrzyżenie czy wyczesanie, czy cokolwiek...


Ooooj uwierzcie, że na zdjęciu wyszedł wyjątkowo niekołtuniasto! Ale na łapach miał wielkie zlepki z brudu i sierści, na grzebiecie też jakiś koszmar... Brudny pychol za to się uśmiechał ciągle i ogon merdał!

Akurat obok przechodziła pani z synem. Szukali pieska dla siebie, małego. Witkacego pogłaskali...ale stwierdzili, że jeszcze się przejdą po wiatach. Kudłacz wrócił do kojca, fotografka do biura...

Po jakimś czasie drzwi się otwierają. "My się jednak decydujemy na tego kudłatego, co głaskaliśmy... Wiemy, że taki skołtuniony i brudny, ale sobie poradzimy. Weźmiemy ulotki do salonów psich, albo zanim nas przyjmą, trochę sama obetnę. Weźmiemy Witkacego!". Czy można piękniejsze słowa powiedzieć? Tak często słyszymy, że "eee ten to taki brzydki, a ten skołtuniony, a ten przestraszony". Same wymówki! A tutaj nagle przychodzi pani, która zobaczyła piękno i fajność, chociaż ukryte pod grubą i kudłatą warstwą.

Ha! A jaka ostatnia adopcja była! Przysłuchiwaliśmy się z Hedziem i przyglądaliśmy się z otwartymi paszczami! Chodziło o Fabię.


Fabia trafiła do nas właściwie jako "szczeniak". Wyrośnięty już, zdecydowanie wyrośnięty... Ale nie dorosły. Najgorsze, że "wkroczyła w dorosłość" w schronisku. Owszem, wychodziła na spacery, jak każdy pies u nas, wolontariusze się starali jak mogli, żeby ją uczyć tego, jak powinien się zachowywać dobrze wychowany pies, ale to nie jest łatwe, kiedy się próbuje temperować "szczeniora" co kilka dni, raptem przez niecałą godzinę... Ostatnio się nawet mówiło "Fabia, ten diabeł". Założenie jej szelek to było niemałe wyzwanie! Dla Fabii była to najlepsza zabawa pod słońcem, więc czasami i trzy osoby próbowały "ubrać" ją do spaceru!

Pewnego dnia przyjechali pewni młodzi ludzie... Do Fabii. Chcieliby ją na spacer, bo też chcieliby ją do domu wkrótce zabrać. Cóż, najpierw się naoglądali, jak zakłada się suczce szelki, potem zobaczyli, jak pięknie Fabia potrafi się z nich wysmyknąć... Nasza pracownica ze strachem spojrzała na państwa, bo pewnie zaraz powiedzą, że jednak nieee, jednak nie chcą takiego diabełka... ale nie! Pani się oczy świeciły, zachwycona była, że ta psiolaska taka żywiołowa i radosna!

Fabia pojechała do domu szaleć i porządnie uczyć się posłuszeństwa! Na pewno się szybciej nauczy niż na "lekcjach" raz w tygodniu.

Cieszą takie adopcje. Wraca nam wtedy wiara w ludzi, w to, że się nie boją podjąć wyzwanie, że tak naprawdę dla nich to żadne wyzwanie, że dorosłym psom też mogą spełniać się marzenia, że można zobaczyć dostrzec w psiaku coś więcej niż to tylko widać "z wierzchu".

6 komentarzy:

  1. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu :) Buziaki dla Was wszystkich :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowicie miło czyta się takie zakulisowe opowieści, o tym jak to było u innych, o tym jak te cudne psiaki znajdują nowe, ciepłe domki.

    Ciekawe jak wyglądają statystyki, ile średnio jest adopcji tygodniowo czy miesięcznie. Pewnie zdarzają się lepsze i gorsze dni, a także całe okresy w ciągu roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, ciekawe, a ja wiem! Ja muszę wiedzieć przecież, co tam się dzieje u nas!
      Otóż - miesięcznie może do domu iść nawet i 70 zwierzaków! Nawet i 80!! Niestety mniej więcej tyle też przychodzi...

      Takie zakulisowe opowieści też lubię! A jak lubię, to zapamiętuję i potem czasami opiszę, a co! I juuutroooo... znów będzie taakaaa suuuperrr!!! Ale to dopiero jutro, dzisiaj nie zdradzę...

      Usuń
    2. Niesamowite, 70-80 to przecież ogromna ilość! W życiu bym się nie spodziewała, że aż tak dużo! To daje średniorocznie 840-960 uratowanych zwierząt.

      Dzięki temu, że tak aktywnie szukacie nowych domów dla swoich podopiecznych, macie wciąż nowe miejsca dla kolejnych życiowych rozbitków (i nie robicie tak strasznych rzeczy jak inne schroniska).

      Zmieniacie świat na lepsze, a najbardziej i całkowicie odmieniacie świat dla tych psów i kotów, które znów znajdują dzięki Wam "swoje" ręce do głaskania i pełną miskę. :)

      Usuń
    3. Ogrooomna ilość, to prawda, ale też podobna ogrooooomna ilość do schroniska przyjeżdża...
      Nie chcę wiedzieć, co robią inne schroniska, nie zmieściłoby się to w ani mojej, ani w Hedziowej głowie...
      U nas faktycznie leczy się zwierzaki za wszelką cenę i nawet z największymi rozrabiakami nasi pracują!

      Usuń