Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 6 marca 2016

Tyyyyle się dziaaałooo! Czyli chwile pełne grozy, ale dobrze się kończy!

Tyle się działo, tyle wieści przeróżnych, że wszyscy padli i odsypiają. Ja nie mogę, przecież muszę Wam wszystko przekazać!

Nie wiem, od czego zacząć właściwie... Usiądnijcie wygodnie, bo może i trochę czytania wyjdzie... 

Może od Jankiela zacznę. Jankiel to niestary pies, który trafił do nas jakieś dwa miesiące temu. Tak wyglądał:


Fajny całkiem, przyjacielski, na spacerkach grzeczny, doczepić się nie ma do czego. Napisałam, że tak wygląDAŁ. Pewnego dnia przywitał wszystkich nie na czterech łapkach, a na brzuchu... Łapki się wzięły i rozjechały całkiem... Nasi się głowili, psioweci się głowili, macali, podawali różne rzeczy, badali, prześwietlali i... nic! Łapki leniwe do granic, zadu jankielowego podnieść nie chciały. No nic, trzeba było zawieźć Jankiela daleeeko, daleeeeeeko tam, gdzie jeżdżą te nasze trudne przypadki. Tam mają taki sprzęcior, który pozwala bardziej do środka zajrzeć.

Do samochodu zapakowali jeszcze Żarka. Żarka poznaliście czytając posta o jego poprzednim życiu i teraźniejszej miłości. Kto nie pamięta, może zajrzeć TUTAJ. Dlaczego go zapakowali? ohohohoho, o tym potem! Taka będę!

Żarek wczuł się w rolę. Mówił, którędy jechać (znał już drogę, bo niedawno tam był, ale dlaczego? ohohohoho, nie powiem!), zwracał uwagę, czy nie za szybko się jedzie, czy można wyprzedzać... 



Jankiel daaarł sięęęęę całą drogę prawie! Siedział z tyłu, w takiej specjalnej klateczce porządnej. Dużo miejsca tam miał do leżenia. ...i do otwierania paszczy... Co jakiś czas Żarek tam do niego zaglądał...



...ale nijak nie dało się go przekonać, ze milczenie też jest fajne. 

Na miejscu było łatwiej. Żarka zabrali (aaale nie powiem, gdzie i po co ohohohohoho!), Jankiel musiał trochę poczekać.


Kiedy w końcu go zbadali okazało się, że wypadł mu dysk... O tym kiedyś już opowiadałam w którymś poście. Tak jesteśmy skonstruowani, że miedzy łapami idzie taki słupek z kości, co się nazywają kręgami. I miedzy kręgami są takie krążki, co się nazywają dyski. A wzdłuż tego słupa idzie taka cieniuuuśka niteczka! I jak się ten krążek wysunie ociupinę i na tą nitkę naciśnie, to klops! Nagle łapki nie działają. U Jankiela takie coś się właśnie stało.

Trzeba było od razu go na stół kłaść, nie było co czekać. Im dłużej się zwleka, tym gorzej.

Nasi zostawili oba zwierzaki i pojechali coś zszamać, a kiedy wrócili i otworzyli drzwi lecznicy, pierwsze co usłyszeli to UUUUUŁOUŁOUŁOUŁOUUUUUUŁOUŁOUUU..... Tak, Jankiel...

Okazało się, że Jankiel po operacji musi zostać kilka dni. Jeśli jeden zostaje, to i drugi też. Nasi wrócili bez pilota i bez śpiewaka. Nie wiem, jak sobie poradzili, ale trudno, pewnie pytali kilka razy o drogę... ...i sami śpiewali...

Wczoraj nastał dzień powrotu do dom...eee... do schroniska. Nasi pojechali z pasażerem... Dlaczego z pasażerem? Hmm.. nie wiem, czy pisać to już, czy jak wyjaśnię z Żarkiem... Później napiszę. Tak więc pojechali. 

Na miejscu przechwycili Jankiela po operacji:


O, a tutaj jego piękne szewki!



Eleganckie prawda? 

Iii teeeraaaaaz PAMPARAMPAMMMMM, bardzo proszę:


Dało się! Szanowny właścicielu od siedemdziesięciu ośmiu boleści!! Dało się!!!

Żarkowi zoperowali podogonie!!! Przypomnę, że pod ogonem zamiast tego, co tam powinno być... Było coś, co naszym przypominało kalafiora... Tylko czerwonego... Takiego dorodnego! Poprzedni właściciel powiedział, że tego się nie da usunąć... No w takim stanie to faktycznie ciężko! Jakby może kiedyś spróbować, to byłoby inaczej, ale jak to już nie przypomina małego pypcia tylko kalafior, to rzeczywiście... Żeby nie było - Żarek nie dostawał żadnych guziczków przeciwbólowych czy takich przeciwrozrostowych... Jak miał dostawać i jak miało być to zauważone wcześniej, skoro Żarek mieszkał w kojcu sam i obok tylko Renek przy budzie był, a właściciel kilka kilometrów dalej... Pokażcie mi dwunożnego, który na kilka kilometrów widzi...

Żarek jest psiefantastyczny. Jego matką czy ojcem musiał być labrador, więc sami sobie powiedzcie, jaki ma charakter. Tak, taki właśnie ma! Nie skarżył się wcale na guza... Nie głośno... Bo widać było, że jest coraz gorzej. Nasi się nie chcieli z tym pogodzić, dlatego go skonte... stonk... s k o n s u l t o w a l i   z psiowetem z dalekiego bardzo miasta. Psiowet sie podjął... I już jest Żarek po operacji! I wiecie co, najbardziej się martwiliśmy wszyscy o to, czy tam będzie wszystko działać u niego... Bo wiecie, to jednak podogonie i jakby mu tam coś miało przepuszczać... 

Jednak się udało!!! 

Rzadko to tutaj robimy, ale jednak rzucę nazwiskiem. Z całego psierca chciałam podziękować w imieniu naszych dwunożnych i nas wszystkich psiowetowi Dariuszowi Niedzielskiemu z Wrocławia za naprawienie Żarka! Za Jankiela też psiebardzo, ale za Żarka najpsiebardziej....

A co to za pasażer, którego mieli nasi, kiedy jechali po tych pooperacyjnych? Ach.. słuchajcie, co to się działo... Tak odnośnie wpisu, który możecie przeczytać TUTAJ.  Kilka dni temu okazało się, że faktycznie to miasto, z którego przyjechała Koma i cała reszta, nie będzie już do nas przysyłać psów. Mało tego! Okazało się, że one wszystkie, co u nas są, mają wyjechać! To miasto to jakieś niepoważne jest! Nie dość, że wybrali schronisko, z którego zwierzaki właściwie nie wyjeżdżają do domów, to jeszcze kaszlną kilka razy i tego... no... no nikt ich nie leczy! Ja tam na liczeniu się nie znam, ale jeśli psy nie idą do domów, to przecież ci urzędnicy dalej muszą ich utrzymywać. Czyli powinno im zależeć, żeby do domów wyjeżdżały! Widocznie ktoś tam się zna na liczeniu jeszcze mniej niż ja...

I wiecie co, jak się tooo rozniooosłoooo... Jak się rozniosło, że faktycznie tym zwierzakom grozi wywózka, to się pół internetu zbiegło! I zaczęło się pisanie, że co to za miasto takie monetkolubne, że psy to dla nich tylko cztery nogi i ogon, że przecież nie mogą wyjechać! Nasi dumali i dumali, bo przecież też nie mogli się zgodzić na wyjazd, ale tamto miasto to nawet się do nich nie odezwało... Przypadkiem się wszystkiego dowiadywali, a urzędnicy mieli widocznie ważniejsze sprawy na głowach... Pewnie ciężarówki szukali, bo psów to tyle, że by mi palców w łapach zabrakło... Nawet nie wiadomo było, czy będzie można się z nimi porozumieć jakoś! Wam piszę, nie było z kim gadać...

Wszyscy zaczęli szukać domów dla tych czterołapów. Tak zaczęli szukać, że jeden się znalazł ooooohoooohooooooooo jak daleeeeekooooo.... a drugi trochę bliżej, ale też ohohooo... I właśnie tego pierwszego nasi wieźli, jak jechali po Żarka i Jankiela. Kto taki szczęściarz? Mostek!

Mostek to psiak taki nieszczęśliwy...


Był znaleziony w rowie, leżał tam taki zupełnie zrezygnowany... Mokry, zmarznięty, zapchlony, tragedia, Wam piszę... Cichutki taki się okazał, grzeczny, niekłótliwy zupełnie. Szkoda go było, bo przecież jakby go wywieźli, to by się nie przebił, nie dopchał do miski... 

W całym tym zamieszaniu i ogłaszaniu, to właśnie po Mostka się zgłosiła jedna dwunożna! Odległość to problem mały jednak był, ale szczęśliwie nasi akurat jechali po tych pooperacyjnych, a ta miejscowość mostkowa, to kawałek dalej była, ale w tę samą stronę, więc szczęśliwie można było go zawieźć. I pojechał...


Droga naprawdę była długa, więc i drzemki były w programie...


...kiedy jednak dojechali... 


Jest trawa, są koledzy, jest ta jedna, jedyna dwunożna, która nie będzie szczędzić głasków! I miejsce już też ma swoje i jedyne...


Jeszcze pewnie nie wierzy, ale kiedy obudzi się jutro, zorientuje się, że to nie sen...

Wczoraj się jeszcze okazało, żeeeee.... wszystkie psy zostają u nas!!! Nasi czekali, aż jedna dwunożna poszpera w grubych księgach, gdzie jest zapisane, co wolno, a czego nie i co w związku z jednym przypadkiem, a co w związku z innym... takie to skomplikowane strasznie... więc ona siedziała kilka dni i szukała też rozwiązań i nasi też, i w końcu ufff! Wiadomo, że mogą zostać, że zostają, że nasi nie oddadzą...

Nażarliśmy się strachu, nie ma co. I że z Jankielem nie będzie wiadomo, co zrobić, i że u Żarka to się nie uda tak, jak trzeba, i że te nasze zwierzaki z Komą na czele wyjadą w siną dal, a my wszyscy pomrzemy ze zgryzoty... 

Teraz w schronisku jest cisza. Absolutna. Wszyscy nawet się nie zdrzemnęli cały dzień ani na pięć minut. Tak czekali na wieści. Ale kiedy wszystko już było wiadomo, to tak wszyscy odetchli, że teraz popadali jak po narkozie jakiej...

To jeszcze nie koniec. Jankiel będzie się rehabilitował, Żarek będzie się jeszcze doleczał, a dla wszystkich zwierzaków, które już całkiem są naszych - trzeba szukać dobrych domów... 

-------------

Teraz prośba...

Bo wiecie co... Ta operacja Jankiela to była droga, nie ma co kryć. Żeby ją opłacić, to trzeba mieć niemały worek monetek i banknotków... Taka prośba moja mała i skromna, ale kiedy to czytacie, to czujcie się, jakbym na Was patrzyła, o tak:


Jeśli macie taką chociaż jedną monetkę, albo jeden banknotek chociaż, który moglibyście dać na operację Jankiela, to ja bym bardzo prosiła... Tylko to muszą być takie specjalne, w płynie, bo to trzeba przelać, tak słyszałam.... Nasi założyli zbiórkę, o tutaj:


I tam jest napisane, jak można Jankiela wspomóc. 

Także tego... No bardzo proszę... Bardzo...

I już Wam psiękuję psierdecznie!


Wasza Larsi

1 komentarz:

  1. ...oj no to cudnie wyszło mimo tego strachu i niepewności ja ufałam że tak będzie ...warto szukac rozwiązać warto...ja chylę czoła i przed mega wetem co psiaki uratował i nasza dwunożną co w księgach szukała pomocy...super!!!!!wspieram mocno cały czas

    OdpowiedzUsuń