Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 26 czerwca 2016

Nigdy nie mów "Nie chcę go, będzie ze mną za krótko"...

...bo kiedy tak powiesz, to psie albo kocie serce popęka na miliardy malutkich kawałków i nie wiem, czy zdążymy je skleić... Bo kiedy tak powiesz, to i nasze serca popękają, bo to będzie oznaczało, że i nam tak ktoś kiedyś powie i odejdziemy nie będąc chociaż przez chwilę dla kogoś kimś najważniejszym na świecie... 

Hepi nikt tak nie powiedział. Hepi ktoś zapakował w samochód i powiózł do miejsca, gdzie miała zostać już na zawsze... i została. Tylko tak... inaczej...

Hepi mieszkała u nas w biurze. Niedługo, ale miała czas dać się poznać jako kochana, chociaż zadziorna zazdrośnie psiolaska. Stała się naszą współpsiolokatorką, bo w jej ciele rozsypały się guziki. Nie mogli ich tak po prostu wyjąć, było ich za dużo i w takich miejscach, co to się trudno dostać. Hepi witała przychodzących i wpatrywała się w każdego smutnymi oczami. Miała chyba nawet smutniejsze oczy od moich! O, tutaj leżymy razem...



Prawie tak duża jak ja! Chociaż ona sięgała do kolana, a do mnie nie trzeba się schylać, żeby pogłaskać. 

Tutaj jest z Aro:


Nie wiem, czy Hepi wiedziała, że nasi się zamartwiali coraz bardziej, bo chude ciałko było coraz bardziej zmęczone, a oczy smutne... Czasu było coraz mniej, chociaż nikt nie wiedział, ile... Mało. Ile to jest mało...? 

Pewnego dnia jednak przyszedł ktoś, ktosia właściwie, bo to laska dwunożna była. Powiedziała, że Hepi zabiera. I koniec, i już, i tak po prostu takie piękne rzeczy też się dzieją...

Teraz przekażę opowieść Hepi'owej Opiekunce... 

"Hepi przyjechała do nas w niedzielę wieczorem. Samochodem, na tylnym siedzeniu. Uzupełniła nasze stado, została trzecią suczką. Była u nas 5 dni, potem odeszła...

Przywitała się ze stadem grzecznie i poszła oglądać dom, dreptała, dreptała, dreptała do późnego wieczora.


We wtorek Hepi wyruszyła ze mną do pracy, bo zastrzyk, bo leki i po przycięcie pazurków.

W biurze była bardzo grzeczna, na zastrzyku już mniej - oj nie lubiła Hepi zastrzyków. Za to przycięcie pazurków w porządku, jak prawdziwa suczka - chciała być ładna :-)

Potem wizyta w ZUSie i tu zdarzyło się stado cudów.

Cud pierwszy - nie miałam drobnych na parking, upał nieznośny, sklepy daleko, Hepi w samochodzie nie zostawię nawet na 3 minuty, co robić? Nagle ktoś do mnie macha, kolega z dzieciństwa, z innego zupełnie miasta - hurra, happy - mamy dwa złote na parking.

Cud drugi - panie z ZUSu wpuszczają nas do środka mimo groźnym napisów na drzwiach, że psów nie wolno wprowadzać.

Cud trzeci - nasza sprawa wymagała wizyty na wysokim piętrze i spotkaliśmy tak miłą panią, która przywiozła nam papiery, pozwoliła podpisać je na kolanie, zawiozła do góry, przywiozła oryginał.
Dziękujemy.

Panowie ochroniarze za to jak zawsze na posterunku, wyprosili nas z korytarza, a potem próbowali przepędzić spod drzwi, "bo to zwierze kogoś pogryzie, a jak prezes będzie przechodził?". Nie wiem, jak Hepi, ale ja miałam ochotę ugryźć jakiegoś prezesa - niestety nie przechodził.

Szczęśliwe wróciłyśmy do domu, gdzie Hepi pochwaliła się, że ma zęby, naszym suczkom, potem kotom i w międzyczasie mi, bo chciałam ją wyjąć z samochodu, a ona chciała jeszcze posiedzieć.


Hepi najpiękniejsza była gdy zbiegała z górki, wtedy wyglądała jak zdrowy pies. Nabierała rozpędu i gnała te 2 czy 3 metry. A jeśli górka kończyła się wodą, to Hepi była w raju. Uwielbiała wodę, żadnej kałuży nie przepuściła. Na ostatni spacer nieśliśmy ją na rękach, żeby sobie mogła po wodzie pochodzić, dziurkę w plaży wykopać.


Było też ognisko, Hepi leżała na leżaczku, pod grubą warstwą kocy. Wyglądała na bardzo zadowoloną, że może tak spać, gdzie cały czas jakaś ręka ją głaszcze.

Ostatni nasz wspólny dzień... Rano nie chciała zjeść leków, mimo serków, pasztetów, kurczaczków. Dałam jej chwilę pomyśleć i po godzinie zjadła leki i śniadanie, serdelka i chleba z serem, bo Hepi miała zasady. Psiego żarcia nie ruszyła, obojętnie czy to był Royal czy Puffy, nie i koniec. Ludzkie żarcie, to co innego. Lubiła rosołek, z marchewką i mięskiem.


Odeszła po cichutku, położyła się na posłaniu i tak już została...

Niby wiedzieliśmy, że bardzo chora, że na krótko, ale że aż tak krótko... Leży w ogrodzie pod jabłonką, z poduszką, na której lubiła kłaść głowę. Przez to, że była u nas tak krótko cały czas boję się, że ją zapomnę. 


Pamiętajcie z nami o Hepi, co lubiła wodę, warczała na inne psy przy głaskaniu, i wolała ludzkie żarcie od psiego."

Nie wiem, jak Wy, ale ja ledwo klawiaturę teraz widzę, tak mi się wszystko maże.... Coś mam chyba z oczami, muszę Tabletkowej zgłosić...

Nie zapomnimy Hepi. Tak jak nie zapomnimy psów, które ostatnio pożegnaliśmy, a które nie miały tyle szczęścia, co ona.

Na ostatni spacer wybrał się Łatek z Magusem...


Razem mieszkały, razem spały, zgodnie też stwierdziły, że już wystarczy, już nie dają rady, nie doczekają, nie mogą dłużej... Spacery stały się dla nich za ciężkie, głównie już odpoczywały opowiadając sobie historie z młodości... Magus z Łatkiem razem, łapa w łapę, wymaszerowały na drugą stronę mostu... Nasi ich żegnali siorbiąc nosami i pozwalając łzom kapać na miękką sierść...

Niedługo za nimi powędrował Gogol...


Do jesiennego owczarka przyszła zima... Tak bardzo chciał jeszcze chodzić na spacery razem z dwunożnymi kumplami... Jego łapy nie chciały i ani prośbą, ani groźbą, ani lekami nie szło ich zmusić do tego... Od leżenia porobiły mu się takie rany brzydkie, chociaż nasi go przecież oglądali z każdej strony! Starość jest taka podstępna... ...nasi nie chcieli dłużej czekać... Gogola żegnało całe schronisko, a niektórzy nawet specjalnie przyszli się pożegnać... 

...one nie były jedyne, którym zostało "mało czasu". Są u nas takie zwierzaki, są też w innych miejscach... Jeśli jedynym argumentem dwunożnego jest "będzie ze mną zbyt krótko"... to to nie jest argument... Taki pies przyjdzie, potem odejdzie i wyrwie kawał serca... ale wspomnienia będą zalepiać tę dziurę... Na końcu zabliźni ją świadomość, że to był dla tego zwierzaka najlepszy, najpiękniejszy czas, jaki mógł przeżyć przez ostatnie miesiące czy nawet lata...

Pamiętaj, że nie dajesz tylko domu. Dajesz spokój; poczucie bezpieczeństwa i miłości; dajesz poczucie tej wyjątkowości, bliskości, dajesz ciepło, dotyk, troskę, opiekę; dajesz SIEBIE, a to najważniejsze i największe, co możesz dać... Dajesz piękne wspomnienia, spokojny sen i najpiękniejsze poranki... 

...dajesz cały świat... 

Nie da się go policzyć na dni, miesiące czy lata. Każdy dzień dla zwierzaka, któremu zostało "mało" jest tak długi, że gdybym miała Ci to opowiedzieć, to by nie starczyło nam wieczności...

...pomyśl o tym... 


3 komentarze:

  1. Adoptowalismy kiedyś z rodzicami pieska, kundelka imieniem Jagger, taki "wilczuropodobny", staruszek ale z werwą, miał kilkanaście lat. Mieszkał z nami 1.5 roku, jadł gotowane frykasy, nauczył się spać na kanapie (jak pierwszy raz go tam odkryłam, to się zawstydził i chciał z niej od razu zejść, a potem to już poduszki wszyscy mu podkładali pod głowę byleby wygodniej było), uwielbiał chodzić na powolne spacery, był pogodny, przyjazny, wierny. Pamiętam jak raz go wykąpalismy to się obraził, wykopał sobie dziurę na ogródku i cały się w niej wytarzał. Zaprzyjaźnił się bardzo z naszym kotkiem. Pewnego dnia stracił apetyt, potem przestał chcieć chodzić, nie mógł się utrzymać na łapach. Po trzech dniach weterynarz powiedział, że niestety nic się nie da zrobić i odszedł u nas na kolanach, glaskalismy go zanim zasnął już na zawsze. Teraz spoczywa od kilku lat w ogródku wśród kwiatów. Mieliśmy go 1.5 roku, ale był naprawdę wspaniałym przyjacielem! Po przyjeździe do domu był w szoku, kładł się na kamieniach do spania, nie chciał wejść do domu, a potem się zrobił z niego kanapowy pieszczoch, na te ostatnie lata :)

    OdpowiedzUsuń