Butla kiedyś była pełną energii, radosną psiolaską. Wypatrująca wolontariuszy i tych dwunożnych, co to powoli się przechodzą między kojcami i szukają przyjaciela... Ona też szukała, tylko nie mogła inaczej, jak tylko wpatrywać się w każdego, merdać przykrótkim ogonkiem i okręcać się radośnie pokazując z każdej strony...
Butla już nie wpatruje się w ludzi na wiatach. Powody są dwa... Nie mieszka już na wiatach, tylko razem z Romeo w ciepełku. Zdrowie już nie te, Butelka ma anemię, jeszcze gdzieś jej się coś pali w środku. Dziwne, ale psioweci tak mówią. Że stan zapalny ma niby. I szukają teraz, gdzie to się pali i dlaczego, i jak pomóc... Jest już po jednej operacji, musieli jej jakiś bebeszek usunąć, potem się bali, że guziki się przeniosły, ale na szczęście żadnych nowych nie znaleźli. Drugi powód tego, że Butla już nie wypatruje jest taki, że psiolaska nie widzi... Kiedyś było w porządku, a teraz... Nie wiem, czy całkiem ma ciemno, czy jednak widzi chociaż dzień i noc, ale przecież się pytać nie będę, jeszcze jej się przykro zrobi... Widać, że gdzieś na coś się patrzy i wie, skąd wołają, ale tak na czuja bardziej. Przecież to nie może sprawić, że te wszystkie baloniki, o których wspomniałem na wstępie, pękną... Wciąż jest kochana, wciąż uwielbia ludzi i czeka na nich każdego dnia...
O tym psie pisał Ares całkiem niedawno, ale najwidoczniej nie przekonał nikogo. Ja napiszę wprost - z Moko nie jest dobrze.
Kiedyś myślący tylko o długim spacerze z podbiegami i targaniem patyków... A niedawno zaczął mieć problemy z oddychaniem... Psioweci go oglądali i tam coś nie tak ma w środku. Czekajcie, przepiszę... o, mam. P o d n i e s i o n a t c h a w i c a. Co to i o co chodzi - nie wiem. Na pewno jesteście mądrzejsi ode mnie, na pewno wiecie. Nasi też mu serce sprawdzali i też się okazało, że nie pracuje, jak powinno. Raz mu się chce pompować krew, a raz niebardzo, tak się zdecydować nie może. Psioweci często do Moko zaglądają, a Tabletkowa też mu codziennie torciki z wkładką podaje, ale... no nie jest idealnie... Potrzebny mu spokój, opieka taka domowa... Właścicielskie oko zwierzaka leczy! ..jakoś tak mówią...
Daleko zresztą szukać też nie muszę, bo mój współpsiolokator też ma stan poważny... Który...?
Ares. Nie jest z nim dobrze. Swego czasu było naprawdę bardzo kiepsko i ledwo psioweci go na nogi postawili, ale się udało i Ares do nas wrócił. To jednak nie koniec. Wątróbka postanowiła żyć własnym życiem... Stwierdziła, że nudno być taką zwykłą wątróbką i postanowiła się zmienić. Solidnie. I rozrosnąć... Aresa czekają kolejne badania, żeby sprawdzić, czy może da się jakąś operację zrobić, czy co... Oby się dało... ale z wątróbką to tak jest, że jak się uprze, to się nic z nią zrobić nie da. Trzeba trzymać kciuki, żeby jednak była na tyle uprzejma, żeby dała Aresowi przeżyć jeszcze kilka ładnych lat w zdrowiu i dobrym samopoczuciu... Co nie zmienia faktu, że w domu by było lepiej zdrowieć, bo w schroniskowym biurze to głasków dużo, ale i ciągle coś się dzieje... W kojcach nie lepiej, bo ciągły szum, szczekanie i też dwunożni wędrują z nowymi psami na spacery albo szukają czterołapów, które wróciliby z nimi do domów...
Kolejnego też nie muszę szukać daleko, bo śpi zaraz za drzwiami. Niedawno się wprowadził. Aron we własnej psiosobie.
Trafił do nas chuuudyyy i kiepsko wyglądający. Jego domem była komórka, spał na betonowej podłodze... Łańcucha tyle, że ze dwa kroki mógł zrobić na zewnątrz... W schronisku odżył. Kolejny przykład, że u nas jest naprawdę lepiej niż w niektórych miejscówkach. Wiem, że on też miał leczoną wątróbkę, ale się jakoś udało ją przekonać, żeby się nie wygłupiała i teraz jest chyba w porządku. Tylko Aron zaczął ostatnio chuść i znów nasi będą sprawdzać, co mu jest... Dlatego też wprowadził się do nas, bo może w bardziej domowych warunkach mu się zrobi lepiej... Chłopak nigdy nie miał dobrego domu. Żadnego domu nie miał. Komórkę i beton, i psiolaskę do towarzystwa na łańcuchu obok...
Nie tylko oni gasną... Nie każdy, kto mieszka długo, musi się uskarżać. Niektórzy zachowują humor i zdrowie. Mają siłę się przymilić, pokazać od najlepszej strony! ...i tak czy siak nie idą do domów... Niektórzy z nas jednak są mniej odporni, łapią depresje, wątróbki im wysiadają albo inne tam bebeszki ze środka... Potem dwunożni boją się takiego zwierzaka przygarnąć, a przecież w domu się zdrowieje, w domu bebeszki mają się lepiej, nie ma stresu, nie ma zmartwień, można żyć! I chce się żyć!
Wiadomo, każdy zasługuje na dom. I ten sierściuch, co przyszedł wczoraj i ten, który czeka rok i do tego cukier mu skacze. I ten pies, którego właśnie przez bramę przeprowadzili i ten, który od kilku lat wypatruje domu kolebiąc bioderkami na boki, bo stawy już nie te... Wiem jednak, że wiele tych, które są od niedawna, oddadzą swoje szanse tym bardziej potrzebującym. Wiem o tym. Ja też tak mówię i wiem, że inni też. Rozmawiałem.
Nie bój się mieć za przyjaciela niedowidzącego, kaszlącego, obolałego, nie-do-końca sprawnego zwierzaka. Z Tobą będzie żyć dłużej, szczęśliwiej, spokojniej, bezpieczniej...
...będzie ŻYĆ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz