Oczami Bezdomnego Psa

środa, 22 sierpnia 2012


Te wszystkie bakterie, zarazki, mikroby i wirusy to ponoć latają wszędzie! I chodzą, i pełzają, i siedzą w żarciu i w tym, co robimy po żarciu, i w ogóle, gdzie nie popatrzysz! A od nich zdarzają się nam choroby. Nasi bezogoniaści robią, co mogą, żeby ich do schroniska nie wpuścić. Przede wszystkim każdy nowy pies w schronisku trafia na kwarantannę, to znaczy siedzi odizolowany od innych, a nasi go obserwują: przyniósł jakiegoś zarazka czy nie. Bo przez te dwa tygodnie kwarantanny, to każdy mikrob się ujawnia – nie wytrzymuje tyle siedzieć w ukryciu. No i gdy tego paskudztwa nie widać, to znaczy, że pies jest zdrowy i może iść do którejś z wiat, do swojego kojca.
I dobrze.
Tylko że odwiedzają nas różni bezogoniaści, którzy albo mają swoje zwierzęta, albo spotykają się z nimi; no i my chodzimy na spacery tam, gdzie i bezpańskie psy biegają, i te, które mają właścicieli też (spacerują tam tak, jak my). No i wtedy te zarazki tak czy inaczej mogą na nas przeskoczyć. Bo one tak potrafią skakać z psa na psa jak pchły jakieś!
No i jedna taka bestia przeskoczyła! Chętnie bym sobie popatrzyła na takiego zarazka i łapą przez łeb!... Ale ich podobno nie widać.
Najpierw zachorowało kilka psów w jednej wiacie. To znaczy, … dalej niż widziały! Nasi bezogoniaści złożyli to na karb odrobaczania sprzed dwóch dni. Wiadomo, po zażyciu środków na robaki psy mają kłopoty żołądkowe. Ale następnego dnia chorowało już prawie pół wiaty – nie przelewki. Psy zaraz przeszły na dietę i dostały leki, a ich odchody poszły do zjaw, do analizy. Niech wyśledzą, jaki to paskud buszuje po psich brzuchach. Przed wejściem do wiat położono takie duże maty  nasączone płynem dezynfekującym i każdy bezogoniasty musiał wycierać dokładnie nogi gdy wchodził i wychodził z wiat.
Nie na wiele to się zdało, bo kolejnego dnia choróbsko przeniosło się do następnej wiaty. Nie było co czekać! Nasi zamknęli na jeden dzień schronisko i wszyscy, pracownicy biurowi, wolontariusze i pielęgniarze zwierząt wzięli się do roboty.
Psy kolejno wyprowadzano z kojców: zdrowe na jedną stronę, chore na drugą, żeby się nie spotykały. A w kojcach otwierano budy, wyrzucano ściółkę, myto budy dokładnie, dezynfekowano rozpylając specjalny płyn; potem szorowano podłogi, ściany, nawet pręty kojców myto dokładnie i, oczywiście, dezynfekowano. Wreszcie wkładano do bud nową ściółkę i po pół godzinie pies wracał do swojego pomieszczenia. I tak we wszystkich kojcach, we wszystkich wiatach. Na koniec szorowano kuchnię, pozostałe pomieszczenia schroniska, naczynia i narzędzia. I pod koniec dnia bezogoniaści podpierali się nosami.
Psy przeszły na ścisłą dietę i zaczęły brać nowe lekarstwo, którego dotąd jeszcze nie stosowano – jeden ze zjaw je wymyślił. W smaku paskudne, ale pomogło. Po dwóch dniach sytuacja zaczęła się poprawiać, następnego – jeszcze bardziej, aż w końcu psy wyzdrowiały. Uff…

Mnie to cały czas w biurze trzymano. A jak chciałam za potrzebą, to wychodziłam z którymś z bezogoniastych i on pilnował, żebym między wiaty nie zalazła, do tych chorych psów. Wściekłam się, bo tam akurat było najciekawiej, najwięcej się działo. A tak, to całą tę zarazę przez okno i z daleka mogłam sobie pooglądać. Gdyby nie to, że bezogoniaści gadali to i owo, to nic bym nie mogła napisać.
I bądź tu, suko, kronikarką schroniska!

            O Selenie wam opowiadałam? Chyba jeszcze nie, bo czasu nie było. Zresztą, przez jakiś czas nawet nie wiedziałam, że jest u nas. Bo siedziała wtedy na kwarantannie, a jakoś nie zauważyłam, kiedy ją przywieźli. Sama się dziwię, jak to się stało, bo nie przyjechała sama, tylko ze swoimi dzieciakami – całe osiem sztuk pysznych szczeniaków! Selena to mała, owczarkowata, młodziutka suczka o bardzo poczciwej mordce.
                       
Teraz część jej matczynych obowiązków przejęli bezogoniaści, więc młoda ma trochę więcej czasu i możemy poszczekać. Opowiedziała mi, że żyła sobie w domu na jednym z podmiejskich osiedli. Nawet dobrze miała – do czasu. Na świat przyszły młode, a jej bezogoniastym się to nie spodobało. No więc spakowali maluchy i kartonu, ją posadzili obok i wywieźli do lasu. I zostawili… Ktoś znalazł tam tę porzuconą rodzinkę i zadzwonił do nas. I tak Selena trafiła do schroniska. Dzielna sunia. Bezogoniastych lubi, inne zwierzęta też – grzeczniejszej psiny dawno nie widziałam. Opowiadam jej o życiu w schronisku, a ona uczy się i coraz lepiej daje sobie radę.
Mam nadzieję, że i ona, i jej maluchy znajdą sobie lepszych niż ci poprzedni bezogoniastych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz