Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 12 sierpnia 2012


            Starsza bezogoniasta przyprowadziła do schroniska psa, którego znalazła przy bramie cmentarza! Był tam, gdy przyszła, i był, kiedy wychodziła po kilku godzinach. No to go zabrała. Starszy, brodaty kundelek. Pewnie porzucony…
            Na drugi dzień pod schronisko zajechała czerwonym, szykownym samochodem inna bezogoniasta. Szukała zaginionego pieska. Z opisu – wypisz, wymaluj ten nowy kundel. I rzeczywiście. To był właśnie on.
Co się stało? Ano, kundelek wraz z panią mieszka sobie niedaleko cmentarza. Bezogoniasta prowadzi aktywne życie, dba o siebie i odbywa z psem długie spacery. Pieszo, albo na rowerze. Często udaje się na cmentarz, a pies nauczył się czekać na nią pod bramą. No i właśnie na takim spacerze, jadąc przez las, bezogoniasta spotkała znajomą. Zatrzymały się, zaczęły rozmawiać. A pies znudził się i sobie poszedł, zwykłą trasą zresztą.
Gdy bezogoniaste skończyły rozmowę, zorientowały się, że nie ma psa. Nawoływania nie pomogły. Szukały w lesie, na osiedlu, pod domem. Nawet do głowy im nie przyszło, żeby pójść tam, gdzie często bezogoniasta prowadziła psa – pod cmentarz. A on tam doszedł, usiadł i czekał… Tylko że tym razem doczekał się starszej bezogoniastej, która odprowadziła go do schroniska….
No, ale skończyło się dobrze.

Prawie w tym samym czasie przyszedł do naszych bezogoniastych mail. Od bardzo poważnej pani prawniczki, która jest prezesem stowarzyszenia, co zajmuje się zwierzętami. Tylko że to stowarzyszenie działa daleko, w odległym województwie. No i ta bezogoniasta-prezeska napisała, co następuje:
Pewien pan szukał dla siebie domu na wsi. W naszym województwie. Oglądał pewną posiadłość w okolicach nieodległego miasta, oprowadzany przez jej zarządcę. I w czasie tych oględzin zauważył psa. W strasznym stanie. No to zadzwonił do tego dalekiego stowarzyszenia i poprosił o interwencję. Czemu właśnie tam zadzwonił, a nie do jakiejś bliskiej, lokalnej instytucji? Ano, nie wiadomo! Skoro jednak pojawiła się informacja o skrzywdzonym psie, to pani prezes interweniuje: prosi, by ktoś z naszych bezogoniastych pojechał do tej posiadłości i zorientował się, jak się sprawy mają!
No więc nasi natychmiast pojechali z interwencją. Znaleźli wieś, znaleźli posiadłość, a w niej nikogo: ni bezogoniastego, ni psa, ni innego zwierza. Domostwo i zabudowania gospodarcze stały opuszczone.
Szczęściem prawie zaraz nadeszła jakaś sędziwa sąsiadka. I od niej dowiedzieli się wszystkiego.
Właściciel domu zmarł dwa lata temu. Rodzina chce sprzedać posiadłość, która na razie stoi pusta. Na jej terenie, w stodole, mieszka tylko pies, a właściwie suczka. Sara. Zarządzający majątkiem pojawia się rzadko, tylko wtedy, gdy trafia się jakiś potencjalny kupiec. Ale dał tej sąsiadce karmę, daje pieniądze i ona się suczką opiekuje. Przyzwyczaiła się do Sary, a Sara do niej. Sama miała psa, ale odszedł parę miesięcy temu. Została po nim pusta buda w wiacie. Wzięłaby więc chętnie Sarę, ale…
W tym miejscu opowieści nastąpiła przerwa, bo ze stodoły wyszła Sara. Może raczej wytoczyła się, bo zapasiona była jak rzadko. Ale poza tym zdrowa i szczęśliwa. Podeszła do starszej bezogoniastej i zaczęła się łasić…
                       
No właśnie! Do domu sąsiadki jest ładnych kilkaset metrów, a Sara ledwo się toczy! Nie dojdzie! A starsza bezogoniasta żyje samotnie, nie ma jej kto pomóc i przenieść psa. Przenieść, nie przewieźć, bo Sara panicznie boi się samochodów, za nic nie wsiądzie!
No cóż, po krótkiej naradzie nasi porobili fotografie, a Sarę wzięli na koc i zanieśli do gospodarstwa sąsiadki. Tam Sara wlazła do kojca, z niego – przez specjalny otwór w ścianie – do stodoły, gdzie czekała na nią nowa buda. Zaraz się w niej umieściła.
A nasi wrócili do schroniska i zawiadomili panią prezes dalekiego stowarzyszenia, jak się rzeczy mają. Posłali jej również fotografie. Dostali od niej telefon tego bezogoniastego, co podniósł alarm. Zadzwonili więc i do niego, przesłali także fotki. Pan się najpierw ucieszył, potem krygował się trochę, wreszcie powiedział, że przesadził malując tragiczny obraz Sary. Sam ma już dwa psy i jest bardzo uczulony na psią samotność. Dlatego prosił o interwencję i ubarwił trochę przy tym swoją relację… Nasi spytali, dlaczego zadzwonił aż tam, do odległego miasta, a nie – na przykład – do nas. Odpowiedział, że wykręcił pierwszy numer, na jaki natknął się w Internecie.
Hm…
Wredna pewnie jestem, ale może ten bezogoniasty reflektował na posiadłość, a nie reflektował na starą suczkę?
Chociaż może przesadzam? Może na starość robię się coraz bardzie zgryźliwa, paskudna sucz?
Najważniejsze, że stara Sara i staruszka bezogoniasta żyją sobie razem w starym domu i dobrze im ze sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz