Parę dni temu tak w południe mniej więcej, pod schroniskiem zaczęli się kręcić znajomi
bezogoniaści. Od razu się zorientowałam, że chyba coś się zacznie dziać, bo oni
byli z mediów. No to postanowiłam sobie darować drzemkę i popatrzeć, co będzie.
Po jakimś
czasie zajechał samochód i wysiadło z niego kilku bezogoniastych. Nasi
bezogoniaści i tamci z mediów wpadli w podniecenie, bo okazało się, że to
przyjechali członkowie takiego zespołu muzycznego, który jest bardzo znany. A
powód? Oczywiście – fotografowanie się z nami! Obejrzeli schronisko, pogadali z
bezogoniastymi i zaczęło się robienie zdjęć. To już mniej mnie interesowało, bo
sama byłam fotografowana z gwiazdami tyle razy, że… Zresztą, wiecie, pisałam
już o tym parę razy. Fotki z tej sesji są już pewnie na naszej stronie
internetowej, tutaj więc pokażę tylko jedną.
Tak więc
poczłapałam uciąć sobie odłożoną drzemkę, ale nawet oka nie zmrużyłam, bo
zaczęło się znowu dziać: telefon z niedalekiego miasta – przyjeżdżajcie, trzeba
złapać psa-mordercę! Niech to kleszcze! Krwiożerczych psów mało było dotąd w
naszym schronisku. Zapomniałam więc o spaniu i próbowałam się wtarabanić do
samochodu, którym nasi mieli jechać po tego psa. Ale gdzie tam! Wygonili.
No to siadłam
przed biurem – poczekam! Słoneczko świeci, bezogoniaści się kręcą, zobaczymy,
co będzie.
No i po paru
godzinach przyjechali z tym psem.
Popatrzyłam –
nic takiego, zwykły owczarek! Wsadzili go do boksu, obejrzeli i poszli. No to
ja do niego i pytam, co i jak… Nawet chętnie gadał, chociaż oczy latały mu na
boki, bo wszędzie psy, które szczekają, gapią się, a on nieprzyzwyczajony…
Niejeden z naszych popisywał się przed tym zabijaką, bo wiedział, że przecież
teraz, w kojcu, jest niegroźny. Ten nowy też się szybko połapał, co jest grane
i przestał na szczekaczy zwracać uwagę. I opowiedział, że niedawno biegł sobie
ulicą a wtem naskoczył na niego jakiś kundel z pretensjami, że wchodzi na jego
teren i niech zjeżdża, bo popamięta… Owczarek ani myślał o awanturach, bo nie
był u siebie, więc odszedł, ale ten kundel zajadły biegł za nim i zaczął mu się
dobierać do tylnych łap… No to owczarek się odwrócił i chaps kundla za kark!
Ścisnął raz, szarpnął i wystarczyło… Bezogoniaści chodzili nieopodal, ale żaden
nie zareagował. Gapili się tylko i coś tam niektórzy gadali.
A dzień
później, na jakimś osiedlu, owczarek szukał czegoś do żarcia. I akurat wtedy
pewien bezogoniasty wyszedł na spacer z ratlerkiem. Bez smyczy, oczywiście.
Natknęli się na siebie i ratlerek zaczął się rzucać. Wiecie, jakie te małe
bywają zaczepne i hałaśliwe!... I powtórzyła się historia. Owczarek kłapnął
paszczą, nawet niemocno… I po ratlerku…
Wtedy dopiero
zrobiła się awantura. Owczarek zwiał, ale właściciel ratlerka od razu zadzwonił
po tamtejszą straż miejską, która zaczęła szukać owczarka. Jeździli samochodem,
aż na niego natrafili. Zahamowali gwałtownie i wtedy pisk opon, zgrzyt i
buch!... jadący za strażą samochód zdążył wyhamować, ale kolejny już nie i
rąbnął w tego przed sobą… Kierowcy powyskakiwali z aut, zaczęło się gadanie,
wygrażanie, bezogoniaści zajęli się sobą, a owczarek w długą!
Tamta straż
zawiadomiła po pewnym czasie schronisko. No i nasi pojechali. A że owczarkowi
ziemia paliła się już pod łapami, to nawet się nie opierał, gdy nasz
bezogoniasty zaczął go łapać. No i trafił do schroniska… Dostał imię Nazar.
Oj, nie wiem,
co teraz z nim będzie…
No i Malinie
coś się stało. Siedzi w schronisku już jakiś czas, od szczeniaka. Zawsze była
nieufna i wycofana, od psów też wolała trzymać się z daleka. Małe, czarne,
delikatne suczątko…
Ale chuchali
tu na nią, dmuchali aż wreszcie zaczęła się oswajać. Ośmieliła się nawet na
tyle, że zaczęła obszczekiwać bezogoniastych przychodzących do schroniska. A to
niedobrze! Szczeknąć przyjaźnie, powitać gościa – to tak, ale ujadać na niego
ze złością – to już niemądre! No bo kto takiego psa zaadoptuje? Tłumaczyłam jej
po dobremu: przestań, bo będziesz tu wiecznie siedziała!... Nie chciała
słuchać. Do niedawna.
Odmieniło się
jej jakiś miesiąc temu. Ale poszło w zupełnie inną stronę: jakby ktoś przeraził
ją ogromnie! Chowa się przed bezogoniastymi, byle ruch w wiacie powoduje, że
ucieka do budy. Parę dni myśleliśmy, że się obraziła, że ma humory. Ale gdy to
się przeciągało, zaczęliśmy się jej bliżej przypatrywać, i my, i bezogoniaści.
I widać, że boi się, jak nic! Co się stało?... Co tam sobie uroiła w głowie?...
Nie chce o tym gadać… Hm…
Nasi
bezogoniaści zaczęli więc pracować z nią od nowa. Prawie codziennie zabierają
ja na parę godzin do biura, gdzie wciąż ktoś się kręci. I co? Swoich się nie
lęka, ale niech tylko wejdzie ktoś obcy, zaraz włazi do najdalszego kąta, albo
chowa się pod biurka – i końmi nie wyciągniesz…
Co za
licho?... Nie wiemy!
Wiemy za to,
że teraz pora na kolejny odcinek „Psichdziejów w piętnastu szczekach”
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz