Ciężki los bernardyna! Kto weźmie takiego olbrzyma? Tak więc, choć Tyciuś jest naprawdę
miłym wielkopsem, małe mieliśmy nadzieje, że znajdzie sobie kiedyś nowy dom.
On też chyba
zbytnio na to nie liczył. Nasi się starali, zaprzyjaźnieni bezogoniaści też
robili, co mogli, pisali do różnych fundacji zajmujących się bernardynami – i
nic!
Aż tu niedawno
wiadomość: z dalekiego miasta przyjedzie kobieta zainteresowana Tyciusiem! Jak
jej się spodoba, to go weźmie!
Wieść zaraz
się rozniosła i zaczęliśmy czekać na jej wizytę.
I pewnego dnia
przyjechała. Niczego sobie bezogoniasta. Nasi zaraz zaprowadzili ją do
Tyciusia, a on starał się jak mógł, by się jej przypodobać: skakał, ogonem
machał, cieszył się, gadał do niej, obiecywał…
A bezogoniasta
popatrzyła – i pokręciła nosem: Eee, nie dla mnie! Co on taki… żywy? Dlaczego
tak skacze?...
Szczęki nam
poopadały! A czego ona się spodziewała? Duży, zdrowy bernardyn w kwiecie wieku
– i ma stać nieruchomo?? Za dywanik ma robić u stóp pańci i tylko w oczka jej
zaglądać??
No i
bezogoniasta odjechała sobie, a Tyciuś został. Nie powiem, dobrze to przyjął,
nie załamał się. Silny pies. Może jeszcze trafi mu się jakaś szansa…
Trafiła się
małemu sierściuchowi imieniem Holmes. Takiemu całkiem malutkiemu szaroburkowi z
rudą domieszką. Przyszedł bezogoniasty tata z córką i wzięli mlekopija. Wygląda
na to, że dobrze trafił.
Za to Gaston
znowu ma kłopoty – znów jest w schronisku. Pisałam o nim niedawno. Został
zabrany właścicielom, którzy go adoptowali, bo wbrew umowie trzymali go na
krótkim łańcuchu przy budzie. Bezogoniasta, która go adoptowała przyjechała do
schroniska, by odebrać Gastona i zobowiązała się pisemnie, że pies będzie
mieszkał w domu. No cóż, nasi bezogoniaści uwierzyli!
Tymczasem z
zagranicznych wojaży wrócił mąż tamtej bezogoniastej, znalazł psa w domu,
wściekł się… I gdy jedna bezogoniasta z współpracującego stowarzyszenia
pojechała z wizyta podopcyjną, znalazła Gastona znowu przy budzie.
Pogadała sobie
z panem na włościach. To jeden z tych zdobywców świata. Kiedyś będzie pewno
panował nad całym, ale na razie króluje tylko we własnym domu. I nasłuchała
się!
Kto wam daje
pieniądze na takie jeżdżenie i nachodzenie ludzi? Na fanaberie jakieś? To moje
pieniądze podatnika na was idą! Ja na Zachodzie byłem i widziałem! Tam krowy na
pastwiskach na metrowych łańcuchach są trzymane i nikt problemów nie robi! A
wy?... U mnie pies nigdy w domu mieszkał nie będzie! Ma budę, żarcie, a biegać
nie musi – byle do miski sięgnął!...
No to Gaston
wróci do schroniska!
A niech wraca!
A kochana
pańcia, która wcześniej wypłakiwała się w schronisku, żeby jej oddać Gastona,
uśmiechnęła się do psa, poklepała go po łbie, powiedziała: „No to cześć,
Gastonik!” – i szybciutko zaprowadziła go do samochodu.
No i Gaston
wrócił do swojego schroniskowego kojca…
A teraz
kolejna opowieść wolontariusza. O Czarnej. Poczytajcie!
Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz