Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 28 października 2012


Ciężki los bernardyna! Kto weźmie takiego olbrzyma? Tak więc, choć Tyciuś jest naprawdę miłym wielkopsem, małe mieliśmy nadzieje, że znajdzie sobie kiedyś nowy dom.
                       
On też chyba zbytnio na to nie liczył. Nasi się starali, zaprzyjaźnieni bezogoniaści też robili, co mogli, pisali do różnych fundacji zajmujących się bernardynami – i nic!
Aż tu niedawno wiadomość: z dalekiego miasta przyjedzie kobieta zainteresowana Tyciusiem! Jak jej się spodoba, to go weźmie!
Wieść zaraz się rozniosła i zaczęliśmy czekać na jej wizytę.
I pewnego dnia przyjechała. Niczego sobie bezogoniasta. Nasi zaraz zaprowadzili ją do Tyciusia, a on starał się jak mógł, by się jej przypodobać: skakał, ogonem machał, cieszył się, gadał do niej, obiecywał…
A bezogoniasta popatrzyła – i pokręciła nosem: Eee, nie dla mnie! Co on taki… żywy? Dlaczego tak skacze?...
Szczęki nam poopadały! A czego ona się spodziewała? Duży, zdrowy bernardyn w kwiecie wieku – i ma stać nieruchomo?? Za dywanik ma robić u stóp pańci i tylko w oczka jej zaglądać??
No i bezogoniasta odjechała sobie, a Tyciuś został. Nie powiem, dobrze to przyjął, nie załamał się. Silny pies. Może jeszcze trafi mu się jakaś szansa…

Trafiła się małemu sierściuchowi imieniem Holmes. Takiemu całkiem malutkiemu szaroburkowi z rudą domieszką. Przyszedł bezogoniasty tata z córką i wzięli mlekopija. Wygląda na to, że dobrze trafił.
          

Za to Gaston znowu ma kłopoty – znów jest w schronisku. Pisałam o nim niedawno. Został zabrany właścicielom, którzy go adoptowali, bo wbrew umowie trzymali go na krótkim łańcuchu przy budzie. Bezogoniasta, która go adoptowała przyjechała do schroniska, by odebrać Gastona i zobowiązała się pisemnie, że pies będzie mieszkał w domu. No cóż, nasi bezogoniaści uwierzyli!
                       
Tymczasem z zagranicznych wojaży wrócił mąż tamtej bezogoniastej, znalazł psa w domu, wściekł się… I gdy jedna bezogoniasta z współpracującego stowarzyszenia pojechała z wizyta podopcyjną, znalazła Gastona znowu przy budzie.
Pogadała sobie z panem na włościach. To jeden z tych zdobywców świata. Kiedyś będzie pewno panował nad całym, ale na razie króluje tylko we własnym domu. I nasłuchała się!
Kto wam daje pieniądze na takie jeżdżenie i nachodzenie ludzi? Na fanaberie jakieś? To moje pieniądze podatnika na was idą! Ja na Zachodzie byłem i widziałem! Tam krowy na pastwiskach na metrowych łańcuchach są trzymane i nikt problemów nie robi! A wy?... U mnie pies nigdy w domu mieszkał nie będzie! Ma budę, żarcie, a biegać nie musi – byle do miski sięgnął!...
No to Gaston wróci do schroniska!
A niech wraca!
A kochana pańcia, która wcześniej wypłakiwała się w schronisku, żeby jej oddać Gastona, uśmiechnęła się do psa, poklepała go po łbie, powiedziała: „No to cześć, Gastonik!” – i szybciutko zaprowadziła go do samochodu.
No i Gaston wrócił do swojego schroniskowego kojca…

A teraz kolejna opowieść wolontariusza. O Czarnej. Poczytajcie!
Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz