Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 21 października 2012


            Paru naszych bezogoniastych, zanim zacznie z rana pracę, łazi sobie po lesie dokoła schroniska. Gdy wracają, to mają w siatkach takie małe roślinki z brązowymi łebkami, które nazywają grzyby. Ponoć to dobre do żarcia! Widziałam takie nieraz na spacerach, obwąchałam, spróbowałam nawet… Ale to paskudztwo! Niekiedy z robakami! Te robaki to jeszcze, ale reszta?! Jak ci bezogoniaści mogą to brać do paszcz? Zawsze wiedziałam, że to dziwaki! No, ale niech im pójdzie na zdrowie!

Jak przywieźli – niedawno – Barneya do schroniska, to pomyślałam, że długo tu miejsca nie zagrzeje. To taki dojrzały kundelek, pewno pięcioletni. Śliczny: nieduży, o kremowej sierści z dodatkiem pieprzu… Wesoły w dodatku i kontaktowy, jak rzadko. I często się uśmiecha…
                       
No właśnie – i tu feler! Zęby ma wystające i kamienia na nich pełno, aż brązowe! I to psuje cały efekt.
Bezogoniaści odwiedzający schronisko zaraz zwracali na niego uwagę, ale potem wpadały im w oczy te zęby… I odchodzili do innych psów.
Mimo wszystko parę dni temu znaleźli się młodzi bezogoniaści, którzy tymi kłami Barneya nie zrazili się. Powiedzieli, ze dadzą sobie z tym radę – nie ma róży bez kolców i barneyów bez wad! A on jest kapitalny! I wzięli go sobie. Kapitalnie!

Trochę wcześniej nasza główna bezogoniasta odwiedzała psy w trzeciej wiacie. Polazłam za nią, bo i tak nie miałam co robić. Ale pod dach nie wchodziłam, tylko położyłam się na rogu, skąd wszystko widać. Pod dachem cień, a ja chciałam powygrzewać się na słońcu, póki świeci.
Zwykle psy na widok tej bezogoniastej szału dostają, bo ją lubią. Ale tym razem panowała cisza. Nawet na nią nie patrzyły, tylko wgapiały się gdzieś za nią… W pierwszej chwili nie zauważyła tego, dopiero gdy zagadała do któregoś psiaka, a on nic, zorientowała się, że coś jest nie tak. Ja to wiedziałam i widziałam już od pierwszej chwili, bo poczułam!
Ta wiata przylega do ogrodzenia, za którym jest las. I pod to ogrodzenie podeszły trzy sarny. Stały sobie, żuły jakąś trawę i popatrywały na psy, a one na nie gapiły się jak zaklęte. Zawsze tak się gapią, gdy sarny podchodzą pod ogrodzenie. Prawie się oswoiły, widzą, że zamknięte psy nic im nie mogą zrobić, co najwyżej, gdy znudzą się patrzeniem, zaczną szczekać – a to niegroźne.
           
Bezogoniasta odwróciła się w końcu i zauważyła sarny. I wszystkie istoty stały długą chwilę nieruchomo. Bezogoniasta powiedziała coś cicho i dopiero wtedy sarny bez pospiechu odeszły sobie w las. A psy zaczęły się witać z bezogoniastą tak, jak to zwykle czynią.

Tak się nimi zajęła, że nie doszła do ostatnich kojców kolejnej wiaty, bo ją odwołali do biura. A tam siedzi właśnie jedna nowa suczka. Jennis ma na imię.
           
Powiadam wam, wielka jak jałówka. Niestara – i śliczna po swojemu: sierść krótka, gładka, biała, z takimi grafitowymi łatami. Rzadkie umaszczenie. I obwisłe uszy. I bardzo przyjazna, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Jakaś niejasna sprawa z nią była. Najpierw zadzwoniła bezogoniasta z nieodległej wsi: przybłąkał się do nas pies, duży taki (i tu dokładnie psa opisała) – zabierzcie go! Nasi wytłumaczyli jej, że z terenu, gdzie ona mieszka, psów nie zabierają, bo gmina nie podpisała umowy ze schroniskiem. I poradzili, by bezogoniasta zgłosiła psa do gminnych urzędników – niech coś ze zwierzakiem zrobią; może podpisali umowę z innym schroniskiem… Bezogoniasta podziękowała i rozłączyła się.
Minęło parę godzin i w schronisku pojawił się młody, energiczny bezogoniasty. I gada: przyjechał z wioski w odwiedziny do ciotki, która mieszka w domku w naszym mieście. No i do tej ciotki przyszedł wielki pies, a ciotka psów się boi i ich nie chce. No to on psa przyprowadza.
Nasza bezogoniasta była akurat mocno zapracowana – zawsze zresztą siedzi w jakichś papierzyskach – zawołała więc pracownika, żeby odebrał psa. Ten pracownik wrócił po jakimś czasie i zdał sprawę z przyjęcia. Gdy zaczął opisywać psa, postawiłam uszy, a nasza bezogoniasta też. Bo co się okazało? Przyjęto właśnie do schroniska suczkę, wypisz, wymaluj taką, o jakiej opowiadała tamta bezogoniasta z nieodległej wioski!
I w ten sposób niedaleka gmina pozbyła się niechcianego psa, a nam przybyła nowa lokatorka. Niezłe, co?
Między psami a bezogoniastymi jest jedna zasadnicza różnica: psy nie potrafią kłamać!

A teraz następna opowieść wolontariusza – o wolontariuszach

           
Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz