Las się dowiedział, że w schronisku dobrze karmią. No to zwierzaki zaczęły wałęsać
się dokoła. Pewnej nocy naszedł nas dzik, ale nie dostał się do środka, więc
tylko przeorał pyskiem kawałek leśnej ściółki za płotem i odszedł
niezadowolony. Była sarenka, ale też nie wlazła… Ptakom łatwiej, więc
przylatują. Różne, nie znam się na nich zbytnio. Polatają, poskaczą, ale widzą,
że dla skrzydlatych mało tutaj specjałów, ot, tyle co i za schroniskiem, no to
tylko powrzeszczą po swojemu i zbierają manatki.
A
parę dni temu do bramy podszedł jeż. Zdeterminowany był, próbował wyważać! Nie
wyszło. Ale szła akurat do pracy jedna z naszych bezogoniastych, zobaczyła go i
wniosła do środka. Zastanowiło ją, co tutaj robi. Jeże to nocne stworzenia, w
dzień powinny spać, a ten na śpiącego wcale nie wyglądał. No to go zabrała,
pewnie chory!
Mamy tutaj za
biurowcem małą wiatkę dla szczególnie wystraszonych i nieufnych szczeniaków.
Tam spokojnie, innych psów nie widać i prawie nie słychać. Akurat była wolna,
więc do niej trafił jeż. Przyjdzie zjawa, obejrzy, sprawdzi – może rzeczywiście
chory!
One ponoć żrą
owady, robaki, ślimaki i inne takie, a tego u nas nie uświadczysz. Dostał więc
podrobionej suchej psiej karmy. No i zamieszkał. Ale chyba nie chodziło mu o
zamieszkanie w zamkniętej wiacie. Nażarł się więc, a potem zaczął szukać
wyjścia z klatki. Łaził dokoła, łaził, a bezogoniaści co jakiś czas do niego zaglądali.
A ja pilnowałam cały czas. Pierwszy raz widziałam takiego żywego, no to byłam
ciekawa.
Jeż dziury nie
znalazł. Ale kratka nie przylegała ściśle do ziemi, więc spróbował się
przecisnąć spodem. Podniosłam wrzask, ale łapać nie próbowałam. Nawet jakbym
się dostała do środka, to ani mi we łbie chwytać łapą czy pyskiem takie
kolczaste coś! Brzuch mu przeszkadzał, bo pełny, ale dał radę. A wiatka prawie
przylegała do płotu. I tam była mała dziura. I jeż do dziury – i do lasu.
Po mojemu to
on wcale nie był chory. Tylko głodny – nocą się widać nie nażarł. A jeże ponoć
o tej porze żrą na potęgę, żeby przytyć, zanim zimą zapadną w długi sen.
Jak przyszedł
zjawa, to iglaka już nie było. I dobrze bezogoniastym! Jak szczekam i alarmuję,
to trzeba reagować!
Pewnego dnia
do schroniska trafił Syriusz.
Mimo, że była
już wiosna, padał śnieg. I w tej śnieżycy jakiś samochód potrącił malca.
Oczywiście, nie zatrzymał się. Znalazła go młoda bezogoniasta, gdy leżał obok
drogi, bo zdążył się odczołgać na pobocze. Zawiadomiła schronisko i nasza
bezogoniasta pojechała na interwencję.
Na miejscu
była już policja. Znali właściciela psiaka, ale pogadać z nim nie szło, bo
leżał w domu i nie był w stanie się ruszyć. On tak ponoć często… No więc
Syriusz – takie imię dostał w schronisku – trafił najpierw do zjaw. Okazało
się, że źle z nim: Był cały potłuczony, a najgorsze, że miał zmiażdżoną
miednicę. Młody zjawa siedział nad nim cała noc i składał mu kostkę do kostki.
I po wielu dniach Syriusz przybył z lecznicy do schroniska.
Jego bezogoniasty ani myślał psa
zabrać, zresztą, nasi bezogoniaści by mu go nie oddali.
Niewielka była
szansa, że kiedyś będzie chodził. Leżał więc w szpitaliku i lizał rany. Ale w
tym małym ciałku była potężna wola przetrwania. No i powolutku zaczął stawać na
nogi! Opiekowała się nim szczególnie jedna z naszych bezogoniastych. I Syriusz
przywiązał się do niej. Wpierw czołgał się za nią, potem kuśtykał, aż w końcu,
po paru miesiącach, zaczął chwiejnie chodzić. Każdy pies w schronisku czuł dla
niego wielki szacunek – silny malec!
A ta nasza
bezogoniasta porozmawiała ze swoim bezogoniastym i adoptowali go. I odtąd
Syriusz miał nowy dom, w który m poczuł się doskonale. Ale w schronisku był
często, bo ta bezogoniasta niekiedy zabierała go z sobą do pracy, a on snuł się
za nią jak cień. Czasem tylko odpoczywał w małej budce, którą mu postawiono
obok wejścia do kuchni. Albo połaził chwilę ze mną…
Niedawno
jednak zostawiła go w mieszkaniu. I po pewnym czasie otrzymała telefon od
swojego bezogoniastego: Czy wzięłaś Syriusza? Bo nie ma go w domu!...
Panika – Syriusz zaginął. Bezogoniasta
zwolniła się zaraz z pracy, żeby biec i szukać psa. Ale ledwo wyszła z biura,
widzi, że drogą do schroniska maszeruje Syriusz. Nie wytrzymał w domu.
Skorzystał z chwili, kiedy drzwi były otwarte i poleciał za swoją panią. A z
ich domu do schroniska jest ładny kawałek drogi! Jak ta kaleka dała radę
dojść?! Ależ się potem cieszyli! Teraz pewnie już codziennie bezogoniasta
będzie go z sobą zabierała do pracy!
Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz