Najpierw będzie o zbiegu okoliczności. Ale takim szczęśliwym, że bardziej nie można!
Jakiś… ech,
nawet nazywać go szkoda!... Zapakował osiem maluteńkich szczeniąt do kartonu i
podrzucił jednym bezogoniastym, którzy mieszkają niedaleko schroniska. Gdy
tylko znaleźli ten kartonik, zaraz przynieśli psiaki do schroniska. Ale takie
malce bez matki mają małe szanse, by przeżyć. Można im dawać startery, czyli
takie papki dla psich niemowlaków, można dawać specjalne mleko, a i tak chorują
często i nieraz bardzo źle się to kończy.
Tylko że te
psiny miały szczęście! Dzień przed ich przybyciem do schroniska trafiła do nas
suczka husky, niedawno po porodzie. I ją ktoś porzucił – przywiązał do cudzego
płotu i zwiał! No to nasi bezogoniaści postanowili dopuścić te szczeniaki do
tej suczki. Pierwszego dnia nic z tego nie wyszło. Dedra powąchała psiaki,
polizała je, lecz karmić nie chciała. Musiały jeść tę sztuczną karmę. Ale
drugiego dnia nasi bezogoniaści zaczęli ją razem ze szczeniakami dopieszczać,
zabawiać, aż wreszcie pozwoliła im ssać! Ależ żarły! Omal jej sutków nie
powyrywały! No więc mruczała, narzekała, ale karmiła!
Wygląda na to,
że wszystko będzie dobrze!
A tego samego
dnia mieliśmy w schronisku Fotoday. To znaczy bezogoniaści mogli przychodzić i
fotografować nas. Ile chcieli i gdzie chcieli. Nasza główna bezogoniasta
ogłosiła to w mediach i no i zaczęło się!
Wpierw jednak
pojawili się uczniowie z jednej ze szkół i przynieśli dary – jedzenie. Całkiem
sporo. I całkiem niezłe! Podziękowaliśmy, jak umieliśmy – głośnym jazgotem i
machaniem ogonami.
Potem pojawili
się różni dziennikarze z gazet, z Internetu i taka ekipa, która robiła materiał
dla „Teleexpresu”.
A jeszcze
później zaczęli się pojawiać zwykli bezogoniaści z aparatami i kamerami.
Fotografowali schronisko i zwierzęta.
Albo w
kojcach, albo na zewnątrz. Jak któryś bezogoniasty chciał, to jeden z naszych
pracowników brał wybranego psa i szli sobie do lasu, albo na pobliską ulicę – i
tam robili zdjęcia. Ze dwudziestu takich fotografujących było.
No i jak
porobili fotki, poszli do domów. Teraz poprzeglądają te materiały i najlepsze,
ich zdaniem, ujęcia, wyślą do nas. A my to ocenimy. I pewnie jakieś nagrody
przyznamy, na stronie zamieścimy i zapewnimy sławę autorom, hauhau!
A wśród tego
całego zamieszania trwało zwykłe, schroniskowe życie, a więc, przede wszystkim,
odbywały się adopcje.
To był dobry
dzień. Do nowego domu na wieś pojechał Nazar, ten owczarek, który ponoć dusił
inne psy. Pisałam o nim niedawno.
Teraz będzie
pilnował podwórza. Z własną budą i kojcem. Jak go znam, poradzi sobie
doskonale!
No i Marlowe
wreszcie znalazł swoich bezogoniastych. Taka miła rodzina przychodziła do niego
w odwiedziny już od pewnego czasu i teraz ostatecznie zdecydowali, że go biorą.
Marlowe ma
obiecane codzienne spacery po mieście. No to przed odejściem zdążył mi
powiedzieć, że będzie nam podsyłał świeże wieści z ulic. Bo Marlowe to jeden z
tych psów, które najlepiej w schronisku umieją pisać! No to trzymaj się,
Marlowe! Mam nadzieję, że będziesz miał takie kolorowe życie, jak ty sam!
Małżeństwo
bezogoniastych ze wsi wzięło Spajkiego!
Będzie
mieszkał w domu, a za dnia latał po dużym podwórzu. No i lasów i łąk też od
czasu do czasu zakosztuje! To niedaleko, więc go pewnie wkrótce odwiedzimy!
A
starsi bezogoniaści zabrali Rexusa. Też do domu na wieś. I też całkiem blisko.
Nie miał dotąd
szczęścia. Jego poprzedni właściciele mieli mnóstwo kłopotów i musieli go oddać
do przytuliska. Stamtąd trafił do nas, ale nie czuł się tu najlepiej. No to
teraz, miejmy nadzieję, odetchnie! Odprowadziłam go do bramy. Minę miał
nietęgą, ale trzymał się. No cóż, poczekamy, zobaczymy!
Na koniec
poszła Gedia. Ładna, niestara suczka z taty owczarka. Porzucona na ulicy i
zgłoszona przez jakąś młoda bezogoniastą.
Trochę lękliwa
i nieufna z początku. Ale jak już do kogoś nabierze zaufania, to się rozkręca,
aż miło! Przyszła po nią para bezogoniastych z dzieckiem. Gedia zamieszka z
nimi w bloku. Nadaje się jak najbardziej!
No i jeszcze
sierściuchy.
Przywędrował
do schroniska jeden bezogoniasty po kotka. Ale jak się rozejrzał, to spodobały
mu się dwa. A że nie mógł się zdecydować, wziął obydwa.
Nigdy nie
pamiętam, jak ten mlekolubny drobiazg nosi imiona. Tak rzadko je widuję… No,
ale niech i się dobrze dzieje!
I wreszcie
jedna dorosła już kocica. Z przejściami. Też nawet słowa z nią nie zamieniłam,
bo albo siedziała w lecznicy u zjaw, albo w naszym szpitaliku.
Z przejściami
sierściuszka. Miała wypadek, gdy jeszcze szwendała się po mieście. Cały tył w
kawałki. Pozrastało się jakoś, ale co rusz się wywracała. No to wreszcie zjawy
poskręcały jej tylną łapkę śrubami i jest lepiej. A w międzyczasie
zainteresowała się nią jedna bezogoniasta. Czekała, aż kotka wydobrzeje i natychmiast
zabrała ją do domu.
W sumie ten
fotoday to był bardzo udany day!
A teraz
opowieść wolontariusza.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytam i nie mogę uwierzyć. Wszyscy wiemy, że za frolika Majka oddałaby duszę diabłu, ale ... żeby iść samej, samiuteńkiej do lasu ... to takie do niej nie podobne. Niby taka mądra a zachowuje się tak nierozsądnie. Dobrze, że ma takich ludzi wokół siebie, którzy zauważyli jej nieobecność i nie pozwolili spędzić samotnie nocy w lesie.
OdpowiedzUsuńA bo suczka, jak młoda, to jej różne pomysły do łba przychodzą. Mi też... Za Doga bym się sama nie przyznała, ale widzieli, opisali, zdrajcy, ech!...
OdpowiedzUsuń