Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 7 kwietnia 2013

WELCOME TO ANIMAL SCHELTER




 Jeszcze jak mieszkałam w schronisku i własną łapą pisałam posty do tego bloga, nieraz opowiadałam, jak wyglądają procedury adopcji, w wyniku których psy i koty trafiają do nowych domów. Ale ani razu nie napisałam, jak wygląda przyjęcie zwierzaka do schroniska. No to pora naprawić niedopatrzenie.
Tyson siedzi z łapami nad klawiaturą i czeka, więc mogę dyktować:
Welcome to animal shelter!

Skarbuś zajechał jak panisko schroniskowym samochodem na plac przed biurowcem. Ktoś wcześniej przywiązał go do betonowego słupa w pewnej wsi, niedaleko dużego klasztoru – i poszedł sobie. Pewnie liczył, że w takim miejscu zdarzy się cud i ktoś psa przygarnie. Ale ktoś tylko zatelefonował i nasi pojechali z interwencją. A Skarbuś to roczniak, mieszaniec brązowy, z ciemniejszymi prążkami, dosyć duży, zresztą, sami zobaczcie…
                       
Jak tylko zajechali, któraś nasza bezogoniasta poszła po obróżkę i smycz i zanim psiak wyskoczył z samochodu, już miał tę obróżkę założoną. I ruszył na pierwszy schroniskowy spacerek. Nie tylko żeby rozprostować kości po podróży i poznać odrobinę terenu, ale przede wszystkim, żeby sobie siknąć.
No to zrobił, co trzeba, a potem bezogoniaści się za niego wzięli. Obejrzeli go sobie, zmierzyli wzrost taką miarką, której używają krawcy, zerknęli mu w dziąsła i w zęby, żeby się zorientować, ile może mieć lat, no i czy paszcza jest zdrowa. Wszystko to zapisywali do zeszytu. Potem specjalnym czytnikiem sprawdzali, czy Skarbuś nie ma wszczepionego chipa – bo zdarza się, że psy są takimi chipami oznakowane i wtedy można szybko znaleźć ich właściciela.
Następnie zaaplikowali mu z  niewielkiej fiolki kilka kropelek na skórę – przeciw pchłom i robakom.
A potem nadali mu imię.
I porobili fotki na schroniskową stronę internetową.
I Skarbuś powędrował do kwarantannowego kojca, gdzie już czekała na niego czyściutka buda, miska z żarciem i wodą… On się kręcił, poznawał nowe miejsce, a bezogoniaści stali przy kojcu i gadali do niego…
Akurat w schronisku był zjawa, więc obejrzał psa dokładniej: waga, zęby, oczy, uszy, ogólne obmacanie…
I dla Skarbusia zaczęła się schroniskowa codzienność.
Oby nie trwała zbyt długo.

Taka codzienność na pewno potrwa w przypadku Wika. Dziwny pies! Trochę szpicowaty, już nie najmłodszy, jasny… Trafił do schroniska zaraz potem, jak strażacy wyłowili go ze stawu w niedalekiej miejscowości. Tkwił w wodzie i nie wyłaził – nie potrafił.
                       
No to wylądował w schronisku i od razu zaczęły się z nim problemy. Jadł i pił tak jakoś przypadkiem, jak gdyby nie zauważał misek – trzeba mu je było podstawiać pod pysk. No to gdy wyprowadziłam się na drugą stronę Mostu, nasi wzięli go na moje miejsce. I dobrze się stało, bo w biurze może być lepiej dopilnowany.
Ale tu też ma kłopoty z koncentracją. Łazi, kręci się dokoła, obwąchuje wszystko, na co trafi i tak niemal bez przerwy… W końcu męczy się. Normalny pies poszedłby do legowiska, ale on kładzie się tam, gdzie akurat stał. A jak go bezogoniaści zaniosą na legowisko – czego nie lubi – zaraz zrywa się i dalej lata po biurze. Póki znów nie padnie.
I załatwia się w każdym miejscu. Gdy rano bezogoniaści przychodzą do biura, często znajdują go leżącego gdzieś na podłodze w kałuży własnego moczu… No to pracują gotowi w każdej chwili sprzątać po Wiku.
Gdy jest spokojniej, nie ma obcych, wystawiają go z biura na dwór – wtedy łazi sobie tu i tam, ale psów w kojcach raczej nie odwiedza. Nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Gdy do biura trafiła też Kropka, dojrzała, mała suczka wymagająca również szczególnej opieki – Wik warczał na nią i chciał gryźć. Trwało trochę, zanim do niej przywykł.
                       
Teraz sąsiadują z sobą – na korytarzu biura stoją obok siebie ich legowiska. Ale tak się jakoś porobiło, że Kropeczka woli leżeć na posłaniu Wika, a on – gdzie popadnie…
Gdy go zawołać, to przyjdzie, ale na inne komendy nie reaguje. Zjawy badały go na wszystkie strony. Troszkę niedowidzi, ale poza tym wszystko wydaje się być w porządku. Pies zdrów. Tylko z tym kojarzeniem nie za bardzo… Czy mu się poprawi?...

4 komentarze:

  1. znam jednego człowieka co nie czuje łaknienia i cały dzień mógłby nie jeść.czasem sobie przypomina.coś tam się nie wytwarza i cały mechanizm rozregulowany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha-u! Ja tam jestem zwykła suczka, która w dodatku niedawno zdechła i na medycynie się nie znam. Ale: coś, co się trafia u bezogoniastych, wcale nie musi tak samo przebiegać u psów. Zjawy, które badały Wika przypuszczają, że on musiał kiedyś mieć zapalenie móżdżku i zostało mu po tym trwałe uszkodzenie i upośledzenie pewnych funkcji tego narządu. I stąd to wszystko... Możliwe, że coś przestało być wytwarzane, ale co - tego już nie wiem... W każdym razie dzięki za sugestię. Nasi bezogoniaści pogadają ze zjawami na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój staruszek też tak miał na początku jak WIk. Słabo widzi (chociaż jak się coś je to DOSKONALE potrafi ruszać głową w ślad za ręką...), może to dlatego. W każdym razie - jak go wzięliśmy, to chodził. Całymi dniami chodził, truchtał. Od balkonu, do kuchni po drugiej stronie mieszkania. Jakby nie mógł sobie znaleźć miejsca, ale przecież kosz miał i nawet bardzo szybko do niego wlazł i się położył. Tylko, że to leżenie trwało minutę. I znów chodził. Tak było przez kilka tygodni. Przyznam - denerwowało to trochę, ale wiedzieliśmy, że musi się poukładać wszystko. Ledwie się kładł a ktoś przeszedł albo stuknął - znów Blues był na nogach i znów chodził... Teraz już tylko powoli spaceruje jak mnie szuka, ale bywa, że przychodzę do kuchni a Blues stoi wpatrzony w lodówkę albo szafkę. Może myśli, że to ja? Jak go dotknę, to bardzo się cieszy, że mnie znalazł :D Wtedy się "odwiesza". Ostatnio byliśmy z nim w hotelu 3 dni, miał swój kosz, ale też potrafił stanąć na środku pokoju i stał gapiąc się w ścianę albo nie wiem w co. Wiedział, gdzie jestem, ale stał. W końcu ile można stać? Kładł się tam gdzie stał - zazwyczaj w najmniej odpowiednim miejscu. Może Wik musi się też trochę oswoić? Uspokoić? Może przywyknie i będzie mniej rozkojarzony :) Życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. ach, no i to jedzenie... Jak jesteśmy w domu, to stawiam miskę przed psem i Blues najcześciej je. Bywa jednak, że postawię i wyjdę a on idzie za mną, bo jej nie zauważy. Zaprowadzę z powrotem i zje. Bywa, że prowadzę tak kilka razy. Jak nie chce - to nie zmuszam, bo i tak nic nie mogę mu dać innego - ma chorą wątrobę. Ale ja nie o tym :)
    Jak jesteśmy u mojej mamy - ona ma dwa psy, z tego jeden znajda zjada WSZYSTKO wyciągając nawet innym psom z pyska - to staram się, żeby jednak Blues od razu zjadał co dostał, bo Kajtek nie będzie się patyczkował ;) I często jest tak, że miskę ma przed nosem, ale nie je. Dam mu z ręki pod nos - zje. Z miski nie zje. Nie wiem czy jej nie lokalizuje? Zwis systemu jakiś? ;)
    Może to też wina tego rozkojarzenia i chodzenia w te i we wte...

    OdpowiedzUsuń