Kropeczka
wytoczyła się z biura, żeby: a) odszczapluszczyć się; b) odkasztanić się; c)
porozglądać się; d) porobić coś, bo nuuuudrno! Ileż można w biurze patrzeć na
bezogoniastych biurowych, którzy gadają ze sobą, z telefonami, z interesantami,
z komputerami, a dla biurowego psa ani chwili czasu nie mają? No więc wylazła,
zrobiła, co miała i przykolegowała się do jednej bezogoniastej, która szła
akurat uzupełniać psom wodę w miskach. Woda w miskach chlup chlup, tłuszcz w
Kropeczce analogicznie i tak od kojca do kojca. Aż tu w jednym siedzi ktoś –
nowy! Kropeczka zerknęła, a ten nowy wydał głos, cytuję: Hau!
Słonina w
zasadzie latać nie potrafi, ale ta w Kropeczce jak najbardziej!...
I tak
Kropeczka po raz pierwszy – i ostatni, jak na razie – spotkała się z
Muchomorkiem. To taki biały w czarną łatą, w kwiecie wieku bulterier. W
schronisku znalazł się niedawno, przywieziony z jednego z pobliskich przytulisk
dla psów.
Dostał w życiu
za nieswoje. Jest cały obolały, w strupach, ma grzybicę skóry i zwyrodnienie
stawów. A przecież ma dopiero pięć lat! Jakieś nagniotki czy odciski paskudne
ma na kolanach – musiał bardzo długo leżeć na gołym betonie. No i albo uciekł
komuś, albo został wyrzucony. Jeśli to pierwsze, to wcale się nie dziwimy.
Jeśli drugie – to ten, kto go wywalił, zrobił mu przysługę. Nawet w schronisku
będzie mu chyba lepiej niż u dawnych właścicieli.
Muchomorek
bezogoniastych akceptuje, choć ostrożnie. Natomiast z innymi psami nie chce
mieć nic do czynienia, przynajmniej na razie. Robi minę: nie podchodź, bo krew
się poleje! Stąd niezbyt miłe przywitanie Kropeczki. Dobra, niech odtaje. Potem
się zobaczy, czy wciąż będzie taki nietowarzyski.
Całkiem inna
jest za to Tolka. Trzylatka w typie owczarka, choć jak się jej dobrze
przyjrzeć, to ma w sobie coś z dzikiego wilka. Błąkała się po jednym z
miejskich parkingów i tam ją nasi zwinęli.
Ludzi się nie
boi, od psów nie stroni. Chce dobrze żyć i z jednymi, i z drugimi. Za przysmaki
połowę sierści by oddała! Za czochrania i głaskanie również. Ale ma mankament.
Obroży i smyczy nie zna i nie znosi. Nasz bezogoniasty chciał jej zrobić
zdjęcia, więc próbował wyprowadzić ją w kojca. Ani się obejrzała, już miała
założoną obróżkę, ale gdy tylko wpiął jej smycz, padła i nie chciała się ruszyć
z miejsca. Złapała smycz w paszczę i zaczęła wściekle gryźć i powarkiwać.
Nie kijem go,
to pałką! Bezogoniasty spróbował suczkę wynieść na zewnątrz. No to ona go chap!
I krew się polała! Bezogoniasty przez chwilę przypominał Kropeczkę po spotkaniu
z Muchomorkiem, ale szybko się opamiętał i wrócił. A Tolce zrobiło się głupio i
zaczęła przepraszać.
Ostatecznie ma
zdjęcia, ale zrobione w kojcu.
A teraz czeka
ją nauka obrożowania i smyczowania. Ciekawe, jak długo potrwa.
A propos
fotografowania. Nasze psy miały się fotografować z Budką Suflera. Ponoć bardzo
sławną. No to wszyscy byliśmy ciekawi, co to będzie za budka i jaki jest ten
Sufler. Chyba jakiś malec, skoro nie ma budy, tylko budkę. Ostatecznie na tę
sesję zdjęciową pojechali tylko Arni i Spajdi. Ale żadnego Suflera nie
zobaczyli, budki też nie, tylko zwykłych bezogoniastych. O, takich:
Ale to tak na
marginesie. Są ważniejsze sprawy. Na przykład ta z Tofinem. Dawno nic już o nim
nie było na tym blogu. A on, niestety, ciągle sprawia problemy, chociaż tyle
lat już tutaj siedzi. Od zawsze unikał bezogoniastych. Gdy przychodzili, by
posprzątać, albo przynosili jedzenie, Tofin chował się do budy. Podobnie jak
jego towarzyszka z kojca, Melisa.
O obroży i
smyczy – zapomnij. I jedno, i drugie czując , że się im to zakłada, natychmiast
robiły mustanga, to znaczy wierzgały to przednimi, to tylnymi łapami, albo
wszystkimi na raz, tarzały się po ziemi i wydawały końskie wrzaski: I-hauhau!
I-hauhau! I zęby szły w ruch. W efekcie – zero spacerów.
Znalazła się
jednak pewna wolontariuszka, która uparła się, że je oswoi. Razem z nasza
główną bezogoniastą spędzały z Tofinem i Melisą wiele czasu. I powolutku szło
ku lepszemu. Po pary tygodniach oba psy poszły wreszcie na wybieg. To był szok.
Melisa lepiej zniosła swobodę. Tofina zamurowało. Gdy suczka podeszła do niego
w pewnej chwili, próbował się w niej schować! Musiała wiać. No, ale pierwsze
kroki zostały zrobione.
Tyle, że ta
wolontariuszka, której Tofin zaufał, przestała przychodzić. A Melisa znalazła
sobie dom i odeszła ze schroniska.
I zaczął się
regres. Tofin znowu zagresywniał i stał się nieufny.
Aż ostatnio
nasza główna bezogoniasta straciła cierpliwość. Wzięła się za Tofina. Z jeszcze
jedną bezogoniastą ubrały kundla w szelki, przypięły smycz, narzuciły na
zwierzaka koc i wyniosły na wybieg. Tofin darł się, szamotał, aż został
wypuszczony na łąkę, na trawę, na swobodę… Spędził na wybiegu pół dnia.
Kiedy przyszła
pora powrotu do kojca, procedura się powtórzyła: tylko bez koca, z samą tylko
smyczą. Oczywiście znów zaczęła się corrida. Bezogoniaste złapały Tofina z
przodu i z tyłu – i do góry! Podniosły, ale tym razem pies się wywinął – i
haps! I krew się polała. Dostało się naszej głównej bezogoniastej. Ale nie
wypuściła Tofina! On ją żarł, ona niosła.
Takie operacje
wynoszenia na wybieg – póki Tofin nie zaakceptuje smyczy - mają się odbywać częściej – i do skutku.
Zobaczymy, jak to pójdzie. Tu u nas jest sporo bezogoniastych do pogryzienia!
No, tośmy sobie dzisiaj popisali. Biedny
Tyson! To jeszcze tylko kolejny odcinek „Psichdziejów” i fajrant!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz