- Majka?
- Co?
- A dlaczego, jak piszę, to piszę jedno u
jak u a drugie u jak ó?
- Bo bezogoniaści tak wymyślili.
- Ale dlaczego?
- Dlaczego, dlaczego!... Żeby ciemnoty miały
kłopoty, dlatego!
- Hau! Sama nie wiesz!
- Wiem doskonale, ale teraz nie czas, żebym
cię zasad pisowni uczyła! Zaraz muszę wracać za Most, a do pisania dzisiaj
całkiem sporo, więc nie gadaj, tylko pisz!
- No dobra, dobra, dyktuj!
Niedziela jak
niedziela. Tym się różni od innych dni, że odwiedzających więcej i wolontariuszy
też. I więcej psów wychodzi na spacery. Ale poza tym – dzień jak co dzień.
Psy
nakarmione, kojce wysprzątane, część zwierzaków ciągnie wolontariuszy po lesie,
po wybiegu też się jakieś kręcą… Południe blisko.
I nagle
telefon i nasi bezogoniaści muszą jechać na interwencję. Do pobliskiej wsi. Tam
przy drodze leży niepozorny kundelek. Samochód trzasnął go w łebek. Padł i
odczołgał się jakoś na pobocze. A litościwa dusza osłoniła go parasolem od
słońca i zawezwała naszych. No to ostrożnie do samochodu i w te pędy do zjaw.
Żeby się nie wykrwawił. Od razu widać, że jest kiepsko. Oderwana warga, złamana
szczęka, uszkodzony błędnik i jeszcze jakieś neurologiczne zmiany. Ma oczopląs,
zupełnie nie panuje nad oczami…
Został w
lecznicy. I chyba nieprędko dojdzie do siebie…
Nasza główna
bezogoniasta miała wolne, ale wpadła do schroniska na chwilę, bo coś tam… I
została, jak zwykle. Zaczęła wyprowadzać psy na spacer. Wpierw wzięła Tinę, o
której niedawno pisaliśmy.
Biedna, stara
suka z kociarni, w której teraz mieszka, wyszła jeszcze żwawo. Przez schronisko
przemaszerowała z podniesionym ogonem, ale ledwo znalazła się za bramą –
zwolniła. Odezwał się ból w schorowanych stawach. No więc człap człap
kilkadziesiąt kroków i usiadła. Wstała, znów kilkadziesiąt kroków, i znów
siadła, na dłużej… Nie było sensu dalej maszerować. Podreptała jeszcze pod
krzaczek, a potem krok za krokiem z powrotem do schroniska. Ech…
Potem nasza
bezogoniasta wyprowadziła Gandalfa. To ciągle jeszcze trudny pies, z humorami.
Może capnąć. Młodsi wolontariusze nie mogą się do niego zbliżać, starsi –
ostrożnie. Właściwie tylko paru bezogoniastych wyprowadza Gandalfa na spacer
bez problemów.
Za to, gdy już
wyjdzie, to szał radości. Cały czas biegiem: w przód, w tył, dookoła… Kręci
bezogoniastą jak bąkiem. A najfajniej złapać coś do pyska, jakiś patyk,
najlepiej niemały, stosownie do rozmiarów paszczy, albo starą plastikową
butelkę, która trzeszczy i szeleści w zębach. I wypuścić. I hyc, potężnym
skokiem naprzód, i zaryć się łapami w leśne poszycie, aż igliwie pryska, i
następny patyk do paszczy. Potem drzewko zaznaczyć, obwąchać parę tropów i
galop! Krótki, na ile smycz pozwala. I dookoła…
I wszystko od
początku.
Gandalf
wychodzi rzadziej niż inne psy. Za to na dłużej. Wraca uchachany i przez dzień,
dwa jest, że do rany przyłóż… Dla silnego bezogoniastego lubiącego ruch byłby
psem idealnym. No cóż, może znajdzie takiego.
Gdy Gandalf
wracał ze spaceru, minął w bramie parę młodych bezogoniastych, którzy właśnie
adoptowali Szacha, drobnego, czarnego sierściucha.
Nie posiedział
w schronisku długo. A trafił do nas z ogródków działkowych razem z innym kotem,
białym Matem. Na Białasa szybciej znaleźli się chętni. No, ale tylko o kilka dni.
A teraz i Szach znalazł so0bie bezogoniastych. Udało ci się, mlekopiju! Niech
ci się wiedzie na nowych śmieciach!
W tym czasie
schroniskowy samochód zdążył już zrobić kolejny kurs interwencyjny. I przywiózł
do razu dwa psy z jednej niedalekiej wioski. O jednym wiedzieliśmy, że
przyjedzie: to Fiona, dawna mieszkanka schroniska. Może rok temu wziął ją jeden
bezogoniasty, który zobowiązał się w umowie, że suczkę natychmiast
wysterylizuje. Oczywiście, nie zrobił tego. W dodatku wyjechał za granicę, a
zwierzaka zostawił u znajomych.
Różnymi
drogami wieść o Fionie dotarła do schroniska i nasi pojechali. Zastali Fionę
przykutą łańcuchem do czegoś, co udawało budę. Na ziemi leżała drewniana paleta
z kawałkiem gąbki. To była niby podłoga. Dwie inne palety postawione po bokach
ba sztorc tworzyły ściany. Leżał na nich, jako dach, stary dywan… I tyle.
Dookoła pełno potłuczonego szkła, jakieś rozbite żarówki, ułamki cegieł…
Bezogoniaści,
którzy tak opiekowali się Fioną byli autentycznie zdziwieni. O co chodzi?
Przecież suczka ma tu dobrze, napojona, nakarmiona, biedy nie cierpi… Polubiła
nas a my ją! Że łańcuch? Przecież można spuścić!...Dlaczego chcecie
zabierać?!...Wyglądali na naprawdę przejętych. No to uzgodniono, że jeśli
znajdzie się dla Fiony porządna buda z sensownym kojcem, to będą mogli zabrać
ją z powrotem ze schroniska. I na tym stanęło. Ano, zobaczymy!
Kilkaset
metrów dalej przy walącym się już pustostanie, wegetował inny pies. Karmili i
poili go sąsiedzi. Właściciela widzieli ostatnio jesienią ubiegłego roku.
Łańcuch, do którego pies był przykuty, zdążył już zdrowo zardzewieć. Nasi
natychmiast wezwali lokalną policję, spisali protokół, a psa do samochodu i do
schroniska.
Tak trafił do
schroniska Łatek. Najpierw nażarł się do nie możliwości – i nic dziwnego, nasze
codzienne papu to dla niego niespotykany rarytas. I w efekcie dalej …ał niż
widział. Nie szkodzi, przejdzie mu. Jest inny problem. Nie ma tu u nas piesków
salonowych, ale te, które są po sąsiedzku z Łatkiem ledwo zipią – Łatek
śmierdzi pod niebiosa! I znów nic dziwnego. Nikt go przecież nie kąpał, a jak
się siedzi miesiącami w jednym miejscu, które nie jest sprzątane, to… Nie
trzeba chyba wielkiej wyobraźni, co?...
Ano, czeka nas
niedługo gruntowne pranie!
Potem niedziela
się skończyła.
na samą myśl o tym, jak ludzie traktują zwierzęta kręci się łezka w oku :( jeden dzień kochający pupilek, a na następny dzień już bezdomny psiak:( ludzie, przemyślcie swój zakup zwierząt, bo to nie zabawka na 5 minut, to zwierzę też ma uczucia...
OdpowiedzUsuńPewnie! Taki napis: Ludzie, zastanówcie się, zanim weźmiecie zwierzę do domu! - powinien wisieć przed każdym schroniskiem. Wielkimi literami napisany. Ale nie można: poobrażaliby się, bo to sugeruje, że nie myślą. No więc nie ma napisów, a oni nie myślą. I tak już jest. (Oczywiście, nie wszystkich to dotyczy!)
OdpowiedzUsuńWiesz Maja, bardzo lubię Twój humor..szkoda że nie zdążyłam Cię lepiej poznać.
OdpowiedzUsuńEee tam! Przesadzasz. I chyba bujasz trochę. Bo mnie, co prawda, już niby nie ma, ale mój duch lata po schronisku. I raz go nawet zauważyłaś: zerknęłaś, zrobiłaś delikatną rybkę, pokręciłaś głową i pomyślałaś: "Nie, takich ślicznych duchów nie ma!". I poszłaś dalej gdzieś tam...
UsuńNo to na drugi raz, jak mnie zobaczysz, to stań i zagadaj!
http://dachowykot.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPopatrzyliśmy, a jakże. I ślad zostawiliśmy! Pozdrawiamy!
Usuń