U nas miał na imię Argon. Jak poszedł do
nowego domu, dostał też nowe imię – Blues. Co jakiś czas mieliśmy od niego
wiadomości. I zdjęcia. Dobrze trafił…
A niedawno…
„Dzień Dobry...
Rok temu (plus tydzień) przyjechaliśmy do Was i powiedzieliśmy, że
chcemy psa z małą szansą na adopcję. Staruszka. Wzięliśmy 11-letniego (a może
więcej...) Argona. Prawie niewidomy, prawie głuchy, z chorą wątrobą, po
przebytej grzybicy, więc z małą traumą, jeśli chodzi o pielęgnację łap czy brzucha.
Nauczyłam go wchodzić po schodach; pokazałam, że nikt mu w łapy czy
pachwiny nic nie zrobi, że nie trzeba od razu zjadać każdej napotkanej białej
chusteczki czy szmatki, żeby przypadkiem go nie chcieli przemywać... Daliśmy mu
radość z biegania po łące przy bloku, ze spotkań innych psów... Często musiałam
mu pokazywać inne czworonogi, żeby w porę się z nimi przywitał zanim przejdą...
Tak się cieszył z każdego nowego zwierzaka obok...
Tak się cieszył z każdego zauważonego pomachania do niego, bo nie słyszał
wołania... Tak lubił, jak się go czasem szturchnęło, kiedy stał i gapił się w
ścianę. Cieszył się, że ktoś go znalazł... Nawet jeśli to było osiemnasty raz w
tym dniu...
Wzięliśmy tego Staruszka dla niego. Nie dla nas. Dla niego, żeby nie
był sam. Może dawno by go już nie było... Wiedziałam, że ta chwila nastąpi,
wiedziałam od początku, że czasu jest mało...
Leczyliśmy mu wątrobę, kręgosłup. Potem tylko wątrobę, bo leki na stawy
obciążały za bardzo organizm. Jeździliśmy na kontrole i badania. Gotowałam mu
jedzenie albo dostawał Hepatic. Nie dostawał nic ze stołu, ani okruszka.
Miesiąc temu miał robione badania. Wątroba była w kiepskim stanie,
nerki też nie miały idealnych wyników. Pisałam wtedy, że zostawia mokre plamy
na legowisku. Dostał dwa rodzaje leków, plus ciągle dawany Esseliv. Niestety, w
ciągu tego miesiąca jego stan się pogorszył. Pił bardzo dużo. Przed posiłkiem i
po, przed spacerem i po, bardzo często. Jego posłanie było mokre kilka razy
dziennie i to nie były już małe plamy. Czasami, jak stał, to po chwili leciał
na jedną stronę.
Rozmawiałam dzisiaj z weterynarzem. Żadne leczenie nie dawałoby
gwarancji, tym bardziej, że mimo leków było gorzej. Pamiętam, jak to było kiedyś
z Elwoodem. Nie wiem czy żałuję, że cztery dni walczyliśmy o życie, jeździliśmy
z nim na kroplówki, bo przecież zaraz wstanie i pobiegnie, bo przecież nic mu
nie jest, będzie żył. Nie chciałam Bluesia leczyć na siłę, dla siebie, nie
mając żadnej pewności... dodając mu stresu na koniec...
Daliśmy mu rok. Wesoły, ciepły, kochany. Tylko - albo aż rok...
Wiedziałam o tym, wiedziałam że tak to się skończy a mimo wszystko siedzę i
ryczę jak bóbr. Czy mając psa 15 lat, od szczeniaka z myślą, że będzie żył
wiecznie, czy mając psa rok, żeby zapamiętał tylko dobre rzeczy… nie można się
na to nijak przygotować. Można się łudzić, że człowiek jest przygotowany...
Prośba do Mai... Jak zobaczy za Mostem łaciatego kudłatego kundla
gapiącego się w jeden punkt... niech go trąci nosem, on się tak strasznie
ucieszy...
Magda”
Widziałam, trąciłam… Tu nic go nie boli.
Poszczekaliśmy chwilę i pognał. Spieszył
się…
Więc siedząc w mieszkaniu wsłuchaj się
dobrze w ciszę. I rozglądaj się, gdy chodzisz po drogach, którymi spacerowałaś
z Bluesem. Może…
Maju, ja go ciągle słyszę. W nocy mi się raz wydawało, że się otrząsa, na pewno też często stoi w kuchni ;) Elwood był indywidualistą. Może ze dwa dni wracał w mostu i już go nie było. A ja do tej pory nie mogę oglądać jego zdjęć, bardzo mi szkoda. Blues okazywał radość na każdym kroku, był przywiązany do mnie. Może dlatego co chwilę gdzieś mi się wydaje, że jest.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że ten list wywoła takie poruszenie, w sumie chyba 50 polubień, ze 30 udostępnień... Może dzięki temu chociaż jeden Staruszek dostanie szansę.
a na tym pierwszym zdjęciu wygląda jak z komiksu :D wielki nochal i jedno oko większe ;) Wtedy akurat mu trochę głowę ostrzygłam :D
UsuńNie wydaje Ci się, że jest. Bo on jest, po prostu. W ogóle z psami to jest tak: najpierw sobie żyje, a potem odchodzi na drugą stronę Mostu. Ale dalej jest. Jest tak dlugo, jak długo ktoś o nim pamięta. Jak ktoś pamięta mniej, to i pies jest mniej. A jak ktoś nie pamięta już w ogóle, to i psa nie ma w ogóle... Ani po jednej, ani po drugiej stronie Mostu...
UsuńA że Twój list wywołał poruszenie, to dobrze. Może rzeczywiście inny SMS dostanie dzięki temu swoją szansę... Tylko jakby trochę gorzko, że szczęście jakiegoś Staruszka trzeba czasem okupić odejściem innego... Ale ja nie jestem obiektywna...
Teraz za to weselej: komiksowe ujęcie Bluesa na pierwszym zdjęciu i Twoja o tym uwaga nasunęły nam tutaj pomysł - może rzeczywiście stworzyć komiks o Bluesie? Jeszcze żaden nasz pies nie stał się bohaterem komiksu, to może byłby ten pierwszy raz? Tylko musimy mieć jak najwięcej materiałów o nim. No to jeśli znadziesz parę chwil na wspomnienia rzeczy drobnych i większych dotyczących Bluesa, to napisz do schroniska. Nie musisz się spieszyć...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńojej :( zbeczałam sie
OdpowiedzUsuńBuuuu... No to najpierw pobeczeć trochę, a potem pomagać staruszkom. Tak jak tylko uznasz za stosowne. Nam tu, po drugiej stronie Mostu, już to niepotrzbne, ale tym, którzy ciągną jeszcze jakoś swoje cztery łapy potrzebne oj, bardzo!
Usuńwspaniały, cudowny tekst, wspaniała przyjaźń i mega serce dla psiaka... To jest dopiero przede mną i choć liczę na to, ze wiele czasu jeszcze ze sobą spędzimy, to już myślę o tym, jak ja to zniosę... Bo nie wyobrażam sobie dnia, gdy GO nie będzie... doprowadziliście mnie do łez, ale to dobrze, to znaczy, ze jeszcze czuję...
OdpowiedzUsuńJeden mądry bezogoniasty powiedział kiedyś: Żegnać się, to jakby trochę umierać. Jest i w drugą stronę: Umierać, to jakby żegnać się na trochę. Takie myślenie pomaga. My tu, po drugiej stronie Mostu, wiemy o tym najlepiej.
Usuń