Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 16 czerwca 2013

I PRZYJEMNE, I POŻYTECZNE…

Oj, naganiałam się ostatnio! Za Most i z powrotem do schroniska, za Most i z powrotem… Bo i tam się działo, i tutaj… O tych sprawach zamostowych na razie pisać nie będę, może kiedyś. A teraz o tym, co wydarzyło się w schronisku.
Nie, źle to ujęłam! Nie w schronisku, ale z pomocą schroniska.
Otóż w podmiejskim ośrodku sportowym zorganizowano Piknik Zdrowia. No i zaproszono tam również nas, schroniskowych… A nasi bezogoniaści nosili się od tygodni z pomysłem, by zorganizować coś, co się nazywa dogwalking, czyli spacer z psami. Jako próbę. Potem bowiem chcą przeprowadzić pierwsze w naszym mieście prawdziwe zawody w dogtrekingu. Czyli właściwie to samo, ale w formie rywalizacji, na czas i na dłuższej trasie… No więc zdecydowali, że ten dogwalking zorganizują właśnie na tym pikniku.
Zaraz zaczęło się wybieranie psów, które będą reprezentować schronisko. Stanęło na tym, że  pójdą pod opieką wolontariuszy Joszko
                       


Fazi
                       
i Słowian.
                       
Natomiast Hejdi i Kręcioł, będą rozbili atmosferę, uczestniczyli w kweście (a co, jak jest okazja i zgromadzenie bezogoniastych, to zawsze warto pokwestować i zdobyć parę groszy na bezdomne psy!) i w ogóle prezentowali się z dumą i zachwytem!

                       
No i tu obraził się Tyson, bo bardzo mu zależało, żeby pójść w tym dogwalkingu. I stwierdził kategorycznie, że pazurem nie ruszy, żeby tę imprezę opisać. I chciał nie chciał, musiałam dyktować komu innemu… Tak, tak, sierściuchu, o tobie mowa! Tylko się nie nadymaj, bo i tak twojego imienia nie wymienimy[1].
Na Pikniku zebrało się sporo ludzi, ale mogło być więcej, gdyby nie pogoda. No i działy się różności. Były różne stowarzyszenia zajmujące się sprawami zdrowia, byli bezogoniaści lekarze, badali słuch, kręgosłupy i inne części, jeśli ktoś był chętny…
Było też stoisko z karmą dla zwierzaków i poradami, co czworonogi mają jeść, żeby mieć kondycję i śliczną prezencję… takie tam…
                       
Nasi bezogoniaści na swoim stoisku rozmawiali z gośćmi o pielęgnacji psa, o jego żywieniu, o tym, jak zwierzaki chronić przed kleszczami, pchłami i innymi pasożytami. I o tym, że należy zbierać psie odchody w czasie spacerów… I w ogóle wszystko, co dobrze wychowany bezogoniasty powinien wiedzieć o psach i kotach.
A na zakończenie był ten dogwalking. Zgłosiło się dwanaście psów z opiekunami. Raczej takie większe zwierzaki. W różnym wieku. Nim pies ruszył na trasę, musiał pokonać krótki tor przeszkód: przejść po równoważni i przeskoczyć płotek (różnie wychodziło, oj, różnie!). A potem już marsz. Około pięciu kilometrów, według mapy, którą dostał każdy uczestnik. Psy szły na smyczach, a ich bezogoniaści mieli z sobą pojemniki z karmą i wodą na wypadek, gdyby psu zachciało się coś skonsumować i nabrać sił.
          
W czasie marszu należało trafić do pięciu punktów kontrolnych, gdzie odnotowywano przybycie psa i gdzie trzeba było się wykazać. Na przykład odpowiedzieć na jakieś pytanie związane z psami, albo udzielić pierwszej pomocy człowiekowi[2] albo wykonać jakieś zadanie zręcznościowe. Za to wszystko dostawało się punkty. Ci, którzy zdobyli punktów najwięcej, dostawali nagrody. Pierwsza nagroda to było wypasione legowisko dla psa, druga – odblaskowa obroża ze smyczą, a trzecia – komplet do zbierania psich kup. Takie drobiazgi, raczej symboliczne…
          
Tylko zanim doszło do rozdania nagród, rozdźwięczał się telefon alarmowy: ktoś zgubił się w lesie. Mimo mapy. No i nasza ekipa techniczna pojechała, znalazła zaginionych i naprowadziła na właściwą trasę.
Poza tym kłopotów nie było.
I po dwóch godzinach z hakiem dogwalking się skończył i wszyscy wróciliśmy do schroniska.
Całe towarzystwo się rozszczekało, wszystkie nosy przyklejone do ogrodzeń kojców, tylko Tyson wlazł do budy i udawał, że nie słucha.

A trochę wcześniej przyjechały do schroniska bezogoniaste, które od kilku lat robią w mieście, które się nazywa Bytom Odrz. imprezy, z których dochód przeznaczony jest dla psów w naszym i jeszcze jednym schronisku. W tamtym roku zrobiły całodzienną zabawę w miejscowym domu kultury, w tym – trochę skromniej – w szkole. A w efekcie przywiozły nam zebrane dary: karmę specjalistyczną, koce, drobiazgi różne i trochę tego, co nie śmierdzi.
Czasem pies nawet nie wie, co ma szczekać z wdzięczności!
          

Żeby i w innych miastach tak!...




[1] Przy okazji – ciężko szczekać, ale sprawiedliwość oddać trzeba (choć jedynie w przypisie i drobnym drukiem): niektóre sierściuchy piszą lepiej od psów! Prawie bez błędów. Gdzie i kiedy się nauczyły? Pojęcia nie mam.
[2] Ale nie takiemu prawdziwemu, tylko fantomowi, no, takiej lalce… Prawdziwych bezogoniastych było jednak trochę szkoda… No bo jak się zniszczy przy udzielaniu tej pierwszej pomocy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz