Oj, naganiałam się ostatnio! Za Most i z
powrotem do schroniska, za Most i z powrotem… Bo i tam się działo, i tutaj… O
tych sprawach zamostowych na razie pisać nie będę, może kiedyś. A teraz o tym,
co wydarzyło się w schronisku.
Nie, źle to ujęłam! Nie w schronisku, ale z
pomocą schroniska.
Otóż w podmiejskim ośrodku sportowym
zorganizowano Piknik Zdrowia. No i zaproszono tam również nas, schroniskowych…
A nasi bezogoniaści nosili się od tygodni z pomysłem, by zorganizować coś, co
się nazywa dogwalking, czyli spacer z psami. Jako próbę. Potem bowiem chcą
przeprowadzić pierwsze w naszym mieście prawdziwe zawody w dogtrekingu. Czyli
właściwie to samo, ale w formie rywalizacji, na czas i na dłuższej trasie… No
więc zdecydowali, że ten dogwalking zorganizują właśnie na tym pikniku.
Zaraz zaczęło się wybieranie psów, które
będą reprezentować schronisko. Stanęło na tym, że pójdą pod opieką wolontariuszy Joszko
Fazi
i Słowian.
Natomiast Hejdi i Kręcioł, będą rozbili
atmosferę, uczestniczyli w kweście (a co, jak jest okazja i zgromadzenie
bezogoniastych, to zawsze warto pokwestować i zdobyć parę groszy na bezdomne
psy!) i w ogóle prezentowali się z dumą i zachwytem!
No i tu obraził się Tyson, bo bardzo mu
zależało, żeby pójść w tym dogwalkingu. I stwierdził kategorycznie, że pazurem
nie ruszy, żeby tę imprezę opisać. I chciał nie chciał, musiałam dyktować komu
innemu… Tak, tak, sierściuchu, o tobie mowa! Tylko się nie nadymaj, bo i tak
twojego imienia nie wymienimy[1].
Na Pikniku zebrało się sporo ludzi, ale
mogło być więcej, gdyby nie pogoda. No i działy się różności. Były różne
stowarzyszenia zajmujące się sprawami zdrowia, byli bezogoniaści lekarze,
badali słuch, kręgosłupy i inne części, jeśli ktoś był chętny…
Było też stoisko z karmą dla zwierzaków i poradami, co czworonogi mają
jeść, żeby mieć kondycję i śliczną prezencję… takie tam…
Nasi bezogoniaści na swoim stoisku
rozmawiali z gośćmi o pielęgnacji psa, o jego żywieniu, o tym, jak zwierzaki
chronić przed kleszczami, pchłami i innymi pasożytami. I o tym, że należy
zbierać psie odchody w czasie spacerów… I w ogóle wszystko, co dobrze wychowany
bezogoniasty powinien wiedzieć o psach i kotach.
A na zakończenie był ten dogwalking.
Zgłosiło się dwanaście psów z opiekunami. Raczej takie większe zwierzaki. W
różnym wieku. Nim pies ruszył na trasę, musiał pokonać krótki tor przeszkód:
przejść po równoważni i przeskoczyć płotek (różnie wychodziło, oj, różnie!). A
potem już marsz. Około pięciu kilometrów, według mapy, którą dostał każdy
uczestnik. Psy szły na smyczach, a ich bezogoniaści mieli z sobą pojemniki z
karmą i wodą na wypadek, gdyby psu zachciało się coś skonsumować i nabrać sił.
W czasie marszu należało trafić do pięciu
punktów kontrolnych, gdzie odnotowywano przybycie psa i gdzie trzeba było się
wykazać. Na przykład odpowiedzieć na jakieś pytanie związane z psami, albo
udzielić pierwszej pomocy człowiekowi[2] albo wykonać jakieś
zadanie zręcznościowe. Za to wszystko dostawało się punkty. Ci, którzy zdobyli
punktów najwięcej, dostawali nagrody. Pierwsza nagroda to było wypasione
legowisko dla psa, druga – odblaskowa obroża ze smyczą, a trzecia – komplet do
zbierania psich kup. Takie drobiazgi, raczej symboliczne…
Tylko zanim doszło do rozdania nagród,
rozdźwięczał się telefon alarmowy: ktoś zgubił się w lesie. Mimo mapy. No i
nasza ekipa techniczna pojechała, znalazła zaginionych i naprowadziła na
właściwą trasę.
Poza tym kłopotów nie było.
I po dwóch godzinach z hakiem dogwalking się
skończył i wszyscy wróciliśmy do schroniska.
Całe towarzystwo się rozszczekało, wszystkie
nosy przyklejone do ogrodzeń kojców, tylko Tyson wlazł do budy i udawał, że nie
słucha.
A trochę wcześniej przyjechały do schroniska
bezogoniaste, które od kilku lat robią w mieście, które się nazywa Bytom Odrz.
imprezy, z których dochód przeznaczony jest dla psów w naszym i jeszcze jednym
schronisku. W tamtym roku zrobiły całodzienną zabawę w miejscowym domu kultury,
w tym – trochę skromniej – w szkole. A w efekcie przywiozły nam zebrane dary:
karmę specjalistyczną, koce, drobiazgi różne i trochę tego, co nie śmierdzi.
Czasem pies nawet nie wie, co ma szczekać z
wdzięczności!
Żeby i w innych miastach tak!...
[1] Przy
okazji – ciężko szczekać, ale sprawiedliwość oddać trzeba (choć jedynie w
przypisie i drobnym drukiem): niektóre sierściuchy piszą lepiej od psów! Prawie
bez błędów. Gdzie i kiedy się nauczyły? Pojęcia nie mam.
[2] Ale
nie takiemu prawdziwemu, tylko fantomowi, no, takiej lalce… Prawdziwych
bezogoniastych było jednak trochę szkoda… No bo jak się zniszczy przy udzielaniu
tej pierwszej pomocy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz