Najpierw
będzie o Zybim. Mieszkał sobie wraz z tuzinem innych psiaków u starszego
bezogoniastego w niedalekim mieście. Mieli sobie domek i jakoś im się działo.
Wszyscy dokoła
wiedzieli, ze ten bezogoniasty przygarnia psy, więc niepotrzebne, niechciane mu
podrzucali. A urząd też podrzucał mu czasem psiaki na przechowanie, zanim
trafiły do schroniska… A nasi podrzucali mu karmę, gdy się zwracał o pomoc…
I wszyscy byli
zadowoleni.
Aż tu
nieszczęście pierwsze! Któregoś dnia ten bezogoniasty dzwoni do nas z prośbą o
pomoc. Eksmitowali go z domu, on sam idzie do szpitala, wariować zaczyna… Tak
się czasem komuś poplącze w życiu… Zamieszkał w samochodzie, wraz z jednym
psiakiem, z Zybim właśnie. Inne zabrało lokalne stowarzyszenie, które pomaga
zwierzętom.
A zaraz potem
nieszczęście drugie! Któregoś dnia, pod nieobecność bezogoniastego, ktoś włamał
się do samochodu, w którym był Zybi. I pies oberwał paskudnie, a on nie ma
pieniędzy na wizytę u miejscowego zjawy…
Nasi zaraz
wykonali telefon do tego zjawy, a on zobowiązał się przyjąć psa bezpłatnie. No
i przyjął, prześwietlił i odkrył w szyi Zybiego obce ciało długości siedmiu
centymetrów. Próbował wyjmować, ale coś nie wyszło, uznał, że potrzebna większa
operacja… Bezogoniasty jednak zdenerwował się i zabrał psa.
Nasi
przekonali go więc, by oddał go do nas, będziemy leczyć. Zaufał – oddał.
Nasze zjawy
zaraz zabrały się za Zybiego. Makabra! Psu odwarstwiła się skóra, wdała się
martwica, gnije… Ale żadnego obcego ciała nie znaleźli… Tyle, że ran Zybiego
nie można opatrywać – muszą się goić na powietrzu. I to potrwa. Trzeba je za to
parę razy dziennie przemywać specjalnym lekiem i dbać, żeby muchy nie złożyły w
nich jaj, z których mogą się larwy wylęgnąć. Potem dopiero będzie można na te
rany położyć specjalne opatrunki żelowe: pod nimi stopniowo tworzy się
naskórek, a nie ma strupów, które pies by rozdrapywał i infekował…
Tylko że to
wszystko słono kosztuje… Nasi rozpisali więc prośbę o pomoc w Internecie – i
pieniądze zaczęły spływać! Od razu i to całkiem sporo. Część potrzebnych leków
jest już więc w schronisku…
Pewnie więc
odwróciła się zła karta. I może żadne trzecie nieszczęście Zybiego nie
spotka.
A teraz będzie
o Hulku. To potężny zwierzak. Bernardyn w kwiecie wieku, może 5-cioletni. Był
tu u nas kiedyś Tyciuś, też bernardyn, większy od Hulka, ale nie tak masywny.
Hulk pobył z
nami zaledwie parę dni, potem został zabrany. Czyli – wszystko doskonale…?...
Ano, nie wiemy…
Nieszczęście
pierwsze. Parę tygodni temu ktoś wywalił Hulka z domu, bo pewnie miał go dość.
Najmodniejszym sposobem wywalił, to znaczy uwiązał do drzewa przy drodze w
lesie. I Hulk tam stał nie wiadomo jak długo. Ale przejeżdżał obok w pewnym
momencie jeden bezogoniasty z odległego miasta i wziął go z sobą. Duży plus –
nie bał się psiego wielkoluda! No, ale miał już w domu trzy psy, więc zwierzaki
mu nie pierwszyzna. I Hulk zaczął kątem mieszkać u niego. Aż w pewnego razu,
gdy tego bezogoniastego nie było w domu, bo on często wyjeżdżał, a psami
opiekował się wtedy jego wiekowy ojciec – Hulk zachorował. Poszło piorunem. Gdy
bezogoniasty wrócił po paru dniach, pies miał już zaawansowane zapalenie skóry.
Zjawa miejscowy niezbyt pomógł. Oszołomił tylko psa lekami tak, że Hulk nie
wiedział, co się z nim dzieje, aż w końcu padł i tylko spał i dyszał.
Ten
bezogoniasty, u którego mieszkał, nie miał innego wyjścia, jak oddać psa.
Znalazł fundację, która pomaga zwierzętom i zrzekł się Hulka na ich rzecz.
Tyle, że fundacja nie mogła od razu zabrać psa, więc poproszono o pomoc naszych
bezogoniastych. I tak Hulk trafił do nas.
A nasze zjawy
zajęły się nim porządnie, bo już bardzo niedobrze było: od oczu, przez czoło aż
do łopatek rozwijało się to zapalenie, podobnie było na łapach, czy raczej na stawach,
tam, gdzie miał odleżyny. Ropa i limfa z niego szły, a z uszu wyłaziły mu larwy
much… Miejsca zajęte chorobą trzeba mu było ogolić i wtedy okazało się, że
maszynka do golenia blokuje się na jakichś drutach. Przyjrzano się uważniej, a
tam, na całym ciele, powbijane głęboko pod skórę jakieś druty, licho wie, od
czego. To tak, jakby ktoś rozwalił drucianą szczotkę, taką wiecie, do
zdrapywania rdzy i wszystkie druty powbijał w Hulka… Pełno ich było,
kilkadziesiąt. Jedna nasza bezogoniasta powoli mu te druty wyjmowała… To pewnie
od nich poszło całe to zapalenie.
A miejsca
ogolone zaraz smarowano taką farbką z antybiotykiem. Ta farbka była zielona,
więc Hulk wyglądał jak… Hulk. I takie dostał u nas imię.
Polepszało mu
się, chociaż jeszcze nie mógł jeść, bo jak zjadł, to zaraz wymiotował…
I tu zdarzyło
się nieszczęście drugie! Fundacja, która go miała zabrać, zgłosiła się po psa.
Tymczasem zjawy stanowczo zabroniły transportu zwierzaka w takim stanie. Ale
wytłumacz to bezogoniastym z fundacji! Zabieramy i już! Pomyśleliśmy, że może
boją się, że schronisko obciąży ich kosztami leczenia Hulka. Więc nasi
bezogoniaści obiecali, że tego nie zrobią… Nic z tego, zabierają!
Jeszcze nie
widzieli psa, nie wiedzieli właściwie, co mu jest, ale już ogłosili w Internecie
zbiórkę na jego leczenie. Więc tak tu sobie pomyśleliśmy, że może bardziej
tęskno im nie do psa, tylko do tego, co nie śmierdzi… Ale my tam jesteśmy
głupie schroniskowe psy, więc pewnie nie mamy racji.
No i
bezogoniasta z fundacji przyjechała, wypytała, co psu jest, czy stale tak leży
– i zabrała go. Podpisała tylko oświadczenie, że bierze go na własne ryzyko.
Trzymaj się,
Hulk! Będziemy się dowiadywać, co z tobą.
Zybiemu się udało! Nic tak nie cieszy jak wiadomość, że koniec nieszczęść! Teraz tylko lepiej musi być... a co z jego właścicielem? Może jak mu się polepszy w życiu to go zabierze...
OdpowiedzUsuńa ta fundacja... Nadgorliwość gorsza od faszyzmu.... Też bym podejrzewała, że fundacja chętnie sobie szmalu nazbiera na Hulka... albo jakąś reklamę sobie zrobią, że są tak fajni i pomagają? Może są rzeczywiście tak fajni i niezwykle pomocni i Hulk wróci do zdrowia z prędkością charta, ale sytuacja wygląda jak wygląda...
Bezogoniasty Zybiego nie odezwał się na razie... A fundacja - Hulk dojechał na miejsce żywy. Nic więcej nie wiemy...
OdpowiedzUsuń