Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 9 września 2012




Różni bezogoniaści pojawiają się w naszym schronisku…

Jeszcze miał kawałek drogi do biura, a już poczułam, że idzie. I to nie nosem, jak to psy, wiecie… Tylko ziemia zaczęła się troszkę trząść. Uszy postawiłam na swoim legowisku w korytarzu i przezornie polazłam do bezogoniastych. Siadłam między biurkami i czekam.
No i wszedł. Ogromny był, zwalisty… Za nim drugi, do towarzystwa chyba, ale już normalnego wzrostu, jak większość bezogoniastych.
Dzień dobry! Po psa przyszedłem. Jednego miałem, ale mi zszedł niedawno. No to chciałem wziąć drugiego do obejścia, bo pusto jakoś… A pies na stróża, czy taki bardziej ozdobny panu potrzebny?... Na stróża. Dobrze będzie miał u mnie. Terenu dużo, żarcie tylko naturalne, żadnych tam, panie, sztuczności!... No cóż, to zapraszam, poszukamy odpowiedniego!
I poszli między wiaty.
Niedługo trwało i olbrzym wybrał sobie Kolosa! Ten będzie w sam raz!...
                      
Stali i patrzyli na siebie przez kraty. Kolos spodobał się bezogoniastemu, a bezogoniasty Kolosowi. Tylko jakoś…
Dobrze, mówi nasza bezogoniasta, w takim razie zapraszamy na spacer! Weźmie pan psa i pójdziecie do lasu. Poznacie się trochę, przywykniecie do siebie… Sam mam z nim iść?... Ano, sam!... Aaa  nie zeżre?... Hm…
Nasza bezogoniasta zawołała pracownika: wyprowadź panów na spacer z Kolosem. Pilnuj, żeby nie zjadł od razu!... Dobrze… A potem idźcie na wybieg. Niech się pies oswoi z nowym właścicielem będąc bez smyczy… Dobrze…
Kolos wylazł z kojca, wyciągnął się, łeb podniósł, urósł jakoś, za to ogromny bezogoniasty zaczął maleć w oczach! Kolos to widział, ja to widziałam, ale nasi bezogoniaści chyba nie. No i poszli na spacer.
Nie wiem, czy to dobrze, jak bezogoniasty czuje za duży respekt przed psem. Różnie może się to skończyć… Kolos pojechał do nowego domu. Mam nadzieję, że na zawsze…

Dość dawno temu, bo jeszcze ubiegłej jesieni, zadzwoniła do schroniska jedna bezogoniasta. Zgłosiła zaginięcie psa, pytała, czy jest on może u nas. Nie było. Nasi bezogoniaści poprosili, by dostarczyła zdjęcie zwierzaka, to się je wraz ze stosowną notką umieści na stronie internetowej schroniska. I na tym się sprawa zamknęła.
Do czasu. Bo po paru dniach zadzwoniła znów. Z tym samym pytaniem. A potem jeszcze raz.
Wreszcie zjawiła się w schronisku ze zdjęciem. I z problemem. Bo zwierzę, które zginęło, terier zresztą, było już dorosłe, a bezogoniasta miała tylko jego fotografię jako szczeniaka. Ale cóż, musiało wystarczyć. Bezogoniasta zaczęła opisywać wygląd dorosłego psa: był taki śliczniutki i mordeczkę miał taką o, tycią, taką maluśką (i pokazywała na paznokietku, jaką maleńką miał mordeczkę ten dorosły pies…), i oczka takie, i uszka…
No tak…
Poszła.
Wróciła po miesiącu. Pies się nie znalazł, więc postanowiła poszukać go u nas. Bo on na pewno tu jest, tylko nasi bezogoniaści go przed nią chowają!
No więc została oprowadzona po całym schronisku, po wszystkich wiatach i pomieszczeniach. Niczego, oczywiście, nie znalazła.
Znowu przeszło parę tygodni i bezogoniasta wróciła. Tym razem miała z sobą tę nieszczęsną fotografię szczeniaka i porównywała z nią wszystkie schroniskowe psy. Jej terierek zmienił się w międzyczasie w terierkę: ona tu pewnie jest i wy zamierzacie ją wysterylizować, ale ja zabraniam, ja ją zabieram!... Miła pani, nie ma tu pani zwierzęcia… Jak to nie, a ten?... – i pokazuje na kundelka, trochę podobnego do czau-czau… Proszę pani, to przecież zupełnie inny pies, proszę popatrzeć!... To ja tu przyjdę z braciszkiem mojej suczki i porównamy!...
Nasza bezogoniasta przeprosiła ją w końcu i wróciła do biura, gdzie czekali inni interesanci. A tamta bezogoniasta chodziła po wiatach, przymierzała się do coraz innego psa i wracała do biura twierdząc, że teraz znalazła tego/tą swoją zgubę. I znów wychodziła. I znów wracała…
Nasi mieli dość. Współczucie współczuciem, ale przecież pracować trzeba! Zadzwonili po policję. Słysząc rozmowę z mundurowymi, bezogoniasta szybko wyszła…
I nie wróciła już. Przynajmniej na razie.

A niedawno z odległego miasta przyjechała bezogoniasta z synem, nastolatkiem. Autobusem przyjechali. Młodzian postanowił adoptować psa – to musi być husky.
Dobrze. Gdzie państwo mieszkacie?... W bloku… W takim razie husky to nienajlepszy wybór. Zwierzak będzie nieszczęśliwy, on potrzebuje przestrzeni, ruchu jak najwięcej. Może jednak weźmiecie państwo innego psa? Mniejszego? Mamy śliczne szczeniaki. Chociaż zaraz! Jest tu u nas suczka husky, Tesa. Była chowana w bloku, jest przystosowana do takich niezbyt komfortowych dla husky warunków. Chodźmy, zobaczycie ją państwo!
                       
I poszli na wybieg, gdzie akurat latały nasze schroniskowe husky. Po drodze nasza bezogoniasta opowiadała im o Tesie: że młoda, miła, ale mała jak na husky, trochę słaba, no i ma sztywną nóżkę. Jeśli zdecydujecie się państwo  na nią, to nasz pracownik odwiezie was samochodem do domu. Bo z dużym psem nie poradzicie sobie w autobusie.
Chłopakowi na widok biegających husky zabłysły oczy. Tesa ganiała z Zorrem i jeszcze jakąś suczką. Widać było, że kuleje, ale poza tym nic jej nie brakowało.
Mamo, bierzemy ją!... Synuś, a może się jeszcze zastanów, co?... Nie podoba ci się, że kulawa?!... No nie, ale może najpierw obejrzyjmy szczeniaki, co?...
Nasza bezogoniasta zaproponowała, by się zastanowili spokojnie, przeprosiła i poszła do biura. Ja zostałam. A mama zaczęła przekonywać syna. Co mówiła? Że nieładna, że kłopot, że pewnie lekarze, wydatki, że jak brać, to zdrowego psa… O, ten mały, zobacz, jaki śliczny! I żywy jaki! I zdrowy! I szybciej się przyzwyczai! I kłopotów mniej!...
Trwało to trochę. Ale syn dał się przekonać. Wrócili do biura zdecydowani na Monę.
                      
Po podpisaniu umowy mamusia zaczęła się dopytywać o samochód, ale syn coś tam mruknął do niej i opamiętała się. Poszli.
A Tessa będzie czekała na innego bezogoniastego. Może też będzie młody, miły i przyjdzie do schroniska bez mamusi.

UWAGA, UWAGA! Wakacje się skończyły, odpoczęliśmy, można się brać do pracy naukowej! Wolontariusze też odpoczęli i też się wzięli. W szkołach, na uczelni i gdzie tam jeszcze. A z rozpędu zaczęli pisać swoje wspomnienia! A my je będziemy prezentować na blogu. Co tydzień jedno. Zaczynamy od historii opowiedzianej przez Magdę. 

Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce

1 komentarz:

  1. Piękne opowiadanie napisała Magda, szczerze wzruszające wspomnienie Odyna. Znałam Odyna, wielgusa z króliczą kitką, ale nie wiedziałam, że nie żyje.
    Zgadzam się z Magdą, że "takie" psy, niekochające od pierwszego wejrzenia, niecałujące i tulące się bez przerwy, psy, u których na odrobinę zainteresowania trzeba sobie zapracować - zostawiają ślad w naszej pamięci najdłużej, przywiązują do siebie niewidzialną nicią, której nawet śmierć nie rozerwie.
    Cieszę się, że opowiadanie przypomni, co niektórym, tego rudzielca.
    Wiele schroniskowych psów, określanych mianem bezpańskich, niczyich - odeszło - ale okazuje się, że ktoś po nich płacze. One będą żyły dopóty, dopóki będziemy o nich pamiętać. Ciągle brakuje mi na stronie schroniska zakładki z Tęczowym Mostem.
    Dzięki Magdo!

    OdpowiedzUsuń