Tomi i Jerry w jednej stali budzie… Taki wierszyk kiedyś psy szczekały. W tym wypadku było
trochę podobnie. Tylko nie w budzie stali, a w domu, bo chociaż miały budy, to
wolały spać w mieszkaniu, z bezogoniastymi… A poza tym całymi dniami latały po
podwórzu jednego gospodarstwa agroturystycznego. Tomi jest rudobrązowym
briardem, a Jerry - grafitowym sznaucerem (chociaż on sam się zarzeka, że też
jest briardem!). Oj, skomplikowane to, najlepiej będzie więc, jak sobie sami
popatrzycie:
Komu dobrze,
ten chce jeszcze lepiej. No i Jerry wygłówkował, że lepiej będzie na wolności.
Namówił towarzysza i zwiali! Było dobrze, póki latali po polach, lasach. Ale
zgłodnieli i pogonili do wsi znaleźć coś do przekąszenia. A tam bezogoniaści
narobili hałasu i miejscowa policja złapała łazęgów. W tamtej gminie nie ma
nawet kojców tymczasowych, żeby w nich trzymać bezdomne psy, policja musiała je
więc zabrać na swój posterunek. A on malutki, więc panowie władza chodzili po
kolana w briardach. No więc szybko im to nadojadło. Pogadali z wójtem, i gmina
zadzwoniła do schroniska. Tylko że ta gmina nie podpisała wcześniej umowy ze
schroniskiem na przetrzymywanie wyłapanych bezdomnych psów (oszczędni tacy!).
Żeby więc jakoś sprawę załatwić, odrobinkę ją podkoloryzowali. Że wicher wiał,
a śnieg zacinał i mróz skuł wszystkie wodne cieki, a wtedy do wsi czarny
samochód przyjechał, a z niego źli bezogoniaści wyrzucili do rowu dwa biedne
briardziki! I one sobie powoli zamarzały, aż się nad nimi zlitowano i na posterunek
wzięto. I one tam tajały i warczały, aż panowie policjanci nie mogli pełnić
służbowych obowiązków i sami warczeć zaczęli, no więc przyjedźcie i zabierzcie
te psy, żeby porządek do gminy wrócił!
No to nasi,
dobre serca przecież, pojechali i wzięli.
A po pewnym
czasie się okazało, jak było naprawdę. Bo znaleźli się właściciele tych psów.
Dwaj panowie z tego gospodarstwa agroturystycznego. Powiedzieli, że psy
właściwie nie są ich, lecz nieobecnych członków rodziny. Oni wzięli je tylko na
przechowanie. Ale kojec jest, proszę (całkiem niezły kojec), tylko że Tom i
Jerry nie zaakceptowali go i woleli spać w domu. A tu świadectwa szczepienia
psów. A tu zapasy karmy (oj, sama bym taką nie pogardziła…). Wszystko w
najlepszym porządku, tylko psiakom zachciało się powałęsać.
Panowie
obiecali jeszcze, że będą zwracać na niesforną parkę większą uwagę i tak
skończył się pobyt Jerry’ego i Tomiego w schronisku. Wróciły na swoje śmieci.
Nieco
wcześniej do schroniska przyszła dostatnio ubrana bezogoniasta w średnim wieku.
I przyprowadziła suczkę, ponoć znalezioną na działkach. Nazwaliśmy ją Hana.
Miła sunia.
Wygląda na mieszaninę berneńczyka z czymś tam – ona sama pewnie dokładnie nie
zna swoich rodzinnych powiązań. Wyszczotkowana, wypasiona, grzeczna, zna
polecenia, jakie się wydaje psu. Trochę się opierała, gdy nasi prowadzili ją na
kwarantannę. Tak sobie pomyślałam, że taka ona znaleziona, jak ja kot perski.
Właścicielka miała jej z jakichś przyczyn dość i przyprowadziła do nas. Tylko
jak to jej udowodnić…
Na szczęście
Hana jest śliczną suczką, więc szybko znalazł się dla niej bezogoniasty.
Trochę podobny
los spotkał Dizla. I on zaczął przeszkadzać właścicielom. No to się go pozbyli.
Zapakowali do samochodu i zawieźli do dużego hipermarketu. Tam wypuścili na
parkingu – i w nogi. A Dizel pokręcił się trochę między samochodami, swojego
nie znalazł, więc wszedł do sklepu. Między klientów. A sporo ich było. Łażą
sobie, a tu nagle leci na nich potężny staford, o, taki:
No to się
hałas zrobił, nerwowe hyc na boki, między stoiska, za kasę… A Dizel gania,
węszy, swoich bezogoniastych szuka…
W końcu
znalazł się ktoś odważniejszy, kto Dizla złapał. Potem obsługa hipermarketu
zadzwoniła do schroniska, nasi przyjechali, psa do samochodu i do nas…
I siedzi
Dizel. I czeka… Mam nadzieję, że niedługo. Zawsze mam taką nadzieję…
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz