Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 14 kwietnia 2013

STARTUJEMY Z WIOSNĄ



- Tyson, wyłaź z budy! Piszemy!
- Nie mogę. Chory jestem…
- No masz! Na co?
- Mam… nosówkę!
- Nie łżyj. Byłeś szczepiony. Poza tym stare psy nie chorują na to! Wyłaź!
- I parwowirozę też mam! I świńską grypę…
- Aha, i co jeszcze?
- Wszystko! Nie wyjdę!...
- Tyson, mam coś dla ciebie!
- Połóż przed budą…
- Jeszcze czego! A kruche takie, smaczne. A jak pachnie, czujesz?... Nie chcesz, to nie. Idę!
- Czekaj, zaraz… O matko suczko, jaki ja mam słaby charakter…

Jeśli chodzi o sport, to bezogoniaści mają zwykle głupawe pomysły. Biorą piłkę i ganiają za nią. I kopią, trochę w piłkę, trochę się po nogach. Wrzeszczą przy tym, krzyczą, jakieś kartki sobie dają… Albo ubierają coś na górne łapy i się tłuką gdzie popadnie. Albo przewracają się i wykręcają sobie te łapy… Całkiem jak nasze szczeniaki, w których pełno energii. Myślenia mniej.
Ale czasem, choć z rzadka, wymyślą coś sensownego. Na przykład taki dogtrekking. Czyli wędrowanie z psami. Tu u nas w mieście jeszcze chyba tego nie było, ale może będzie, bo nasi się zainteresowali i chcą takie coś urządzić.
Jak ktoś ma psa, może się zgłosić. Bierze pas, do pasa przypina psa w szelkach, na długiej smyczy, od organizatorów dostaje mapę i według tej mapy rusza na trasę. Musi też mieć wodę i przekąskę dla psa no i dla siebie. I idą. Kto pierwszy razem ze swym psem dojdzie do mety, ten wygrywa. A do przejścia jest kawałeczek. Najmniej dziesięć kilometrów. A bywa niekiedy, że i pięćdziesiąt! I każdy pies się nadaje: startują yorki, chihuahua, a z drugiej strony – owczarki niemieckie i inne wielkopsy. A organizatorzy pilnują i bezogoniastych, którym odcięło tlen – zabierają samochodem z trasy. Hauhau!

To takie ogólne zasady tego nowego sportu. Ciekawe, czy u nas to wypali. Mogłoby, bo i dla psów, i dla ludzi nie ma nic zdrowszego jak taki długi spacer. A bywa nawet tak, że z jednym psem maszeruje cała rodzina, bo i tak można!

Taka wyprawa przydałaby się Belgusiowi, zwanemu też Jack. Od dawna w schronisku siedzi. Przyjechał razem z Rockym, minibriardem i Sissy, owczarkiem belgijskim. On sam też jest takim rasowym owczarkiem. Rasowym i bez szczęścia.
           


Tamta dwójka szybko znalazła sobie nowe domy, a on został. Mimo że najgorzej z nich znosił pobyt w kojcu. Pisaliśmy już o nim, jak denerwuje się, gryzie miski, budę i co tylko ma obok, co można wziąć do paszczy. Zęby już sobie starł na tym gryzieniu. Cały czas biega i szuka jakiejś dziury, którą mógłby smyrgnąć na zewnątrz. Uspokaja się tylko wtedy, kiedy stawy dają mu w kość, bo mu zwyrodniały. No i kiedy bezogoniaści zajmują się nim. Wtedy tuli się, łasi, przymila – może zabiorą… Ostatnio jedna z naszych bezogoniastych dokładnie na wybiegu go wyczesywała – szalał ze szczęścia, nadstawiał brzuch, lizał ją po rękach…
No cóż, może kiedyś… Może uda mu się tak, jak Kumarowi.

Właśnie, Kumar! Nieszczęsny pies. Mieszany sześciolatek czarnobiały.
           
Przywieziono go kulawego, miał kiedyś złamaną łapę, która źle się zrosła i potem stawiał ją tak nieszczęśliwie, jakby na pięcie… W chodzeniu mu to chyba przeszkadzało trochę, więc nasi postanowili go zoperować, bo wyglądało na to, że tę łapę da się nastawić.
Kumar pojechał na badania i wtedy okazało się, że ma paskudnie popsutą wątrobę. Zaczęto więc ją leczyć. Przez pewien czas psiak brał lekarstwa, a potem – kolejne badania. Niestety, nie polepszyło się, może nawet pogorszyło. A do tego wyszły jeszcze kłopoty z sercem. O operacji nie mogło więc być mowy. Trzeba było ratować Kumarowi życie. Więc kolejne leki… Wszyscy tu marzyli, żeby trafił do dobrego domu, bo schronisko to nie najlepsze miejsce do leczenia tak schorowanego psa.
I stało się jak na życzenie.
Przychodzi tu jedna młoda bezogoniasta, która jak może, tak stara się znajdować schroniskowym psom nowe domy. I tym razem przyprowadziła ze sobą lekarza zza granicy. On tam u siebie ma już parę psów: kulawych, ślepych, schorowanych… I kiedy zobaczył Kumara, postanowił od razu, że go zabierze. Sam jest lekarzem, tylko takim, co leczy ludzi. No więc Kumar nie mógł chyba lepiej trafić.

A teraz będzie komiks. Kolejna bajka – tym razem krótsza i odmienna graficznie. Tak przynajmniej ogłosiła sunia, która rysowała, o pseudonimie Łukasz Kołodziej. Ostatnio był komiks, teraz znów komiks. Trochę nam kolejność wariuje, ale trudno. Niedługo będą dwa odcinki „Psichdziejów” jeden po drugim.
Ale na razie popatrzcie, oceńcie!

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce



5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. straszne jest to, że jak się leczy stawy, to wysiada wątroba. Jak zęby - też wątroba niedomaga. Potem odstawia się leki na stawy/serce/zęby, żeby podreperować co jest najważniejsze. Przez to piesiu nie może chodzić czy gryźć. Nie ma złotego środka, bo w pewnym momencie i tak zaczynamy przegrywać...

    Poprzedni nasz pies, Elwood (Maju, możesz go pamiętać jako Sama ;) ), był cały czas taki spokojny, dużo spał, mało go obchodziło. Ostatecznie zmarł w wyniku buntu wątroby. Do dzisiaj nie mogę się pogodzić z tym, że nie zostało to wykryte wcześniej, tylko trzy dni przed... Chodziliśmy do weterynarza oczywiście (szkoda, że nie tego co trzeba...), ale wciąż diagnoza była błędna i może leczeniem dobijaliśmy wątrobę jeszcze bardziej...

    Ostatnio przyglądam się Bluesowi (Argonowi), naszemu teraźniejszemu staruszkowi i widzę, że "elwoodzieje". Dużo śpi, dużo pije. W tej chwili dostaje atybiotyki na zęby. Ma jeszcze zawiesinę na stawy. Dam na stawy - biega jak szczeniak przez dwa dni, ale zaczyna dużo pić. Odstawię - to do domu wraca łapa za łapą. Może Elwoodowi dokuczała wątroba od zawsze... dlatego dużo spał i pił. Nie zauważałam picia dopóki nie porównałam z późniejszym psem.

    Niesamowicie się cieszę, że Kumar znalazł nowy dom! Mimo choroby, mimo kalectwa. Będzie miał swoje miejsce, spokój. Widzę po moim staruszku, że to jest chyba bardzo ważne dla nich...

    Znów dużo napisałam, może Tyson podciągnie się z czytania ;)

    (poprzedni komentarz usunęłam, bo musiałam coś dopisać...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż! Pisz jak najwięcej, a najlepiej jeszcze więcej! I dla Tysona, i dla innych psów.
      (Tyson warczy, że czytać to on umie doskonale - całe trzy słowa na minutę! I tylko z pisaniem mu gorzej idzie!)
      A co do reszty... Tak to już jest, zwłaszcza ze starymi psami - co rusz włącza się nowa dolegliwość, co często nie ma związku z lekami. Wiek po prostu, wyeksloatowanie narządów... Ale fakt: nie wymyślono jeszcze leków, które pomagają zupełnie nie szkodząc przy okazji. Co zostaje? Leczyć z nadzieją, że więcej się pomoże niż zaszkodzi tym leczeniem.
      I jeszcze, chociaż to kosztuje: zawsze warto lekarską diagnozę skonsultować z innym lekarzem. Zwłaszcza, gdy choroba się przeciąga i poprawy nie widać.
      A Sama-Elwooda nie tylko pamiętam: poszczekuję sobie z nim czasem za tym Mostem. A on co parę dni wyrusza i... Nie zauważyliście?

      Usuń
  3. oh Tysonku,pisz ,pisz, nie narzekaj! Ty wiesz ilu Ty masz tu fanów? Ty sobie wyobraz jak my czekamy wciąż na nowe wiadomości i opowieści! nawet bym pokusiła sie o stwierdzenie ,żeś ważniejszy od Majki(choć z drugiej strony kto by te błędy poprawiał...?hihi)
    tak czy siak to jesteś bardzo ważną osobistością więc powinieneś być dumny z siebie:)
    a jakby Ci sie czasem nudziło to wejdz na kuferekanette.blogspot może poczytasz w wolnej chwili? życze miłego dnia i żeby wyprawy z piesakami doszły do skutku,wspaniały pomysł!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja, Tyson, piszę. (A Majka poprawia). Ja Ci dziękuję za miłe słowa, że mam fanów i ważny jestem. Ale ja tylko stukam łapami w klawisze i piszę to, co Majka dyktuje. Ona jest mądrzejsza, starsza (naprawdę, to słowa Tysona, ja tylko dbam o gramatykę i ortografię!) no i jest duchem. A dumny nie będę, bo mam słaby charakter i za bardzo lubię żreć ciasteczka! Ale... no dobże, jusz kończe, no...
    (Bylyśmy na Twoim blogu - zostawiliśmy ślad. I pozdrawiamy)

    OdpowiedzUsuń