Oczami Bezdomnego Psa

środa, 30 grudnia 2015

Sara z gracją i Albinosem w kropki walczyła o punkty!

- Aaalee ci, Larsi, wyszedł tytuł... Jak Albinos może być w kropki!

- HA! A ten był! Chodzą ploty, że jak się urodził, to był biały, ale jakbyś go teraz zobaczył, to w życiu byś nie uwierzył, tyle kropek ma teraz!

- Coś pleciesz, Larsi... Może nie pisz tego posta dzisiaj jednak... Ja napiszę, a ty sobie odpocznij...

- Nie plotę! I oczywiście, że nie ja będę pisać, tylko ty, bo masz przed tym zadanie. Pójdziesz do Sary na wywiad. Sara była w niedzielę na takim dłuuugim, specjalnym spacerze, co to go nasi organizowali do później nocy drukując, tnąc i wypisując różne rzeczy na karteluszkach. 

- Do Sa..Sary...? Mo..może jednak ty?

- Ona psiolasek nie lubi, a ty się nie jąkaj, bo i tak siatka będzie między wami, więc nawet, jak cię obwarczy na początku, to potem już rozmowna będzie. Tylko nie pokazuj, żeś takie ciepłe kluchy!

- Ja nie ciepłe kluchy! Tylko Sara taka misiasta i omnieśmielająca... Ale dobra. Dziennikarstwo wymaga poświęceń. Idę.

(dreptu dreptu dreptu do kojca Sary i Tobiego...)

- Saaaraaaa! Chodź, poopowiadasz mi! Nie boję się ciebie wcaaa...wcaaale a wcale!

- Wrr... aa to ty, Dżokej. Co ci się tak łapy telepią? Zimno pewnie? Co poopowiadać?

- Larsi mówiła, że byłaś na jakimś spacerze specjalnym. Plotła też jakieś niestworzone historie o albinosie w kropki....

- Byłam! Pewnie, że byłam! I uważaj, bo Albinos w kropki istnieje! I to nie żadne ploty, ale on naprawdę był biały! Tak jakby... zardzewiał... Teraz słuchaj i oglądaj...

Nasi co jakiś czas organizują takie zawody, że dwunożny zabiera psa, swojego albo ze schroniska, dostają mapkę z kółkami i wyruszają w miasto szukać tych kółek. Znaczy w mieście nie ma kółek, ale takie miejsca, w których dwunożni coś majstrują i potem idziemy dalej. Pies do tego też potrzebny! Bez psa się idzie zdecydowanie wolniej, a są też takie punkty, gdzie właśnie musi coś zrobić czterołap! Czyli nie ma szans, żeby to przejść tak samemu. 

Najpierw zaczęło się od tego, że przyjechali po mnie nasi. Ostatnio często mnie odwiedzają, akurat ci konkretni... Nawet szeleczki mi nowe całkiem założyli! Jeszcze metkę odgryzali przy mnie!

Potem się przywitałam z Albinosem, zrobiłam co trzeba w lesie i nas zapakowali do samochodu. O:


...właśnie, że Albinos miał dużo miejsca! Sam powiedział, że mogę zająć tyle siedzenia, ile chcę!

Na miejscu jeszcze rozkładali najważniejszą rzecz - START i METĘ. Bez tego przecież byśmy nie ruszyli...


O, czekałam ja...


...i Albinos też! Chyba smaczki wtedy rozdawali... Ta nadzieja w oczach!

 

Jak już był METOSTART nadmuchany, wszyscy dostali numerki, dwunożni sobie przykleili na kurtki, pochowali smaczki do kieszeni, psy się napiły porządnie (tyle terenu do oznaczenia!!); mapy zostały rozdane, zasady objaśnione... i można było ruszyć w miasto! 

Tutaj Albinos ze swoją pańcią, ale tak naprawdę to JA z nią szłam:


  Od razu zadbałam o odpowiednie tempo. Ze mną dyskusji nie ma, jak zawody, to zawody! Niby mówili, że czas się nie liczy, ale kto ich tam wiedział!


Po kilku punktach miastowych nadszedł czas na uzupełnienie baku. Mieliśmy nawet taką sprytną szmacianą michę! Magia - szmaciana, a woda nie wylewała się dołem... 


Albinos niewzruszony był, ale ja z szoku wyjść nie mogłam! W schronisku tylko metalowe są...


Później z gracją weszliśmy w las.


...w lesie drzew dużo, a wiadomo, na każdym są arcyciekawe informacje! Wszystkie drzewa mam w okolicy schroniska przeczytane, a na tych były całkiem nowe plotki!


Po kilku punktach leśnych był kolejny odpoczynek. Tym razem były jeszcze smaczki, nie tylko zaczarowana, szmaciana micha z wodą! O, tutaj albinosowy pańciu otwiera cały worek zdrowych psich ciastek (nie mogę niezdrowych, więc nasi wzięli takie specjalne specjalnie dla mnie...), a ja pilnuję, żeby nic nie wypadło...



My, schroniskowce doskonale wiemy, że zanim dostaniemy smaka, to trzeba zad posadzić. Prawie wszystkie zwierzaki się tego uczą! Znaczy sierściuchy nie... Przysiadłam więc i była nagroda!


Albinos wtedy się zrobił w balona, bo kiedy JA doskonale wiedziałam, że postój równa się mizianie i torebka ze smaczkami, to Albinos szpanował, że jest w stanie przytargać kawał drzewa...


Niestety ostatecznie się zorientował i też przybiegł na żebry... musiałam się podzielić...


Potem jeszcze tylko magiczna szmaciana micha...


...i w drogę! Te zawody to nie tylko chodzenie po lesie, wąchanie drzew, szamanie smaków i chłeptanie wody. Trzeba było szukać miejsc oznaczonych na mapie, jak wspomniałam. Trzeba było czasami być odważnym, żeby nie bać się przy takich podejrzanych miejscach, jak tutaj:


...czasami trzeba było się solidnie rozglądać...


...ale co cztery psie i cztery człowiekowe oczy to nie dwa, więc udawało się wypatrzeć większość pomarańczowych namiotków, o:


Widzicie? Tam między nami ciut wyżej jest taki punkcik. To ten namiotek, przy którym było specjalne urządzonko do robienia dziur na specjalnej kartce. Żeby potem nikt nie zarzucił, że nas tam nie było!

Dobrą orientację w terenie trzeba było mieć i dobrze pilnować, żeby się nie zgubić...


Było też kilka zadań dodatkowych. Na przykład, w związku z niedawnymi odwiedzinami starszego gościa z białą brodą, w czerwonych spodniach i kubraku, były miejsca, w których trzeba było szukać Mikołajów. Pomagałam! Na przykład tutaj. Widzicie? Wytropiłam idealnie i nawet żadnego nie pożarłam, chociaż były czekoladowe... Nie wolno mi, ech... Na tym zdjęciu Mikołaj jest na środku u góry. To duże, czarne, to JA.


Nasi mieli też na kartce kilka zdjęć i musieli szukać w mieście i parkach tego, co na zdjęciach było. O, tutaj albinosowy pańciu znalazł takie miejsce i też musiał uwiecznić to na fotencji, żeby dostać dodatkowe punkty. Widzicie dumę na brodziatej twarzy?? Też byłam dumna, bo taka zgrana ekipa była z nas!


Potem już mogliśmy wracać... O, tutaj wracam JA z albinosową pańcią (ale wolała iść ze mną! HA!)


...a tutaj pełen gracji (ode mnie się nauczył!) wraca albinosowy pańcio z Albinosem:


Tak było! Tylko ten cały spacer nie trwał tyle, ile ja to dzisiaj opowiadam. Spacer był dłuuuuugiiiiiii, ale każdy mógł iść na tyle, na ile miał siły. Ja na przykład byłam pierwszy raz, więc się nasi przyglądali mi uważnie, czy daję radę, bo jakbym nie dawała, to by się wrócili ze mną i wcale nie mieliby za złe! 

Nie ma na zdjęciach tych psich konkurencji, byłam zajęta wtedy zadaniem i nie myślałam o zdjęciach. Poszły mi za to całkiem dobrze! Przez taki specjalny tunel przelazłam, przez płotek przeskoczyłam z gracją (a jakże!), ale w obręcz wcisnąć się nie dałam. Jakoś się obawiałam, czy nie utknę, a iść z tym całą drogę nie byłoby wygodne... Potem na komendach też idealnie zrobiłam siad, kłaść się nie chciałam, ta ziemia taka zimna... Za to slalom między kijkami zrobiłam (a mówią niby, żem czołg jest! Czołg nie jest tak zwrotny!) i obkręciłam się wokół siebie. Może i z pomocą, ale nikt nie widział, że wspomaganie było...

Takie zawody są fajne! Słyszałam, że nawet, jak ktoś wrócił zmęczony i wiedział, że i tak nie wygra, to wystarczyło, że spojrzał na wyszczerzone w uśmiechu zębiska psa i już wiedział, po co szedł taki kawał! Czy zwierz był szkolony, czy własny, czy pożyczony schroniskowy, czy był kolejny raz, czy pierwszy, to było widać, że ten czas spędzony na dworze, kiedy mógł iść przed siebie łapa w nogę z dwunożnym był najlepiej wykorzystanym czasem! A wiecie jak się potem dobrze śpi??

Wam mówię, rozglądajcie się za kolejnymi zawodami i przybywajcie! Tu się wygrana nie liczy, ale ta radość na naszych pyskach, krew płynąca w łapach, mokre nosy i czujne oczy!

Ja, jak wróciłam do schroniska, to tylko powiedziałam Tobiemu, że wszystko było super i poszłam w kimę... 

Zasypiając zastanawiałam się, czy ci nasi przyjdą jeszcze do mnie z Albinosem w kropki... Tak często ostatnio przychodzą... Do mnie specjalnie... To nie może być przypadek... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz