Sierściuch
wrzasnął w swojej sierściowej mowie:
- Jeśli ktoś
chce wiedzieć, tutaj będę siedzieć, póki nie wiem co!...
I siedział.
Był biały,
niestary, mieszkał z dwoma innymi w blokowej piwnicy i żarł, co mu przynosiła
karmicielka. Źle mu nie było. Tylko pewnego dnia wylazł piwnicznym okienkiem
prosto na spacerującego psa, który widocznie mlekopijów nie tolerował. Nie
dyskutowali, tylko każdy zajął się swoim: pies – ganianiem, sierściuch –
wianiem! Prosto na drzewo. Rosło niedaleko. Wysoka topola. No i jak miauczur na
nią wskoczył, to zatrzymał się gdzieś na wysokości trzeciego piętra. I stamtąd
wrzeszczał jak wyżej.
Mijały
godziny, a on tam tkwił i wył. Pół osiedla słyszało, ale nikt nie zareagował. Coś
wyje na topoli? To pewnie biedronki, zbierają się przed odlotem do ciepłych
krajów!... Przeszedł wieczór, noc minęła, mrozik ściskał, ale słabiej niż
sierściuch ściskał pień topoli. No i wytrzymali do rana (i mrozik, i
sierściuch)...
Wreszcie pod
wieczór drugiego dnia karmicielka zorientowała się, że jej przepadł
podopieczny, pochodziła po osiedlu i znalazła go uczepionego malowniczo gałęzi.
Zadzwoniła do schroniska.
Nasza
bezogoniasta pojechała natychmiast, zobaczyła, jak sprawy stoją, czy raczej
wiszą. No to natychmiast telefon do straży pożarnej: tak i tak jest,
przyjedźcie, pomóżcie! A oni: jak kot wlazł, to i zejdzie! Czasem taki jeden z
drugim i pięć dni potrafi siedzieć na drzewie… A ona: latem tak, ale nie teraz,
przecież przymrozki, a on marznie, głodny, spragniony… A oni: no to może ktoś
wpadnie. Później…
Nasza
bezogoniasta zadzwoniła na policję, do straży miejskiej. Tu dowiedziała się, że
brak specjalistycznego sprzętu – niech dzwoni do straży. Zadzwoniła do radia,
do znajomej dziennikarki. A ta z kolei raz jeszcze do strażaków – ze skutkiem
jak wyżej.
Zostali tylko
alpiniści. Ich szef podszedł ze zrozumieniem do sprawy, ale swoich chłopaków
nocą na wspinaczkę po drzewach wysłać nie chciał – niebezpiecznie. Zasugerował coś, co się nazywa podnośnik
hydrauliczny… Tylko gdzie takiego szukać po nocy.
Bezogoniasta
pojechała do domu. Stamtąd zadzwoniła do znajomego strażaka-ratownika, który
niekiedy odwiedza schronisko i zajmuje się psami. Akurat był na akcji. Ale
obiecał, że jak skończą, to się pojawi. No i po północy dał znać, że jedzie.
Nasza
bezogoniasta starła słodki sen z powiek i pojechała też. Sierściuch dalej
siedział wśród gałęzi i pomiaukiwał, ale już jakby ciszej. Strażak-ratownik
przywiózł ze sobą sznur, opasał nim drzewo, zrobił pętlę na nogę i w ten sposób
posuwał się w górę. Na wysokości drugiego piętra zaczął się gąszcz gałęzi.
Wiecie, jak wyglądają topole!
(To akurat nie
ta topola, ale podobna!)
Konary gęste
ale wiotkie, rosną bardziej w górę, niż na boki – kot przelezie, bezogoniasty –
nie bardzo. W dodatku ciemno, choć oko wykol. I wcale nie romantycznie.
Dochodziła
druga. Trzeba było złazić. A sierściuchowi – dalej marznąć. No, chyba że zmądrzeje
i też zlezie!
(Aha, w
międzyczasie dotarła wiadomość, że wcześniej nieco straż pożarna przybyła z
odsieczą biednemu miauczurowi, ale nic nie zdziałali. Za krótkie drabiny
wzięli! Taaa…)
Nasza
bezogoniasta postanowiła, że z samego rana poszuka jakiejś firmy prowadzącej
roboty wysokościowe. Taka firma zwykła mieć wysięgniki hydrauliczne. Może się
zlitują…
I tu znak
widomy, że nad sierściuchami czuwa jakaś siła wyższa (niż topola). Bo gdy tak
bladym świtem jechała do pracy, po drodze zauważyła ekipę bezogoniastych
obcinającą gałęzie starego drzewa. Z wysięgnika! Całkiem niedaleko schroniska.
Zahamowała i do nich: ratujcie, bo to, tamto… Dogadali się! Oni na osiedle do
kota, a ona do schroniska po klatkę i podbierak.
Po pół
godzinie wszyscy się spotkali pod umówionym jaworem… tfu! - topolą. Sierściuch
czekał, tylko wlazł wyżej.
Bezogoniasty,
który obsługiwał urządzenie powiedział, że sam łapał zwierza nie będzie, bo się
na tym nie zna i zaprosił naszą bezogoniastą na przejażdżkę w przestworza.
Wiecie, jak wygląda taki podnośnik – to taki kosz metalowy na podnoszącym się
ramieniu. Można tym czymś kierować siedząc w koszu. No to nasza wlazła z nim
razem i hajda w górę.
Przedpołudnie
było, weekend, w miarę ciepło, inni bezogoniaści a to na zakupy, a to na spacer,
a to do licho wie gdzie, a to z okna popatrzeć… Zrobił się tłumek, niektórzy
fotki pstrykali komórkami, a tymczasem ekipa ratunkowa powoli wznosiła się ku
sierściuchowi. Ten nawet miauczeć przestał, tylko zerkał w dół, co się dzieje.
I gdy już znaleźli się oko w oko, on na konarze, oni w koszu, bezogoniasta
zaczęła do niego gadać, uspokajać i powolutku, powolutku, rozgarniając gałęzie,
zbliżali się do mlekopija. Klateczka była uszykowana, podbierak w pogotowiu…
Sierściuch
zerknął w górę i stwierdził, że ma już tam małe pole manewru – raptem półtora
metra pnia zostało. I cienko, i wieje, i się chwieje… Spojrzał w dół – a tam
kryły się o wiele większe możliwości. Błysnął więc dziko ślepiem, zębem
zalśnił, sierść najeżył, ogon postawił i w długą po pniu na dół!...
Potwierdziło się stare prawidło: wśród gałęzi kotem operuje się szybciej niż
koszem.
I gdy
bezogoniaści w koszu znaleźli się na ziemi, po sierściuchu przepadł ślad…
Zgromadzeni dokoła widzowie w pośpiechu zrobili mu drogę - może wściekł się na
tej topoli…
Parę godzin
później jego karmicielka dała znać, że miauczur siedzi w piwnicy i żre, ile
wlezie.
taką jedną kotkę pogubioną przy super sklepie też kiedyś popędziło coś na ..lipę, dwie doby tam się nudziła, ale przy tym wygladała na ciążę, co to zaraz pięć kociąt na świat chce wydać.. toteż strażaków mój argument że "też bym miała problem z zejściem z drzewa w 8 miesiącu ciąży" przekonał.przyjechali, nie opierała się w ogóle (chociaż ich założeniem też było że ucieknie jak ich zobaczy) i tejże nocy wydała 4 kociaki.
OdpowiedzUsuń