No to doczekaliśmy
Świąt. To, co prawda, święta bezogoniastych, ale i zwierzakom jakoś milej. Z
przyczyn, że tak szczeknę, behawioralno-żołądkowych. (Ma się to wykształcenie
lingwistyczne, nie?). Ale na razie siedzę za naszym bezogoniastym i czytam mu
przez ramię kartki i maile, jakie przesłali do schroniska dawni jego lokatorzy
i ich opiekunowie.
”Witajcie!
Razem z Ernestem serdecznie
dziękujemy i nawzajem życzymy dużo szczęścia zwierzakom w Nowym Roku, żeby
wszystkie znalazły domki. Wam, Państwo, zdrowych, wesołych, szczęśliwych,
rodzinnych Świąt oraz pomyślności w Nowym Roku.
Mimo choroby, jesteśmy z
Ernestem razem. Nadal nie mogę stawać na chorą nogę, połamane kolano, ale
radzimy sobie, choć początkowo było ciężko. Jeździmy na spacerki takim
wózeczkiem-chodzikiem, nawet dość daleko. Ernest nauczył się, kochany piesek,
że z panią na wózeczku są ograniczenia, nie ciągnie, w przejściu w drzwiach
grzecznie czeka. Niby to dla mnie dodatkowy uciążliwy obowiązek, ale nie
całkiem. Bez Ernesta wychodziłabym rzadko, pewnie tylko na zakupy, a tak mam
obowiązek. W efekcie Ernest stał się moim najlepszym rehabilitantem. Na
kontroli się dziwią, jaką mam kondycję. Nawet w wichurę daliśmy radę, tyle, że
nie pchaliśmy się daleko, tylko objechaliśmy kilka razy okoliczny parking.
Ernest to stary cwaniak, zrozumiał, że trzeba wszystko zrobić jak należy, bo
pogoda nie taka. Uśmiecha się często, czyli nie jest mu źle. Dzięki niemu nie
czuję się samotna i mam o kogo dbać. Zrobił się z nas lokalny koloryt, pani na
wózeczku z sympatycznym pieskiem, jeżdżą sobie po okolicy.
Jest szansa że od stycznia
zacznę pomału chodzić. Ze trzy miesiące i zaczną się normalne spacery. Radzimy
sobie, pomagała nam córka, teraz już nie musi, a Ernest jest zadbany, wyczesany
i zadowolony.
Serdecznie pozdrawiamy.”
A z tym Ernestem to było tak. Łaził po
ulicach na peryferiach miasta i stamtąd go nasi przywieźli. No i siedział,
starszawy już, z domowymi przyzwyczajeniami. Gdy któryś wolontariusz wprowadził
go raz do domku wolontariuszy, Ernest od razu wskoczył na krzesło, umościł
sobie miejsce i leżał. Ale gdy tylko zerknął na bezogoniastego, zaraz zeskoczył
i siadł obok. Nigdy nie pchał się do miski na wariata, jak to robią inne psy –
czekał spokojnie, aż mu nałożą i dopiero wtedy jadł. No i do oporu wstrzymywał
się z robieniem w kojcu. Był nauczony, że takie rzeczy robi się na dworze…
W ogóle ułożony pies. I jakaś pańcia czy
pańcio zafundowali mu schronisko…
Nie znosił go dobrze. Nerwicował się coraz
bardziej. Na szczęście znalazła się wreszcie poważna dojrzała bezogoniasta,
która go adoptowała. I ślicznie im si e żyło, Az ona w końcu miała wypadek,
trafiła do szpitala, a on – do znajomych. Ale od pewnego czasu są znowu razem,
jak czytaliście. I ślicznie!
Kolejne życzenia były od Sagi. Nie mogłam
jej sobie przypomnieć, więc pogoniłam do Tysona – może on ją lepiej pamięta.
Ale gdy tylko wyfrunęłam z biura, zastopowało mnie. Bo zobaczyłam, że nasza
główna bezogoniasta chodzi po schronisku i wręcza zwierzakom świąteczne prezenty.
Jakiś czas temu mali bezogoniaści ze szkoły w Zawadzie przynieśli do schroniska
paczuszki świąteczne dla naszych lokatorów. A w nich, gryzaki różne, denta
sticsy, puszeczki, ciasteczka, lizaczki… Same smakołyki. No a dyrektor tej
szkoły przygotował największą pakę!
Do tego doszły jeszcze prezenciki od innych
mieszkańców miasta i od naszych bezogoniastych. No i naskładała się tego cała
fura. I teraz psy i sierściuchy dostawały te paczki i obżerały się. No to
pognałam, gdzie dają. I aż mnie skręciło, bo przypomniałam sobie wtedy, że
przecież ani nie pogryzę, ani nie poliżę… Bycie duchem ma jednak swoje złe
strony, ech…
Powlokłam się do Tysona z nadzieją, że on
swojej paczuszki jeszcze nie dostał, albo że już zdążył ją pożreć. Bo chyba bym
nie wytrzymała. Już z daleka zobaczyłam, że siedzi z rozanielonym pyskiem i się
oblizuje. Chwalić Doga, odetchnęłam.
Ale Tyson też nie bardzo pamiętał Sagę.
Tyle, że była miła, nie za duża, młoda i bardzo spanikowana, gdy przywieziono
ją spod niedalekiego miasta. I że stosunkowo niedawno znalazła sobie własnych
bezogoniastych. Hau, to pewnie dlatego życzenia od niej były takie krótkie –
jeszcze nie zdążyła narozrabiać i nie było o czym pisać! Bo te życzenia były
takie, po prostu:
„Zdrowych, pogodnych, pełnych
radości Świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku 2014 - życzą: SAGA-KAJA oraz Wioleta i Alfred”
(Znaczy, że ona teraz
ma nie tylko nowy dom, ale i nowe imię – Kaja)
Wróciłam do biura
akurat wtedy, gdy bezogoniasty czytał życzenia od Pagaja. O tym psiurze już
opowiadałam, nawet niedawno, więc teraz krótko tylko przypomnę. To nie za duży
kundelek, ma około siedmiu lat i jest ślepy od urodzenia. Posiedział w
schronisku, został adoptowany, a potem jego nowy państwo porzucili go. I znów
był w schronisku, ale niedługo. Poszedł do kolejnej adopcji. Tym razem na
stałe!
I razem ze swą nową
bezogoniastą napisał tak:
Tradycyjnie, jak co roku,
Sypią się życzenia wokół,
Większość życzy świąt obfitych
I prezentów znakomitych.
A ja życzę, moi mili,
Byście święta te spędzili
Tak, jak każdy sobie marzy.
Może cicho bez hałasu,
Idąc na spacer do lasu,
Może w gronie swoich bliskich,
Jedząc karpia z jednej miski,
Może gdzieś tam w ciepłym kraju
Czując się jak Adam w raju,
Może lepiąc gdzieś bałwana,
Jeśli śniegiem ziemia zasypana.
życzy Pagajek ze swoją Panią
Innych życzeń nie czytałam. Za wiele na moje
stare ślepia. Znajdzie się jeszcze czas, to poczytam. Na razie pogonię na
podwórze. Przyszła nowa grupka wolontariuszy i przyprowadzili swoje rodziny.
Będą wyprowadzać zwierzaki na świąteczny spacer. Połażę, posłucham, popatrzę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz